„Trzeba pamiętać, że Pan Tealight był jednym z Przedwiecznych. A może pierwszym i jedynym? Bo wiecie, to co było Pierwsze i rzuciło marzeniem, już po stworzeniu jego, jakoś tak pomyślało, że może to był błąd, że może powinno było nie próbować, może… a może jednak to on był Pierwszym? Mniejsza, lepiej nie myśleć, a już na pewno nie w Wygódce, bo jak wiadomo, ona podsłuchuje… trzeba przyjąć to na pewnik, że szary gość wiedział wszystko, a jednak, może za nadmiar mając tj wiedzy, wolał to wszystko wymijać. A może kurcze jednak nie wolał, tylko wymijał, bo znał aż nazbyt? Nie wiem, ale tego dnia wszystko się spieprzyło. A miał to być zwykły spacer z Wiedźmą Wroną Pożartą Przez Książki? Spacer po zdrowie, wszelkie wiedźmie wybieganie…
Ale ona najpierw znalazła Splecione Dęby, dziwne, sparowane drzewo o pajęczych gałązkach i oszalała na jego punkcie, a potem… niestety zauważyła wiszącego na szczycie owej pary, niczym krwisty aniołek, stek, tudzież udziec, czy coś równie smaczngo i zwróciła na to coś nadmierną uwagę. Trzeba było wleźć na drzewo, oczywiście obydwa pnie stawiały opór, krzyczały, drapały i namiętnie uprzykrzały Panu Tealightowi życie, więc obiecał im trzy worki nawozu ze zwłok i jakoś poszło… i Santaklaus znalazł się na ziemi. I… nie była kobietą.
Worka nie stwierdzono, co Wiedźmę napędzaną PMSem bardzo zmartwiło, a nawet zagniewało, choć może i zdepresjonowało, kto tam może wiedzić, jak to jest z babami… Panu Tealightowi nigdy nie udało się podjąć jakichś decyzji w tym temacie, więc… milczał, jak zwykle. I pomógł zmarzniętemu, przemoczonemu, dziwnie blademu grubaskowi o krótkich nóżkach, dotrzeć do Białego Domostwa. A tam oczywiście od razu wszyscy się obrazili, bo worka nie było…
A Santaklaus milczał.
Dziwnie szarpał tylko swój czerwony kubraczek, pocierał jeden czarny but o drugi i nie chciał niczego powiedzieć. Wypił herbatę i podpierany przez Krampusa, który od szóstego grudnia miał ostry napad trzęsawki i nietrzymania moczu… ten podobno znowu próbował nawracać nie tylko okoliczne dzieci na pogaństwo i tłumaczyć im prawdę świąt, i oczywiście poniósł porażkę, bo bez kuzyków Pony i tych tam Starwarsów, to nikt z nim gadać nie chciał… Wodan i Czarny Piotruś pili na umór i nawet się nie pokazali, ale podobno przyjęli nowego napitkiem i mięskiem. Gwiazdor zaś znowu zabrał się za pieczenie ciasteczek, bo w stresie potrafił robić tylko to… a Spas Zimowy, cóż, z nim to ogólnie był trudny kontakt, bo było mu za ciepło, grzał lepiej od Smoka z Komina i cicho sobie podśpiewując, zapewne coś sprośnego, stukał łbem w ścianę, a tam mu nie odstukiwała. Za to Dziadek Mróz wraz z Pogwizdem, Zimnikiem i Koruchem kręcił loda!!! I to przerażało…
Naprawdę było świątcznie w Białym Domostwie, naprawdę, nawet choinkę już ubrano Upadłymi Sprośnie Anieliczkami. Wiecie, tymi, co nie potrafiły upaść jak należy i tak jakoś, no wiecie…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Krwawe rytuały” – … i znowu. Na szczęści Wydawnictwo Mag wydało dwa tomy za jednym zamachem, kolejne już na początku 2016, więc czekam bardzo mocno i całkiem niecierpliwie, bo przecież Dresden poznał TAKĄ tajemnicę dotyczącą siebie samego i ma pieska teraz!
