„… w lesie.
Dość głębokim, z dala od ścieżek, choć niezbyt daleko od morza. Z trzęsącą się łodzią, czy tam statkiem miniaturowych Wikingów, z dróżką pełną przeszkód i chwiejności, z… takim zagubieniem, dziwnym przymusem w eterze. Odległy i dziwnie bliski, zaskakujący, ale czy naprawdę to ona go znalazła, czy w jakiś dziwny sposób to Plac Zabaw znalazł Wiedźmę Wronę Pożartą?
Właśnie była na spacerze, niczym ten piesek, wypuszczona w dzicz za przyzwoleniem, niby wolna, a jednak… na smyczy, bo przecież Wyspa nigdy by jej nie puściła. Chociaż, czy na pewno? Kto ją tam wie? Ale co z tym Placem Zabaw? Pustym, na którym pomiędzy drewnianymi ustrojstwami stały, mocno zakorzenione, sosny. I żadnych, ale to kompletnie żadnych dzieci. Tylko te ścieżki, wąskie, słabo widoczne w brązowawym poszyciu i mrówki, wielkie, ogromne właściwie, a ta jedna, na prawo od Wiedźmy właśnie targa kogoś do góry. Mocuje się z ciężarem wiekszym, niż ona sama, ale się nie poddaje. A potem, może zauważyła ją, może coś jej na drodze niewidzialnego przystanęło… może… jej ciężar upadł, ona za nim… Spróbuje raz jeszcze.
Jednak…
Na co komu drewniany plac zabaw w środku lasy? Plac… placowego imienia? Na co komu heblowane deski, sznurki, chwiejności i wszelkie cuda-wianki? No na co? I dlaczego Wyspa doprowadziła ją do tego miejsca? No dlaczego? Czy po to by ta skakała? Czy może jednak dlatego, żeby coś sobie przypomnieć? A może zapomnieć…
A może chodziło o coś całkiem innego?
Bo widzicie, rankiem okrył Wyspę Havgus…
Havgus, bo wiedźma się przebiera? A może zakryć trzeba coś, co właśnie zaraz się wydarzy, za tym zakrętem, za tymi drzewami… no, chyba że Wiedźma Wrona znowu zrobi siku w krzaczkach i zmieni zdanie?”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Pamiętnik Zuzy Łobuzy” – … ubaw po prostu. A stara jestem!!! No więc dlaczego ten tomik tak mnie bawi? Bo widzicie… pewno i nieświadomie, w końcu dzieciak tego nie wyłapie, ale może jeśli nie, to świadomie… znajduje się w nim cudowna krytyka współczesnego bytowania.
Nasza bohaterka to Zuzia. Nietrudno zgadnąć. Zuzia, która ma mamę, tatę i dwóch braci – bliźniaków. I flet, nie zapominajmy o flecie! Widzicie. Chociaż Zuzia jest bardzo rezolutna i inteligentna, jakoś tak wierzy, że jej flet jest zaczarowany… Dlatego zabiera go na wycieczkę rodzinną. W góry. Góry całkiem spore, do ekologicznego gospodarstwa, gdzie mają też… Zuzię, ale czworonożną!
Cudownie ilustrowana, zabawna przygoda, aczkolwiek mam jedno, wielkie ALE… odnoszące się do tłumaczenia. Nie da się przełożyć Kasprowego na inne góry. Na Kasprowym nie występują takie zwierzaczki. I co ma teraz powiedzieć matka, która zabiera dzieciaka na wycieczkę?
Kłamać? A może sięgnąć po poprzednie tomy tej autorki?
Karambol…
Trzy samochody, a może pięć. Wyspa mała, ale i tak jakoś nie moga się dogadać co do szczegółów. Gdzie tak pędzili? Kto ich wie? Jest oczywiście afera i dziwne myśli mi po łbie biegają, myśli kogoś, kto nigdy nie jest kierowcą, zawsze za to pasażerem, że… Ludzie kurna teraz jeżdżą jak bezmyślne pifrugowce. Sorry, cokolwiek te pifrugowce są, a musi być to coś obrzydliwego, oni są ich gorszą częścią. Jakby zwyczajnie dostali kluczyki, auta i cały ten kram, ale jednak nie zdawali żadnych egzaminów. Jakby po prostu teraz, w czasach gdy nikogo do niczego zmuszac nie wolno, prawo pisane jest na falach, a wszystko wszystkich obraża… nie musieli mieć praw jazdy. Bo serio, widzieliście jak oni prowadzą? No serio?!!! Albo jadą powoli jak żółwie nie korzystając z kierunkowskazów, albo lepiej, pędzą jak strusie pędziwiatry i oczywiście olewają wszelakie światełka, oglądania się na innych, tudzież te błyskające rzeczy co mają nad czołem i po bokach… wiecie, no lusterka!!! Jakby to były ino ozdoby.
