„Dzień wstał jak zwykle okropny.
Serio… jak tak można tylko to ciepło, gorąc właściwie, żadnych chmur, noce jasne, wyspać się porządnie nie można. Nie no! Tak się nie da żyć. Plaża pod nosem, Turyścizny jeszcze nienazbyt wiele. Koszmar, co nie? Z piekarni dochodzą zapachy poszerzające tkankę tłuszczową… nic ino leżeć pod brakiem chmurki i żreć. Lody, bułeczki, duńskie ciastka, które wciąż nie były w stanie mi wytłumaczyć dlaczego tak je ktoś nazwał. Karmel gęstnieje w powietrzu, cukierki się zwijają, a z czekoladowni bucha kakao…
Tak źle się dzieje na Wyspie!
Tak źle!!!
I nie ominęło to też jej. Ni Pana Tealighta, ni wszelakich niepotrzebnych. Trudno to było jednak zdefiniować… no źle było. W ogródku Chatki Wiedźmy ogólnie to coś źle też się działo. I na dodatek działo się całkiem źle wiecie, bez certyfikatów, wyszkolenia, wszelakiego obycia w zawodzie! JAK TAK MOŻNA?
Po pierwsze ktoś zjadł ogórki! Nie bacząc na jej fantazje erotyczne z nimi związane, zwyczajnie wziął i je zeżarł. Zeżał ich przyszłość i dziwne przygody, no spożył, strawił pewno, zmienił na dziwne kroki w swym życiowym tańcu… Pewno, że dopiero z nasionek się one wydobyły, no ale jednak kurcze, jak można tak życie ledwo poczęte skonsumować? No jak? I co? I będzie teraz Wiedźma Wrona Pożarta żyła w swym cąłym bezogórkowiu! I będzie jęczała i stęczała i wzdychała za nimi… za skórką zieloną, za lekką szorstkością i tymi małymi kolcami. Za czubeczkami zakończonymi zwiędłym, pomarańczowym kwiatkiem… A poza tym Dekapitatorka Stokrotek wzięła, pufnęła i…
… zdechła w dymnej aurze.
Oczywiście ogródek postanowił nagle wykazać swoją antropomorficzność, nazwać się Bizumiał Stawienny i pójść na całość. Nawtykał wszelkiego zielska, trawek i rdzawych kwiatków, czerwonawo-burgundowych zielsk i oczywiście tych Psychodelicznych Margarytek. Co jak co, ale podejrzanym było nagłe zniknięcie Stokrotek… może się zmutowały, może wyewaluowały, a może to one je wiecie… zżarły?!!! Pierun wie, ale trawy wybuchły, dmuchawce wraz z nimi, wszystko postanowiło olać wrodzone wysokości i poszło na całość. Rosło, telepało się w bezwietrznej aurze, a na dodatek umożliwiało wszelakie się lęgnięcie wszelakiemu robactwu…
Ale do czasu! Mruczała sobie pod sporym nosem Wiedźma Wrona i wkurzała się na Solsorty, które wyżarły jej sadzonki choinek… No serio źle się działo w całym świecie, a na dodatek i nosie niskiej Wiedźmy! Gluciło ją!!!”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Niemy krzyk” – … i tak i nie? Serio. Z jednej strony intrygująca opowieść, kryminalność lekko zalana psychologicznością i to po obydwu stronach: ofiary i detektywa, ale… Widzicie, czasem historii nie wystarczy wymyśleć, nadać jej imię, wyrysowac drogę, ochrzcić bohaterów… trzeba ją też umieć napisać.
Naprawdę napisać.
Oto historia, która zdaje się być odbiciem dzieciństwa naszej głównej bohaterki – zakochanej w motorach – Kim Stone. Policjantki, która nie potrafi się zatrzymać, nim nie doprowadzi sprawy do końca. Nim nie znajdzie tego… kto zabił. Ale sama też mierzy się ze swoimi demonami codziennie. Nie dziwota, że woli zakryć nadmiar myśli i wspomnień pracą. Gdy tylko zaczyna rozumieć, że dziwne morderstwa mogą być czymś więcej, postanawia nie czekać na pozwolenia.
Od razu chce dowiedzieć się prawdy.
Intrygująca fabuła, gorsze wykonanie. Za nic nie można polubić głównej bohaterki, wejść w jej życie, w jej skórę. Nie do końca też „widzimy” co się dzieje, bo opisy pozostawiają aż nazbyt wiele do życzenia… z drugiej strony natłok obrazów, płytkich, a przecież pełnych emocji, sprawiają że sie człowiek gubi. Do tego krótkie rozdziały, okrojone słowa… Ta powieść mogłaby być naprawdę niesamowita, gdyby napisał ją ktoś inny. Ktoś, kto naprawdę umiałby wejść w tę historię.
Czy warto? A czemu nie!? Jeśli wytrzymacie początek, potem już poleci, pomogą pewne wewnętrzne przemyślenia jednego z bohaterów. A wina i kara? Cóż, gdy czyta się historię molestowania nieletnich, zawsze chce się komuś przypier…
Czyż nie?