Serio, każde przygody wzmacniają swoją potencj, gdy dorzuci się szczeniaczka, a od początku wiecie, że przy magu zostanie szczeniaczek. Inaczej być nie może. Nawet wtedy, gdy wampirom mocniej odbije i wszystko naprawdę może się w końcu zakończyć śmeircią. A może i… czymś gorszym? Kurcze, ten tom naprawdę mami. Z jednj strony Hollywwod, z drugiej kurcze, jakieś wyższe sfery Białego Dworu. Ale przecież nie istnieją na tym świecie dobre wampiry, czyż nie?
A może jednak?
Ten tom jest oczywiście kontynuacją poprzednich, więc zaczynajcie od początku i nie dajcie się zwieść względnym spokojom i magii wszystkomocnej! Bo tym razem wampirzy klan naprawdę ma ochotę na kawałek Dresdena, a najlepiej na niego samego w formie sproszkowanej i dodanej do puddingu. Ale dzięki temu możemy popodziwiać tn bezwzględny świat pełen kłów. Chociaż jest blisko i do końca nie wiadomo, czy on przeżyje. Bo widzicie… przecież mógłby zmienić się w ducha, albo coś w ten deseń!
Co nie?
Słonko…
Jak człowieka słonko budzi owym pseudozimowym porankiem, człowiek czuje się lekko oszukany. A Wiedźma to już kurde w ogóle!!! Człowiek zastanowiłby się jednak nad zostaniem w łóżku, ale Wiedźma nie… bo Wiedźmę pędzi do przodu coś dziwnego, moż i babskiego, przymus tworzenia, pracownicze obowiązki i wszelakie inne syfy. Człowiek dzięki temu pozostanie lekko wkurzony, gdy nagle po pierwszej słonko zniknie, ale nie Wiedźma. Wiedźma się wkurzy, bo właśnie szykowała się, by wyleźć w przyrodę z aparatem. A tutaj kicha… Bo słonko wzięło i się zwinęło. Naświeciło się przed południm i stwierdziło, że kurna za mało mu płacą, żeby dalej tak wystawiać swoją żółtą dup na tn zimny świat. Bo tak… w nocy był przymrozek. Oczywiście nie oznacza to u nas tego, co oznacza w innych częściach świata, no ale…
Nadal czekam na śnieg, ale chyba w tym roku to przegrana sprawa. Pocieszę się przymrozkiem, lekko wirtualnym i wszelką wietrznością, chociaż i wiatr znowu ucichł. Wiecie, chyba nie lubię jesieni i zimy bez wiatru. Czuję się kompletnie nienawturalnie. W końcu jak to… Wyspa bez wiatru? Chyba wszystki wyspy są tak, czy inaczej wietrzne? Czyż nie?
Tak bardzo tutaj cicho. Tak dziwnie pusto i może i… dla niektórych nudno, chociaż nie rozumiem, jak może byc nudno, gdy wszystko się tak zmienia. Gdy liście powoli przechodzą na zbutwiałą stronę mocy, gdy wszystko odchodzi gdzieś, gdy tak wiele jest ostatnie. Ostatni liść na drzewi, ostatnia stokrotka, ostatnie… hmmm, wiecie, że kurcze znowu forsycja zaczyna kwitnąć? Kurcze? O co tutaj chodzi? I te takie różowe? Co to jest i czemu kwitnie akurat teraz? Miała być zima! Ja się serio nie zgadzam na takie zmiany pogodowe i to całe globalne ocieplenia!!! Ja chcę zimy takiej, jaką znam, śnieżnej, mroźnej i niesamowitej, a nie kurna wyjścia nocą do kibla i spotkania wybudzonego pająka!!! Czy tam pajęczaka, ech!
