Ta skra mknąca dziwnie opornie, nurtująca zmysły wszelakie znane i owe, których tak naprawdę nie potrafię nawet zdefiniować… Czuję jak budzi się owa niewykorzystywana część mózgu – oraju!
Najpierw lekko, powoli, z owym narastajacym niedowierzaniem otwieram pudełko, starając się jednocześnie zdusić szpeczącą, upierdliwą sukę Nadzieję… bo jeżeli nie będzie tam tego, na co czekam, czego pragnę i potrzebuję… Otwieram. Ręka mi drży, skaleczę się kilka razy zbyt małym lub zbyt wielkim nożem nim pudło niczym potwór Pożeracz uwidoczni swe wnętrzności… oczywiście nienaruszone, niestrawione.
Są tam. Moje piękne, kochane, no te wiecie… książki!!!
Najpierw zwykle przechodzę okres niedowierzania. Wychodzę z pokoju, powinnam zająć się tzw. pracą, ale szybko wracam i sprawdzam czy tam są. Czuję jak w brzuchu obracają mi się strony, cała z owej niepewności szeleszczę…
SĄ!!! Nie zniknęły. Biorę jedną po drugiej i sprawdzam, niczym nowo narodzone dziecko, czy mają wszystkie nóżki, rączki i paluszki… czy są wszystkie strony i niezbędne litery? Czy to nie iluzja…
A potem wącham.
Zanurzam nos pomiędzy strony, czując ich ostre krawędzie delikatnie raniące moją skórę. Nie czuję bólu.
Upajam się.
Powoli rozróżniam te, których zapach przywodzi na myśl książki z dzieciństwa. Niczym kiper rozpoznaję bukiet farby drukarskiej i skład papieru.
Ostatkiem świaodmych sił powstrzymuję się by nie nadgryźć rogu stroy, no choćby owej pustej, opatrzonej dedykacją, albo choć liznąć… o tutaj, w tym miejscu, jakże delikatnym, no chyba do tego stworzono przecież marginesy…
Ten smak, zapach, owa lekkość, niewinność stron pod moimi drżącymi palcami, jeszcze nie przeczytanych, mogących pomieścić w sobie wszystko… to porusza we mnie ów instynkt macierzyński. By przyjąć na swe łono wszystkie książki i czytać i wąchać, smakować.. pożerać jak one mnie pożarły!!!
Bo czym ma się żywić Pożarta Przez Książki, czym oddychać, z czego czerpać wszelakie przyjemności i kogo obdarzać uczuciami… z kim spędzać dnie i noce? Tylko z jedynym słusznym pokarmem, przyjacielem i kochankiem… rozpustnie zawsze w liczbie mnogiej… KSIĄŻKAMI!!!
OTO MÓJ SPROŚNY KANIBALIZM 😉
PS. Recenzje „Mariola, moje krople!”, „Czaropis”.