Czasem człowiek wiecie…
… nie tyle że tęskni, chociaż może i tęskni, ale jakoś tak no kisiel mu się skończył, a i po drugiej stronie morza też mają fajne ryty naskalne, więc… wsiada w proma. W, nie na, bo zwyczajnie w niego bardziej wjeżdża od dziwnej strony i tam pozostawia swoje autko. Nie no, pewno, że można z buta i bez auta, ale czasem zwyczajnie się nie da, gdy przypomnisz sobie, że w IKEA nie byłeś już wieki… więc wsiadasz, i starasz się nie myśleć o tym razie, jak Leonora zaczęła przeciekać, albo o tym, gdy nagle, ciemna nocą, zimową, wysiadła energetyka – też na niej – i wszystko było ciemnością, azaliż kurcze, na pełnym morzu ową ciemnością było wielką, pełną i nader silnie bujającą, budzącą lęki atawistyczne, całkiem zapomniane, przez cywilizację rozmyte… Nie myślisz, bierzesz pigułki i zastanawiasz się jak rozwiązać problem strachu.
Leonora jest serio całkiem zgrabna, chociaż szybka, to sorry, ale Australijczycy nie robią statków na morza północy! Buja, psuje się często i fale robi Szwecji, ale jednak… jako szybsza i zapłacona milionami, więc musi pływać. A człowiek w niej. Bo raczej nie na niej, jest dość szybka, więc nie dość, że wieje i mało bezpiecznie, to jeszcze wiecie, pacnie kogoś ryba, syrenica jakaś, czy co…
Mniejsza… siedzi sobie człowiek w promie i zastanawia się nad tym, co tu robić. Może czytać, może sie zdrzemnąć, zjeść coś, wypić, ale… może też pójść do sklepu, a wolnocłowy u nas jest intrygujący. Niczym prom nie opuści wód duńskich, czekolady nie dostaniesz, a potem to wiecie, problemy z pićku. Śmieszne to wszystko, ale co jak co, opłaca się zabawić sie w tym niewielkim miejscu. Dlaczego? Bo tutaj jest większość rzeczy, których nie możesz dostać na Wyspie. Nagle te dziwne wycieczki promowe niegdyś pomiędzy Polską a Danią, nabierają sensu. I już jakoś człowiek rozumie dlaczego Rzygolot z Kołobrzegu nazywa się… no jak się nazywa. Ale serio, wejście do wolnocłowego dla człowieka przyzwyczajonego do braku zbytków we własnym spożywczym, to coś niesamowitego. Wiedzieliście, że oni mają tam takie rózne rzeczy, pachnące, kremujące, zaskakujące, modelujące i na przykład wielką torbę Skittlesów!!! Ostatnio po raz pierwszy ich spróbowałam i kocham! He he he! Nie ma co… ale nawet na starość człowiek może sobie znaleźć nowe zboczenie…
A może to tylko wina promu, strachu i niebycia na ziemi… Wiecie, woda jest piękna, niesamowita i potrzebna, jest częścią nas, a jednak jakoś tak, tak jakoś strasznie przeraża. Bardzo strasznie.
I Szwecja…
Szwecja to w ogóle wygląda jak Wyspa. No przynajmniej w tych miasteczkach przylegających do nabrzeża od naszej strony. Nic dziwnego, że kiedyś pływał fajny stateczek do Simrishamn. Pomijając fakt bujania, to musiało być to intrygujące, serio. Tyle morza, mała łupinka – no dobra, nie taka mała, ale jednak. Od lądu do lądu. Z jednej strony niby widać tę Szwecję, ale jednak po wodzie całkiem to długo. Ale wiecie co, chyba raczej warto. Na przykład po to, by posłuchać Szwedów. Bo oni tak cudnie śpiewają! No serio, zapodajcie sobie szwedzki, czyż to nie niesamowita muzyka. W porównaniu do duńskiego wprost poraża lekkością i melodyjnością. I wiecie co… nawet można coś zrozumieć znając odrobinę duński. Nawet można się dogadać, chociaż po ichniemu szkłod to lód… znaczy no wiecie glas…
Wielkie miasta niestety przerażają wielością ludzi, wszechobecnymi rowerami i wszelako rowerowym przymusem. Nagle już przyjemność staje się nakazem i jakoś tak no mało nęci. Ale ja i tak z buta, to co mi tam!? Tuptam sobie po Malmö, Lund, Simrishamn… i tyle tego. Będzie. Teraz IKEA! Ale wcześniej dziwne spostrzeżenie… Pamiętacie czasy jak Szwedzi porażali wolnością? No kąpali się nago i wychowywali się bezstresowo. Cóż, wynik tego taki, że teraz powala ich własna poprawność polityczna, a ich młodzież nie ma wjazdu do wielu miast Europy. Bo tacy wolni są i w ogóle… robią co chcą, co im się podoba, no i jak im ino wygodnie nie hołdując żadnym ideom poza swoimi. Nie ma już SZWEDZKOŚCI. Łosie mają oklapnięte łopaty i ogólnie… nawet na kiblach nie ma oznaczenia, że to kibel. W końcu obecnie każdego coś obraża.
KAŻDEGO!!!
Dziwny ten świat. Zamiast sklepów z pamiątkami, sztuką, tudzież szwedzkim rękodziełem taki niedzielny turysta jak ja widzi ino te wszelkie sieciówki, sklepy z garnkami, czy inne tam niepotrzebne. Na szczęście znalazł coś w Ystad!!! Polecam CINNOBER! Serio, strasznie przesłodki sklepik! No niestety, ale ja muszę mieć łosia i magnesa i kartki jeszcze oczywiście!!!
Przebiegając przez IKEA miałam wrażenie, że jestem w Maroku, czy innej tam Afryce, ale widzicie. Takie mamy czasy. A gdzie dzieci kukurydzy?