„Na początku nie rozumieli, dlaczego tak najpierw zachwycona, Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki z dziwnym wyrazem twarzy spogląda na świergolące ptaki. Przecież tak pięknie się nawoływały, świrgu, świrgu, świrgu… treeell, trel trel… ćwir ćwir ćwirćwir ćwir ćwir. A ona co na to? Krzywi się, marszczy czoło, aż między brwiami tworzą się jej kolejowe tory, mruga oczami, przygryza usta, aż w końcu wybucha potępieńczym rechotem.
– Bierz mnie, ci niech będzie łoj wspaniale, a w deszczyku bzykam jak w szale…
– Bzykaj mnie, bzykaj mnie, bzykaj mnie…
– Patrz patrz patrz, jakie ja mam pióra, chcesz mieć ze mną jajka?
Nie da się słuchać tych wrzaskunów, a w szczególności tych sikorek, kurna, ale one świntuszą!!! I jaki to język! Nosz kurde! Jak tak można i to publicznie, przecież tutaj chodzą małe dzieci, małe pieski i kotki!!! I bardzo cnotliwe wiedźmy też! Naprawdę cnotliwe. No, przecież musza jakieś być, co nie? Czy cnotliwość w dzisiejszych czasach, to całkowicie niemożliwa sfera?
Sikorka na gołej gałęzi ociera się podpiórczem o świeże pączki i treluje na całego. Strasznie trudno się tak łazi, jak słychać ową gadzinę nawet przez słuchawki i głośno nawalające przeboje z czasów zaprzeszłych. Jak tutaj przywrócić sobie zen i usunąć nadprogramowe kilogramy myśli, gdy ona tak świntuszy? A może to on, kurcze, to by wiele wyjasniało, ale jak ptak chwalić się może ptakiem! I czy w ich języku to czasem nie oznacza… człowieka? Wiecie, człowiek ma ogromnego ptaka, a ptak gigantycznego człowieka?
Nie myśleć, nie słyszeć, chłonąć cichość i aurę i nie, tamten skrzydlaty osobnik wcale mi właśnie nie zaproponował, że przeczyści mi rurę. Skąd one podchwytują ten język, takie słówka? Może naprawdę powinnam się zastanowić się nad tymi gniazdkami wróbelków nad wywiewem z łazienki. Pies wie, co to one tam porabiają? Czy tylko słuchają, czy jednak widzą też wiele…
Ot… wiosna.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Arena 13” – … ale jak to? Jak to jest, że Delaney pisząc dla nastolatków wciąga dorosłych? No serio, bohater ma 16 lat, a ja stara nie mogę się od książki oderwać? Czy to tylko to, że autor nie traktuje dzieciaka jak idioty?
A może coś w tym więcej?
Autor „Kronik Wardstone” ponownie ofiaruje nam ucznia i nauczyciela. Chłopca, który ma w sobie pragnienie, a nawet misję… pomścić śmierć matki. Zniszczyć największe zło swego świata. To do tego się przygotowywał, a pragnąc więcej, zwraca się z prośbą do tych, którzy potrafią walczyć. Wkracza na arenę. Tylko, czy przetrwa? Czy jest gotowy na wszystko? Tez na prawdziwą przyjaźń?
Fascynująca przygoda osadzona w intrygującym świecie. Niby znajomym, a jednak odrobinę innym, znowu. I oczywiście ponownie autor, który pisze tak, że chce się czytać. Niby prostym językiem, a jednak mie traktując odbiorcy jak głupka. Dzięki temu historia porusza i młodszego i starszego. Opowieść o powinności, przyjaźni i bolesnym dorastaniu… czyli życie.
Gandalf… Zwyczajnie przeniosłam sie do nich po upadku Merlin.pl. Znałam wcześniej ten sklep, lubiłam go, ale wiecie, nie można sobie pozwolić na takie latanie między sklepami, gdy chodzi o wysyłki za granicę. Zniżki tu, zniżki tam… likwidacja Merlin.pl sprawiła, że problem się skończył. Oddałam się w całości innemu magowi. I – ODPUKAĆ – na razie nie żałuję. Wysyłka może czasem szwankuje, ale to jak wszędzie, problemy z dostawcami… Może i mają nadgorliwe mejle w stylu: coś czeka w Twoim koszyku, ale… mają Mola fajnego. Z każdą przesyłką zakładka i punkty. A teraz niespodzianka. Wzięłam udział w konkursie? Abojawiem? Zwyczajnie wkleiłam opinię o książce, to nawet nie recenzja… i dostałam nagrody.
Chwalę się.
Pudełeczko na kanapkę… pójdzie do Chowańca.
Magnesy! A od magnesów jestem uzależniona, podobnie jak od kul śnieznych szklanych, ołówków i książek i archeologii.
Cuda!
Dziękuję!!!
Thuje olbrzymie z USA… 30 metrów i 1000 lat? Podobno trują grzyby i insekty, gdy przerobione na drewno, więc ciekawa sprawa, ale skąd na Wyspie? Piękne są i niesamowite z tymi płaskimi, nibyiglastymi liściami i pniami, które sprawiają wrażenie aż nad podziw ludzkich. Jakby obrane z kości i skór ludzkie pozostałości wtopione zostały i zabalsamowane w czystą gładkość pnia… i teraz tylko mięśnie i ścięgna, a wszystko w brązowawej tonacji. Mocno opalonej, ale nie sfajczonej. Niesamowite. Piękne… ale i przerażające.
