„Kochany Pamiętniczku…
Nigdy nie myślałam, że moje życie tak się potoczy. Właściwie wszystko, czego mnie nauczono, to kłaniać się, kochać i dobrze rozpoznawać wszelkie skazy na klejnotach. No i jeszcze jak jeść, by jednak nie utyć. I co robić z włosami, by zawsze były tak strasznie blond i długie i jak wypychać poduszki, by nie twardniały… miałam być królewną. Doskonałą, piękną, współczującą. Idalną. Po prostu kobietą poduszką, kobietą kołdrą i kobietą kucharką. Kobietą kochanką i kobietą matką, ale też i kobietą, która będzie, choć ro obrzydliwie brzmi… matką dla niego. Ostoją wyrozumiałości i studnią wszelkiego wsparcią. Tą, która zawsze jest na wyciągnięcie rki, albo innego tam członka. Wiecie, niby głową koronowaną, a jednak…
niesobą.
I wtdy pokazali mi to jajo. I wszystko się zmieniło.
Drogi Pamiętniczku, dlaczego nie ma blogów o karmieniu piersią smocząt? Dlaczego ino te dzieci, dzieci i koty czasem, ale smoków to już nie można uznać za potomstwo? Bo ja poczułam coś. Coś dziwnego, ale i ostatniego, coś prawdziwego. Coś, co mnie odmieniło i coś, co pokazało mi życie…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Śmiertelne maski” – … już piąty tom? Serio? Nie pomyliło się Wam? Bo ja jakoś nie wiem. Jakoś wlazłam, po pierwszy potknięciu w tę historię i wyleźć z niej nie mogę. Bo choć szkielet opowieści, każdego tomu, zawsze ten sam, to i tak skurkowaniec wciąga!!!
Tym razem, do poprzednich perypetiów naszego maga dołączają kolejne. Wiecie, gdy już człowiek myśli, że gość głębiej nie może wpaść, to on nurkuje, potm ktoś w kieszenie wpycha im kamieni i jeszcze przydusza żelbetonową belką. No tak… Dresden tonie. I chyba nie uratuje go nawet ten Całun Turyński, co to zaginął, i którgo musi odnaleźć, bo przeciż kasa się skończyła. Nie pomoże mu tż ona… bardziej wampirza, a jednak i piękna i taka niesamowita i wciąż ją kocha… I Archiwum. Żesz też te niektóre osobowości są bardziej intrygujące niż inne i jeszcze… Starzy przyjaciel, nowi przyjaciele i jeszcze pojedynek. Ale co tam, przecież to w końcu najbardziej wypasiony wampir, więc co tam, najwyżej go zabije, spokój będzie. Nagrobek po Dresdenie…
… a może tylko…
… więcej tajemnic?
Dobra historia. Kurcze, pogmatwana, poplątna, ale jednak ma jajca. Znaczy on je ma, ale i ona i kolejna ona… Bo żeby stawić czoła wszystkim, najsilniejszym, wszelkim kipiącym mocą trzeba być… a może tylko trzeba być szalonymi?
Kurcze.
Jeśli lubicie kryminalności miejskie skąpane w całkiem nadnaturalnym krwiopijstwie i magii, to zacznijcie przyjaźń z Dresdenem. W końcu gość ma czaszkę, co gada i jeszcze kota, który… nie gada!!!
Na Wyspie zaczął się okres ciszy.
Pod lasem widać tylko samochody i żadnych ludzi, jakbyśmy wybywali z domów, wsiadali w pojazdy, a potem wnikali, na całego, do końca w ową wilgotną, miękką lesistość. Jakby poobalane drzewa nas pożerały, kumulowały w sobie na chwilę, a potm wyrzygiwały i od nowa budowały. A może… może jednak każdy z nas gnije w tej baśniowej bagnowości? Bo w tym okresie bagna się poją, poją, aż bardziej już nie mogą i zwyczajnie… stojąca woda skrada kawałki nieba i się nimi bawi. Przechodzisz ostrożnie, z kępy na kępę, z pnia, śliskiego, oszronionego mszowatością, na kolejny pieniek, a potem… oczywiście, zawsze lądujesz w jakiejś kałuży, albo strumieniu. Bo chociaż spotykasz często drzewa, które niczym księżniczki szukające swoich książąt, kładą się na trawie i przekraczają strumienie, jakby chciały krzyczeć, ale jednak nie mogły…
Idziesz dalej.
