„Właściwie, to jak to jest? Przybywają ludzie, zajmują ziemię, napierdalają się wzajemnie, uznają swoje prawa, albo nie, któryś ma więcej kasy, więc ma prawa do nazwania… Jak rodzą się wioski? Wiecie, nie miasta, nie zasrane metropolie, bo to styknie hipermarket postawić i już jest, ale wioski. Osady takie większe. Miejsca skupiska. Przyciągające domy i ludzi w nich, mające jakąś drogę, ale często pozbawione ulic. Skąd one się biora? Czy właśnie za sprawą kosciołów?
A może jednak…
Może istnieje Bóstwo Wszelkiej Wioskowości, wiecie Siołek się nazywa i jest korpulentnym, niskim gnomem. Bardzo zapatrzony w siebie i narcystyczny to typ, co to gdzie stanie, to mu się wioska zamarzy. Już zamiast jednej chatki stoją dwie i trzy i voila, jest wioska. Nie no, bez przesady, oczywiście że każda wioska mieć musi swoje bóstwo i potwora, swojego Nawioskowanego Głupka i pięć Mądrych Bab… takich z lukierem najlepiej i posypką. Piaskowych… Swoją studnię, drogę, która biegnie w ten tak zwany Szeroki Świat i jeszcze jakiegoś Wioskowego Kacyka, ale to nie jest wymagane… i już jest. Jest wioska, kod pocztowy jest zdarty z czegoś większego… No i przystanek autorbusowy być musi, ale niekoniecznie blisko.
Wiedźma Wrona Pożarta to widziała kiedyś wioskę składającą się z leśniczówki i dwóch domków… ale to były inne czasy, inne lasy i jeziora. I całkiem inny Siołek. Bóstwo ponadprzestrzenne i ponadczasowe wyposażone w tłumacza wszelkiej gwary i piętnaście chusteczek haftowanych rąbkiem. Chusteczek wystajacych mu z każdej kieszonki, bo widzicie, gnom ma alergię na miejsca niezawioszczone. Bynajmniej w tamtej wiosce, o której Wiedźma Wrona pamięta wciąż księżniczki rodziły się z moreny czołowej, tak głową w drugą stronę się rodziły. Trza było je bezczelnie ciągnąć za spódniczki, w których ukryte były girki i potem te kłaki tak długo wychodziły… No niezbyt to było higieniczne może, ale to tylko piasek, a Wiedźma lubiła owo wyciąganie i zapalatnie im warkoczyków, odstawianie do przesuszenia Morenowych Księżniczek i oddawanie ich potem księciom. Znaczy… zwyczajnie je zostawiała na poboczu, ale nocą znikały, więc chyba jacyś księciowe się na nie załapali? A może to były potwory? Nie no, nie oceniam, każda księżniczka na pewno znalazła sobie armatora.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Mary Poppins” – … klasyka. Czy tylko czas sprawia, że pewne powieści stają się klasycznymi? A może jednak jest w tym coś więcej? Może tak naprawdę istnieją powieści, które potrafią natchnąć większą część społeczeństwa…
… nieśmiertelne?
Mary Poppins jest jedną z nich. Klasyką i cudem, do którego wielu z nas wraca. Opowieścią, która doczekała się ekranizacji, własnych opowieści, a co więcej… dość dorosłych marzeń o kimś, kto jest w stanie nie tylko zająć się maluchami, ale i udowodnić nam, dorosłym, że magia istnieje.
Wciąż istnieje!!!
Oto jedno z ostatnich wydań tej cudownie ilustrowanej historii. Szukajcie w Biedronce. Taka, jak kiedyś. Ale w końcu Mary chyba się nigdy nie przeterminuje, czy zestarzeje. Nigdy!!! To nie jest możliwe.
Naprawdę zaczynam wierzyć w życie pod wodą…
I serio, nie chodzi tylko o syreny, Krakena i innych gości. Tam się musi coś dziać. Te fale pojawiające sie nie wiadomo skąd, kaczuszki się na nich bujające, a potem nagle znikające. No cos musiało je wciągnąć? A może kurcze to one tak naprawdę żyją pod powierzchnią, a wyłażą mi ino do zdjęcia? Wiecie… gdy sie człowiek tak zapatrzy na fale, to nie można nie wierzyć, że jest tam cos więcej. Że są ludziopodobne osobiniki, opływowe i zwinne. Wychodzę w morze, trzymając się kamiennego obramowania portu i myślę… zbyt wiele. Tak naprawdę, strasznie się boję. I nie wiem, czy chodzi o wysokość kamienistego murku, jego nierówności naturalne, czy jednak o głębię, która w końcu na mnie spoziera? Najpierw wysoko, potem coraz niżej. Po prawej trzęsie się na falach znajoma, czerwona kuterówka. No wiecie, stateczek taki z małą budką… na kobaltowej niespokojności, jednak w porcie mniej niespokojnej niż poza nim, roznosi od swego karminu dziwne promienie… Nagle woda barwi się niczym plama ropy. Czerwono i błękitno, białawo i złoto. W pewnym momencie wszystko wygląda jak płynny ogień. Jakby kolejne ogniowe ludki odrywały się od siebie i zespajały ponownie. Raz i dwa i znowu i z powrotem. Mogłabym się zapatrzeć, ale… boję się.
