„Ryczała, wyła i rozdzierała szaty biorąc za przykład swe miejsce urodzenia, które to z rozdzierania szaty jest raczej słynne. Zadziwić mogłaby swoją finezją ruchów serio wszystkich tych chłopców na telefon i innych szołbojsów. Stała w porcie i robiła za fontannę, gołą już miejscami, lekko się poruszającą, zapatrzoną w Żółtego Olbrzyma, kadłubka strażnika, który od tylu lat czekał na swoją dziewczynę. Widzicie, obiecała mu miłość, ślub i tak dalej, ino do mamusi na chwilę chciała, niby po kieckę, czy coś… i wciąż nie wróciła, a lata mijały… on wciąż czeka. Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki łzy wielkie i przejrzyste leje.
Bo Święty ino dla dzieci?
Tłuścioch z Grenlandii, no może i uzurpator, może… może i wszelako tylko świętości prezentacyjnej odbicie, może… ale chciała go sobie obejrzeć. Może i pogadać, tak o śniegu, no czy będzie, czy planuje opadać, czy jednak wiać i tańcować, no i o mrozie, za którym tak bardzo tęskni, o swojej do zimy miłości, a on jej nie przyjął. Wynajął sobie swarne muzeum, obwiesił się igliwiem i stwierdził, ten wypierdek nieludzkości, że jej nie przyjmie? Że jest za DOROSŁA?!!!
A przecież jest niska!
No i co z tego, że ma cycki! To dyskryminacja!!! Przecież nie da się określić upośledzenia w dorosłości i przenieść go w zgrabnym równaniu na zmarszczki, obwisł skórki, nadmiarowość tkanek, wzrok słabnący…
Bardzo płakała, ale nauczony doświadczeniem Pan Tealight pozwolił jej płakać dopóty, dopóki nie osłabła, nie wyżęła się z łez, nie dosoliła odpowiednio morskości, nie zmartwiała jakoś tak. Dopiero wtedy zabrali ją do Chatki. Mokrą taką i skapcaniałą, posmutniałą i drżącą… całkiem udupioną i wielce nieczułą na wszelkie przyjemności. Zeżarli przy niej smażon pierogi z cebulką, pięć pizz, a ona nic. Pożarli skumulowane na zimę przetwory i czekolady, a ona nawet nie mrugnęła, ino siedziała na podłodze kuchni i gapiła się w ścianę pod stołem. Gdy już nie było nic do zjedzenia, a i nic do zrobienia jej takiego, coby komuś ulżyło, w końcu niektórzy mieli coś tam na sumieniu skierowane w jej stronę… dopiero wtedy Chochel z Panem Tealightem zaprowadzili ją do łóżka, no i całą taką zryczaną nakryli miśkami.
A nocą…
… tak jak to powinno być, chociaż wiecie, poza całkowitą kolejnością dostała się jej pogawędka ze wszelkim Władcą Świąteczności. I wcale nie był on gościem w czerwonych gaciach, bo jak sam mówił, to cholera spróbuj taką czerwień utrzymać. Po pierwszym praniu się wybarwia, a i maskowanie chujowe… i sobie pogadali. A w prezencie maksymalnie magicznym od siebie i od misia Gustafffa Wiedźma Wrona dostała Samonapędzającą Się Wiekuistą Zimową Chmurkę i to z dwoma koniami, znaczy płatkami mocy!!! I już było lepiej…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Królowa i Faworytka” – … ale dlaczego? Dlaczego akurat ta seria tak przyciąga czytelniczki a nawet CZYTELNIKÓW, którzy nie wstydzą się przyznać, że kochają Selekcję? Nie wiem. Nie ma tu seksu, jest miłość, nie ma dobrze rozpisanych dialogów, dobrze zarysowanego świata, czy osobowości, a jednak… ludzie czytają. Może chodzi właśnie o to… o opowieść o Kopciuszku i jej potomkach?
Może?
W tomie znajdziecie nie tylko dwie tytułowe nowele, czyli: „Królowa” i „Faworytka”, opowieści o królowej Amberly, matce Maxona, oraz o Marlee, przyjaciółce Ami. Opowieści sprzed trylogii i inne ujęcie tego, co wydarzyło się już w niej. Specjalnym prezentem dla czytelników jest część z antologii „Happily Ever After”, czyli opowieści o Celest, Pokojówka, pytania do autorki.
Niewielki tomik, który dobrze przeczytać tuż po „Jedynej”, po przebrnięciu przez „Księcia i Gwardzistę”. Wiecie, dla tych, którzy uwielbiają rywalkowe opowieści. O tiarach, kieckach i wszelakiej ekshibicyjności. O koafiurach, wyglądzie i Big Brotherze. Może to właśnie owa transmisyjność tak ujmuje czytelniczki? Wciąż jakoś tego nie rozwikłałam.
Dla wielbicieli serii.