Nie wiem dlaczego ludzie tak bagatelizują bezpieczeństwo na drogach. Wjeżdżają na ścieżki rowerowe, a potem Wyspa buli miliony na wyciąganie ich z dziwnych, ciasnych miejsc. Turlają się wprost do morza, bo chcieli bliżej, bo bardziej, bo lepiej, bo wszystko wiedzą… bo przecież to durne prawo. Durne prawo mówi nie skręcaj, nie zbliżaj się, nie pal przy benzynie… To prawo jest dlatego, bo wy sami nie potraficie już myśleć. Nie jesteście logiczni. Widząc otwarty kurek gazu, sprawdzacie zapalniczką, jak tam mu leci. Zwyczajnie. Bo wiecie lepiej, co nie?
Dlatego dobrze, że jest havgus.
Havgus cierpliwie przykrywa wszystko.
Sprawia, że Wyspa zwalnia. Że kolory mieszają się w jedno. Zwyczajnie. Litościwie ukrywając ludzką głupotę, bo przecież mimo swej wielkiej mocy i inteligencji Wyspa to wciąż miejsce, gdzie żyją ludzie… tacy sami jak gdzieś indziej. Totalnie tacy sami! Dlatego należy się czasem Wyspie taka pokrywa z białości. Na kosmicznych fotkach serio wygląda to… kosmicznie. Biel, niczym wielka czapa śniegu, ostrożnie skrywająca, a może oddzielająca, a może w rzeczywistości, gdy mglistość morska nadchodzi, jakoś tak niezwyczajnie, wstyd się zmniejsza?
Widok z góry… prawie góry.
Wiecie, nie latając ptakiem, czy samolotem, ale raczej… stojąc trochę ponad wszystkim. Ponad polami, kolorowymi paskami, ponad lasami, morzem, jeziorami, domami. Po prostu, zwyczajnie. Niby to tylko prawie Allinge, niby tylko trochę nad poziomem morza, a jednak inaczej. Patrzę i widzę porty, fale, dziwne zamroczenia, bo havgus szaleje. I te słodkie chatki, maleńkie plamki, które są łodziami. Jakąś niepewność taka, jakieś dziwne zmiksowania. Jakieś… zbiegam chodnikiem z tej wzgórza i znajduję dom, który jest jednym z tych trzech mrowiących mnie gdzieś pod duszą. Mocno mrowiących. Bardzo mocno. Ten w Tejnie taki spory. Stoi na sporym wzniesieniu, z beczułkowatym dachem, a może to prawie sklepienie namiotowe? Choć nie, zaokrąglone, więc łódź bardziej. Ale nie tylko dach mnie spowalnia za każdym razem, gdy go mijam. To jego wysokość, dziwna dostojność, ale i filuterność w tych cudownych oknach, biel przepołowiona czernią i oczywiście ten trawnik, ten podjazd stromy…
Dom ma może dwa piętra, ale wysoka podstawa, może i piwnica, w której waro rozbić jaskinię Alladyna, albo wiecie, średniowieczna to piwnica z winami, tudzież coś lepszego, przechowywalnia Śpiących Królewien? Wiecie… milusio, chłodno i mrożone laski nadziewane jabłkami?
A drugi dom? A trzeci… może później?
Zieleń zrobiła się taka puchata. Nie mogę się na nią napatrzeć, na te gałęzie, krzaki i trawnik, który rośnie w najlepsze, bo Śmiercionośna Kosiarka zwana też Pomroczną Ostatecznością Stokrotek, wyzionęła ducha na amen z przytupem. I dymnym pierdem. Dlatego otacza mnie puchata zielonkawość przetykana dmuchawcami i pierwszymi margerytkami. Tymi wielkimi, wiecie królewskimi. Dopiero pączkują, jeszcze się nie roztwarły, ale już je czuć…
Królują. Ale, to przecież Dania!