Zerkam na świat przez sieć. Powinno wydać mi się to o wiele bardziej bezpieczne, czyż nie, w końcu mogę patrzeć przez tyle oczek, a jednak wciąż się trzęsę. Nie wytrzymam długo na zwykłym murku pozbawionym jakichś barierek, czy coś, no i dość wąskim, niby zrobić muszę dwa kroki, by dotrzeć z jednego brzegu na drugi, ale i tak… boję się. Wymierzam obiektyw w kolorowe domki, opieram się na światłe pełgającym spod fal i znowu myślę o tych, co pod powierzchnią i wiecie co, wcale to nie pomaga mojemu strachowi. Muszę stad uciec, ale głupio jakoś. Przecież ni jest to strasznie wysoko, ni jest tutaj jakoś wybitnie głęboko. Dlaczego więc tak się boję? Może to podpowierzchniowe stwory patrzą na mnie łakomym wzrokiem, a ja właśnie zmieniam zdanie, co do mojej nadwagi? Oj nie, nie odgryziecie mi dupska, sprawię sobie takie jak mają Kardashiany!!! I co? Zabronicie mi? No przeciez nigdy, no!!! Nie dam się!!!
Piękne sa te kolory zatapiające sie w kobalcie wody. Jakby się rozpływały, jakby tonęły i nie jednocześnie. Jakby uzmysławiały mi, że w rzeczywistości wszystkie siły i ogień i ziemia i natura i wszelki nieboskłon i sztuka i myśli… mogły się w wodzie rozpuścić. Spoglądam na Wyspę prawie z morza. No dobra, wysuniętego w toń, pogłębioną, kawałka murka z dziurkami i kółkami, na których możecie zacumować swoją damę pływającą, i jakoś tak inne jest to wszystko. Wyspa zdaje sie być taka, o wiele… mniejsza, a może to ja rosnę? Wszystko jest takie jakieś dziwne obce, jakby w tym miejscu, gdzie nie ma Wyspy, a są tylko skały i morze, wszystko się kończyło…
Tylko, gdzie się zaczyna?
Uciekam z tego miejsca zapatrzona w sieć. Ale może to znowu inne postrzeganie? Może w rzeczywistości, to ten podbierak, nie nazywajmy go siecią, gapi się na mnie szukając rozrywki? W końcu może wiaterek swoim podkręconym podmuchem jakoś zepchnie mnie w tonie? Może nikt mnie nie zauważy i stanę się pokarmem dla rybek, a one po pierwszych gryzach parską, wykrzywią pyszczki i zamruczą: afuj!!! To najgorsza kiełbasa jaką jedliśmy!!!
Powoli wracam, uciekam, ale rozważnie. Durnie by było tak przed samym zejściem sie poślizgnąć na kałuży i wylądowac w wodzie. No głupio! Zresztą, coś mnie tam ciągnie w tonie, ale i jednocześnie przeraża, więc ufając moim wzburzonym flaczkom, wracam i już jestem tam, juz prawie znowu dotykam Wyspy, gdy coś mną porusza, coś jakoś tak sie okręca wokół moich nóg… nie, nie upadam, trzęsę się i zauważam wpatrzoną we mnie mewę. Stoi daleko, na skałach, zdaje się być bardziej zamglonym postumentem, niż żywym ptakiem. I patrzy się na mnie. Mogę przysiąc, że się recholi, ale czy to jej sprawka. No cóż, nie wnikam w to i staję z powrotem na ziemi, a dokładniej zielonej trawce Nordhavn. Ach, jak dobrze poczuć pod stopami coś, co się jak dotąd poruszyło tylko raz… pamiętacie to trzęsienie ziemi na Wyspie? No może malutkie, ale dzięki, nie korci mnie zażywanie większego! Oj nie!!! Nigdy!
Nie mam w tych kierunkach uczucia poznania…
Oj, ta ziemia wciąż taka lodowa. Mocne promienie słoneczne zdają się zwodzić mnie na pokuszenie, ale nie, nie wskoczę do wody, choć wciąż mnie kusi. Pozostanę przy moich zimnych prysznicach! I mojej wierze w to, że pod powierzchnią owej mokrości kryje się jakiś dziwny świat. Może po śmierci własnie tam idziemy? Nie potrzebujemy już tlenu, porozumiewamy sie bąbelkami i czymś na kształt telepatii… a może ruchami ogonów? Chociaż, może nie mamy ogonów? Może tylko mamy magię, takie kulki przy ustach wypełnione powietrzem i jakoś to nam wszystko płynie?
Zapatrzenie się w fale powoduje u mnie nie tylko chorobe morską! Dziwactwo też we mnie strasznie wzrasta. Galopująco bym rzekła. Ale jak myśleć o czys innym, gdy stopy zawsze prowadzą człowieka na wybrzeże. Czy kamieniste, czy piaszczyste, wysokie, czy niskie, z drzewami, czy bez… Oto jest granica człowieczeństwa pomiędzy zawsz emokrym i względnie wilgotnym!