Wyspa ma dzięki Rømerowi masę drzew. Dzięki mężczyźnie, który pozwolił się znienawidzić i sadził i dosadzał, i jeszcze siał. Człowiekowi, który wiedział, że aby była Wyspa, muszą być tez lasy. Jednak, kto sprowadził te egzotyczne sadzonki? Kto? I dlaczego tak im się tutaj spodobało?
Co jest takiego w drzewach, że nie da się bez nich żyć… i nie chodzi o tlen. To byłoby przecież zbyt oczywiste. Co jest w nich takiego, że pomagają. Zdają się rozumieć każdą Twoją rozterkę, każdy problem, chociażby trywialny… nie, dla nich to, co trywialne, wcale nie jest głupie. Wcale nie jest mniejszym problemem, zagwozdką, trującą duszę myślą, której nie można się pozbyć. Co jest takiego w drzewach, że zdają się nie tylko akceptowac nas takich, jakimi jesteśmy, ale jeszcze na dodatek nas jakoś tak ubogacają? Co jest w nich takiego, że nie głupio do nich podejść, że nie musisz się bać, nawet jeżeli zwisa im właśnie z liści, czy igieł, dość sporych rozmiarów arachnid? Jakoś tak wszystko z drzewami jest na miejscu, więc sorry, ale nabyłam sobie czeresienkę! Ha ha ha! A co, w końcu nadal marzę o swoim własnym lesie… Lesie, w którym nikt nikogo i niczego wycinał nie będzie, gdzie postawię kamienny krąg lub portal, no i na pewno zrobię jakieś szubienicze wzgórze. A co, każdy ma swoją fantazję, czyż nie?
Wyspa też ma fantazję. Dziś temperatura rozbierająca, ludzie porzucają kurtki i popindalaja w krótkich rekawkach, ale Pogodynki krzyczą, by nacieszyć się ciepełekiem, bo zimno nadchodzi. Cóż, pożyjemy, obaczymy. Jak na razie, to serio zdałby się deszcz, bo sucho. Strasznie sucho!!! A wszystko w fazie świstaka, znaczy no wiecie, mocno napączkowane, chcą już wyłazić do końca, łebki wystawione, a tutaj pićku nie ma! Pojedyncze kwiatki na gałęziach, przylaszczki i zawilce, te żółte kwiatki, co to nie mam pojęcia jak się nazywaja i powoli budzące się kokorycze…
Kto nazywał te rośliny? No serio? Kto!!!?
Gromadnie… a tak, może i jęczą o samotności i wszelakim niezrozumieniu, może mają wielkie telewizory i kochają technikę, ale przede wszystkim Autochtoni lubią, kochają i uwielbiaj spotykać się gromadnie. Najlepiej, jeśli towarzyszy spotkaniom masa ludzi, znajomych mniej lub bardziej, co nie jest trudne na ograniczonej przestrzeni, oraz kawa i ciasto. No i coś mocniejszego, co tutaj to nie do końca jest takie mocne, ale co tam… Gromadnie. Niby w domowych pieleszach rzadko przebywają, może nie dbają o związki małżeńskie, dzieci mają różnych tatusiów, ale jak co do czego, wyprzedaż, promocja, tudzież zwykły bieg… są. Stawiają się dzielni i gotowi, by być z innymi ludźmi. I strasznie mnie to fascynuje, bo ja to niezbyt z żywymi…
Czy to bieg, czy targ staroci, czy dziwny koncert, a może jednak rowery… Są. Zbierają się karnie i biegną, nie dbając o wygraną. Podobno ino udział się liczy? Może właśnie w ten sposób jakoś tak ładują swoje bateryjki ludzkie? I nie potrzebują rodzin… oczywiście do czasu. Wiecie, jak wszędzie… trochę się pomieszały te pragnienia ludzi, wolność z odpowiedzialnością, praca nad związkiem z boską singlością.
Zwyczajnie…
Armia Odyna? No i co złego w nacjonalizmie? Sorry, ale co złego? Że Wam się kojarzy z Hitlerem? Kurna swastyka też się Wam kojarzy, niedouczone mimozy Wy! Poczytajcie więcej i tyle. A taka armia, to fajna sprawa. Aryjczycy lekko mieszani w bojówkach i kurteczkach czarnych z napisem. Na pohybel gwałcicielom i wszelkim nieszanującym wieczornej spokojności. Oto nowy obraz Wyspy… panowie na pomoc paniom. Znaczy miejmy nadzieję, że to sie utrzyma w tym tonie. Wiecie, jednak wszystkiego nie da się dopilnować, a gdzie nie ma policji, trza brać sprawiedliwość w swoje ręce. Znaczy jak Pawlak uczył. Wiecie…
UAKTUALNIENIE – okazuje się, że bali osobnicy nie mogą chodzić podobnie odziani w grupach. Armia upadła.