Mijasz kolejne stojące kamienie, znaki przeszłości i pogrzebane ciała, które serio olewają wszystko to, co codzienne, ale… pamiętają to, co dla nas jest zaledwie historyczną notką. Skradasz się krętą drogą, a gdy tylko się odwrócisz, nagle uświadamiasz sobie, że przeszedłeś przez kolejny tunel, przez który nie przeszło światło, a jednak czujecie na sobie jego promienie. Bo tutaj, nawet w mroczny dzień, światło może się pojawić nagle i z nienacka. Jakby chciało udowodnić swoją moc… a może jednak jesteśmy wyłącznie owymi ciałami zatopionymi w bagnach? Może tak naprawdę to my ściągamy do siebie te kawałki nieba, by naprawdę… się zbawić?
A może to wszystko jest wyłącznie wspomnieniem kogoś, kto leży pod tym wielkim głazem? Może? Któż to może wiedzieć? Kto może opisać to jako pewnik? Skradając się lśną drogą widzisz co prawda gościa na koniu, który koniem bąbie łeb gościa, który siedzi w takiej dziwacznej półkarcie… napędzanej jednym koniem, czujesz ten wybitnie – koński zapach, ale… jednak i tak nie powiesz, że na pewno to jest prawdą?
Ale… w takim razie, co jest?
Cały problem z Wyspą, to ten jej rozmiar.
Zaczynasz spacer z jednej strony i jakoś tak, po kilku godzinach wychodzisz z drugiej, całkiem znajomej. Bo tutaj wszystkie drogi prowadzą w miejsce, które znasz. Jakoś tak. Wszystkie.
Nie wiem o co chodzi w tych lasach, ale ten specyficzny podział na działki, te kratki liściaste i iglaste, ten brak piętrowości, ten… mszowaty podkład pod drzewami, to wszystko. Pewno, że człowiek zdaje sobie sprawę z tego, że las tutaj jest człowieczy bardziej, niż gdziekolwiek indziej. Że tylko dzięki jednemu człowiekowi Wyspa nie przypomina czaszki łysego bejzbolisty, który kocha się bić… Ale, czy człowiek jest w stanie stworzyć aż taką magię i tak bardzo nie umieć jej stworzyć? Bo po pięknym spacerze podjechaliśmy do Aakirkeby zobaczyć świąteczne cuda i ich nie było. Oj pewno, że był dziwny Mikołaj ze złamanym kręgosłupem w chudych saniach i para pedałujących i dwoje na dziwnej huśtawce i choinka, która się nie świeciła i jeździł wokół niej pociąg i igloo było i rnifery… a jednak, całkiem nic nie było. Ino smutek. Może to jednak przez ten kościół? Bo ta ogromna bryła, niczym rąbnięta arka, która osiadła i postanowiła wszystkich obarczyć winą za jej stan śmierdzący i zwierzęcy, przytłacza. Coś tutaj jest serio nie tak z magią miejsca, bo jedyne, o czym można myśleć…
… to uciec stamtąd!!!
… więc uciekłam. Z powrotem do lasu.
Może jednak kiedyś ludzie umieli tworzyć magię, ale teraz… mają ją w zaniku? Kurcze, od kiedy gadam jak nawiedzony njuejdżowiec? Ale przyjazd tutaj, to wszystko co się wydarzyło i to co nie miało miejsca, może kurcze dotąd… To wszystko zmienia człowieka. Ta Wyspa coś z nami robi. I to coś serio pokręconego. A jednak te kościoły tutaj przerażają. Tylko czy bardziej, czy słabiej niż w reszcie świata? Może zwyczajnie człowiek się zdiablił i z szatanił?
Może?
Najważniejsze, że był człowiek na spacerze, że omsknął się na nim promień tego słonka zimowego, które wygląda, jakby ktoś je porwał, ściskał i więził, wiecie tak za chmurami i jakoś… nie pozwalał mu świecić, więc każda chwila, gdy ono tylko się wysmyka oprawcy, świeci jak najęte, jakby od tego zależało jego życie. A może zależy? Może tak naprawdę niczego nie wiemy o świecie…
I jakoś serio ludziom nie chce się zabawiać z choinkami…