… więc to jest tak. Idę się umyć. Idę i idę i idę… wiem, że jeszcze nie doszłam i doskonale zdaję sobie sprawę z tego, kto, a dokładniej CO, jest tego powodem. Otóż winna całkowicie zaburzeniom mego harmonogramu dziennego jest ALEKSANDRA RUDA i jej książka: „Odnaleźć swą drogę”.
Ubrechtałam się szczerze i w pełnym rozpasaniu. Po prostu magia full wypas, historia z początkiem… i niezupełnym końcem, a bohaterka taka, że klękajcie narody nawet na grochu i fasoli – z małymi kamyszkami 😉
Ale od początku.
Historia dzieje się w świecie, który musi istnieć, a magii w nim moc i siła. Chociaż i upierdliwych matek co to córcię szybko za mąż wydać chcą też nie braknie. Jest tu i uniwersytet w pełni magiczny. To na niego dostać się postanowiła Olgierda, no i jak się pewnie domyślicie, dostała. Co jak co, ale siła przekonywania jest jej mocna stroną. Drugą to przyjaciele: półkrasnolud, ludzie mniej lub bardziej zdeklarowani, oraz… hmmm, no pewien nekromanta, dość niepewny, seksownie odziany i pociągajacy ową nutą śmierci i lepką łapą zombiaka. Wiek bohaterów oscyluje w granicach lat dwudziestu, aczkolwiek są i elfy, no wiecie…
Miejsce – akademik, uczelnia i okolice bardzo często wzbogacone procentowo. Przygody pewne i skomplikowanie rozpustne. A poza tym to dobra opowieść w stylu „Zawód. Wiedźma”. Spisana nader pomysłowo, dla rozrywki, z ową droczącą się z czytelnikiem drobiną nauczki losowej i zamiarem pobudzenia perystaltyki jelit. Ech! Lubię takie książki, co to nie pozwalają dojść człowiekowi do toalety. No człowiekowi, bo podobno krasnolud ma bardziej pojemny pęcherz 🙂
A teraz zabieram się za „Wergeld królów”. Jednakowoż nauczona starym doświadczeniem, któremu zdaję się nie poddawać i kiego rozumu nie uznaję, zaopatrzę się w pieluchę, albo chociaż siostrę… z basenem? No wiecie, jednakowoż człowiek to człowiek… kurcze, a może trza było być krasnoludem? Z drugiej strony nie ciągnie mnie do tych zarostów na twarzy. Lubię depilację 🙂 Aczkolwiek bez wzajemności.