Nexø
Wmaszerowywując niedzielą na rynek miasta usłyszycie dziwne pokrzykiwania. I zobaczycie stadko choinek strzegących owe wrzaski. 25, 46, 30!!! Liczby wybrzmiewają w chłodnym, wietrznym powietrzu… zresztą, co tam chłodnym, przecież to prawie 9 stopni, więc… może od wody tak ciągnie, a może po prostu ta wilgoć w powietrzu sprawia, że człowiek się jakoś tak kurczy, zwija sam w sobie, ale jednak wciąż prze do przodu. Człowiek jest jednak cholernie ciekawski, co nie? Już widzi te dwa drzewka obrzucone sporymi serduszkami i ogromną choinkę, na której poza jej własnymi szyszkami ino garść światłek… trochę to smutne, ale z drugiej strony lepsze to, niż nic? Czyż nie? Tu i tam jakieś białe światełka, wiadomo, jedyne właściwie na Wyspie… a w tej niwielkiej klatce, w owej choinkowej zagrodzie… No sorry, ale tak to wygląda, no to tam odbywa się BINGO!!! Czyli po naszemu BANKO!!!
Julebanko trwa sobie w najlepsze, gdy cała reszta uwija się w przedświątecznym zapale, szczerząc się do siebie nawzajem i wyłapując przecenione, świąteczne zabawki. Bo u nas to już wiecie, w sklepach po świętach. Tutaj jeszcze ostatnie czerwone saneczki, tam jakieś bombki, a tam znowu ostatni bałwan z pluszu. I po wszystkiemu… Pojawią się te wszelkie ustrojstwa noworoczne, ot na chwilę, na dwa, trzy dni i po wszystkiemu, wiosna nadchodzi!!!
A na rynku nadal BANKO!!!
Numerki padają, ludziki pokrzykują, ktoś się cieszy, a wszystko i wszystkich strzegą te choinki. Już nie wiem, czy grają ino o drzewka, czy może o coś więcej. Może to jednak jest inaczej? Może nie widzę? Może ten dzieciak na wyłączonej fontannie, to ino przykrywka? Bo przecież nie widać ludzi, tylko słychać głosy… więc może to choinki grają o ludzi? Może ta właśnie, o ta nastroszona po prawej, bliżej tej wielkiej, może ona właśnie wygrała sobie człowieka i ubierze go w bombki i położy pod nim prezenty? Takiego człowieka to nawet podlewać pewno nie trzeba? Tylko ile stoi taki człowiek? No i… czy jednak ekologiczne, mieć prawdziwego człowieka w domu? A może to wszystko tylko przykrywka? Może tak naprawdę choinki zebrały tam ludzi, tych wiecie najsmaczniejszych i teraz ich zjedzą? Bo to wielce tam zombiczne drzewka? Albo przerobią ich na ozdoby? Ze skóry byłyby fajne bębenki i dmuchane ozdoby, z kości różne kołaczące i łańcuchy… coś się uplecie z włosów, uszy i nosy to kurna ino obtoczyć w czymś sypkim i błyszczącym i działa!!!
To co? Kto ma ochotę na Wyspiarskie Kpiarskie Bingo?
Ambasada Świętego…
A w ambasadzie nikogo. A miał być. Dziesiątego i dwudziestego miał być… ale przecież i tak mnie nie przyjmie, bo wstęp ino dla dzieci. A ja może i dziecięcy wzrost mam, ale cycków raczej nie schowam za pazuchą. Ej… Mikołaj z Grenlandi. Też mi cudaczności. A co z tym Fińskim? Czy oni się w ogóle znają? A może to bliźnięta? Jednojajowe? A może tak naprawdę Mikołaj był kobietą?
Patrzy człowiek na miejskie muzeum, na czapeczki czerwone na balustradach, na te choineczki, na słodki znak samej ambasady na nim teraz. Takie to wszystko nierealne bez śniegu. Takie dziwnie obce. I nawet ten port po lewej zdaje się być nieprawdziwy. Szarość i niebieskość jednoczesna nieba, dziwnie zimne słońce starające się podejrzeć, co też w tym roku robią te człowieki… zwyczajność przecież, a jednak. Zamiast flag w olstrach na maszty i inne tam szturmówki, powsadzali maleńkie choinki. Strasznie mi ich szkoda, bo przecież zdechną zaraz, takie bezkorzenne, może i dzięki temu deszczowi postoją długo, ale u nas i tak zaraz po świętach polikwidują wszelaką świąteczność julową… ale z drugiej strony, lepsze one, niż coś innego. Światełka kołyszą się w ostrych powiewach wiatru… Do tego śpiew masztów w porcie, pustki wszelkie na ulicach.
Jest świątecznie?
Nie wiem. Może jednak wszystko co świąteczne ma imię mrozu i śniegu? Może bez nich nie da się już czuć niczego brokatowego, soplowego i bałwanowatego? Może? W końcu w przeszłości miewaliśmy śnieg. I więcej śniegu. I jeszcze więcej. Pamiętam mrozy takie, ż gil wydmuchiwany zmieniał się w perełki, albo coś podobnego… twardego jednakże. Kryształki łez na rzęsach i wszelaka powolna zasypialność…
Wychodzę ze sklepu, mijam wcale nie zabieganych ludzi, jakichś takichś zwyczajnych. Może u nas na Wyspie ludzie się nie napinają świątecznie? Pewno, paczek mamy wiele, poczta ciągnie ostatkiem sił. Zatrudnili więcej ludzi, bo przecież większość i tak musi skorzystać z internetu, w końcu co tam u nas jest otwarte teraz? Nawet tego obiecanego Lidla nie ma. A ma być… nie żebyśmy potrzebowali kolejnego marketu, ale oni chcieli, ludzi podobno o zdanie pytali, ale jak wszędzie, oczywiście sami zadecydowali. Jak z tymi świńskimi kotlecikami… Ech!!!
To jak? Bingo?