Czasem się zastanawiam, czy ludzie wciąż jeszcze potrafią żyć w takiej zimowej ciszy? Wiecie, w tym niezupełnym spowolnieniu, naturalnym zaspaniu i wszelkiej leniwości? Gdy tak naprawdę nic się nie dzieje i całkiem z tym jest człowiekowi dobrze, bo wciąż jeszcze jesteśmy lekko zmęczeni latem i sezonem wakacyjnym. Potrzebujemy wypoczynku, ale czy Wyspa potrafi wypoczywać? Czy po prostu zrzuca wszystkie problemy i pozwala sobie tutaj gnić, tam już pączkować, a tam znowu tak wezbrać wodami, że naprawdę nie da się myśleć sucho… Bo przeciż tn spokój, cisza i wszelkie zaspaanie jest tylko ułudą. Tam już pestki napęczniały, tam już ziarenka ino drzemią. Tam już wszystko gotuje się na wiosnę, a mi się tutaj ZIMY ZAKAZUJE!? Odbiera się radość śniegowania, mrożenia dupska i oczywiście sopli zwisających z miejsc nader niefallicznych.
Ale miało być o porankach…
No więc taki poranek zaczyna się z cicha pękł. Serio, całkiem zupełnie nieświadomi, możliwe, iż nawet dla siebie samego. Bo czy taki poranek wie, że się porankuje? A może żyje w błogiej nieświadomości? Kto go tam wie, bynajmniej nagle coś się różowi, potem kremuje i fioletowi. I szaleje…
Wszystkie kolory dostają kręćka i walczą ze sobą o moce przerobowe. Albo coś w tn deseń. Nie wiem na pewno, ale niebo płonie. Jest niesamowite. To tylko chwila, więc fiolety i róże, czerwoności skrajne wielce i karminy na dokładkę, no i te fiolety w różnych stanach skupienia, i wrażliwości na towarzystwo innych. Niesamowite, a jednak przerażająco krótkotrwałe. Odwrócisz się, żeby zmienić baterię w aparacie i już… nie masz po co wracać. Nie ma już fioletowych fal, połyskujących srebrno, nie ma piasku, odmawiającego przesypywania się, nie ma kamieni, które wydają się być nie tylko polukrowane, ale i potraktowane posypką. Niczego nie ma, jest tylko ten Szary Poranek, który odmawia zeznań.
Szary Poranek oczywiście może się przeobrazić w coś walącego ostrym słonkiem, z białą całkiem niebiańskością i tak dalej… i ciszą. Bo czemu nie? Od czasu jak wyremontowali co mieli i postawili, co chcieli, to jest cisza. A cisza, powiem Wam, jest kurde super!!! Bo przecież ciszę zawsze można zanieczyścić dźwiękim, nawet jeżli chodzi wyłącznie o dźwięk kobity w śrdnim wieku, któa wrzeszczy na wkurzająa ją Żabanty… tak wiem, bażanty, ale nas to są jak nic Żabanty, bo Wyspa nawet te złote ptaszory jakoś tak przekształciła, że wierzyć się nie chce. Większe są i jakieś takie bardziej upasione i szalenie rozumne, a czasem podrzucające piórko na schody, całkiem nie rozumiem tej metody proozumiewania się…
Cisza…
Oj tak, cisza jest super i pośpiewać sobie można i niestety usłyszeć jak bardzo się fałszuje, ale co tam! Z tym się da żyć. I może odpędzę Świadków Jehowy? Strasznie mnie na nerw działają, a jeszcze jak przyjdą tacy z Polski, to staję się Potworem z Piątku Trzynastego. Cisza jest o wiele lepsza. Wiecie, no poza kurierem, na którgo się czeka, czy listonoszem, na którego też się czeka, bo przecież tutaj u nas nie dostanie się wszystkiego, a to zima, trza się pocieszyć pewnymi elementami…
Cisza jest piękna.