„Muczenie…
Tak, najpierw pojawiło się, w siąpiących ramionach poranka, z których nikt nie chciał się dać wybudzić, właśnie ono… muczenie. Dziwne, drążące sny, które serio nie chciały odpuścić i przestać być śnionymi wchłonęły muczenie i skumulowały je w kolorach i innych dźwiękach, ale… niestety nie na długo. W końcu, powoli jednakowoż, Białe Domostwo zaczęło się wybudzać. Znaczy, najbardziej pomogły wrzaski obudzonej i wściekłej Wiedźmy Wrony Pożartej w negliżu, która czym się dało łomotała w drzwi, okna i ściany. Wszyscy wylegli, głównie w dość zaspanej pozie, ale w pełnym umundurowaniu, gotowi odebrać zakłócony im spokój…
I wszyscy raptownie, niczym żona Lota, stanęli nieruchomo pocąc się całkiem na… słono. Bo w końcu zobaczyć coś takiego o mało radosnym, lekko wietrznym, mroźnym piątkowym poranku nawet tutaj, nie zdarzało się często. I powodowało nagłe odwodnienie, drżenie członków i nawrót wszelkich, zaleczonych tików. U wszystkich i wiecie co? Było w tym wzajemnym przerażeniu coś jednoczącego ich wszystkich. Coś spajającego ich w prawdziwą rodzinę, zdolną pokonać każde zło, wspierać się, kochać i zawsze na sobie polegać. Zawsze…
Dzielić się każdym deserem, pamiętać o urodzinach, imieninach, rocznicach, pamiętnicach i świętach. Pozwalać im na nerwowość i zawsze wysłuchiwać do końca. Po prostu być, nie tylko dla siebie, ale i dla innych i… nigdy się nie bać. Czuć, że jest się wspólnotą, czymś więcej, niż tylko atypową jednostką. Czymś ponad samotne objady i wstydliwe podjadania, kimś, kto nigdy nie musi dojeść tortu sam do końca… kimś…
… a potem nagle Smok z Komina upuścił trochę pary, opary bajkowości się rozwiały, spore ognisko płonęło radośnie, a Wiedźmy z Pieca przy pomocy -nieudolnej – Niechcianych Księżniczek i Niedziewic targały wytłuczoną w jakiejś krasnoludzkiej kuźni, gigantyczną patelnię…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Zemsta stracharza” – … i koniec. I właściwie nagle człowiek ogarnia wzrokiem te trzynaście tomów i myśli sobie, no kiedy to minęło? Kiedy minął ten czas? Dopiero poznawaliśmy Toma, jego rodzinę, jego umiejętności, a teraz co?
Koniec?
Ale może jednak nie…
Może te 13 tomów, które było naprawdę niezłą zabawą, na poły opowieścią o przyjaźni, o potworach, bohaterstwie i dorastaniu… to wstęp do Twojej własnej wyobraźni? Bo przecież kto Ci zabroni śnić o znajomych bohaterach, bawić się z nimi, przeżywać kolejne przygody, poznawać kolejne… potwory. Bronić tego, co kochasz, a może dopiero uczysz się, co znaczy to słowo. Stać za tym, za co jesteś odpowiedzialnym. Dopiero, po raz pierwszy, zdawać sobie sprawę z tego, jak bardzo ten świat jest odmienny od tego, co znasz, jak bardzo inną jest Twoja własna rodzina…
Ale może jednak to nie koniec?
Bo widzicie, to wszystko kończy się tak, jakby naprawdę się dopiero zaczynało, więc… nie ma boja! W przygotowaniach kolejna seria!!! Ciekawe, czy będzie tak samo dobra, jak Kroniki Wardstone? Czy tak samo pociągnie za sobą czytelników, czy będzie wraz z nimi… dorastać? Nie wiem, ale mam nadzieję, bo te trzynaście tomów, to naprawdę niesamowiata historia.
Tym razem afera z kotem.
Bo czemu nie? Widzicie, u nas serio nie ma wiele rozrywek, za co jestem wdzięczna Wyspie! A może są, tylko jakoś tak głupio o nich pisać? W końcu i u nas giną ludzie, zwłoki w morzu to nic dziwnego i czasem… czasem nawet zwłok nie odnajdują. Życie na morzu, życie z morzem sprawia, że robisz się bardziej ostrożny. Robisz się wyczulony na inną barwę nieba, szczególnie teraz… gdy słońca mniej, ludzi mniej, ma się tylko niebo, wodę i ziemię. I skały. Dlatego nasze wielkie wydarzenia czasem mają nóg trzy no i wyraziście miauczą. Miauczą tak mocno, że ktoś je łapie, oddaje w rce władz i denuncjuje za śmiecenie! Gorzej, denuncjuje za żarcie ze śmietnika i ogólną, no wiecie… eee… flejtuchowatość. I w ten sposób śliczny, trzynogi gość pojawił się na pierwszych stronach Wyspowych Gazet. A jak się pojawił, to i został rozpoznany. Okazało się, że on zwyczajnie pracuje na Wyspowym Śmietniku. Wiecie, taki tam przynieś-wynieś-pozamiataj i daj się pogłaskać.
A oni od razu, że bezrobotny!!!
Ech! Ale przyznacie, że oto i jest opowieść intrygująca. Lepsza niż wszelkie zamachy, bomby, interwencje polityczno-wojskowe i wciąż się nienawidzący ludzie. Jakoś tak sprawa jeża, kota, tudzież może poszukiwania zagubionego psiaka bliższe są temu miejscu, temu odosobnieniu… Bo nie oszukujmy się. To jest odosobnienie. Tylko, czy jest w nim coś złego? Czy naprawdę taką karą jest przebywanie ze sobą samym i internetem? Ha ha ha! No pewno, dopóki znowu Szwedzi nam nie podetną kabelka, ale… może jednak ni przytną nam sieci?
Poza kotem oczywiście na Wyspie wykopki.
W wielu miejscach, mimo w końcu chłodniejszej auty, pracownicy w radosnych ubranakach kładą i ciepło i internety. A wszystko oczywiście pod ziemią. A na ziemi już choinki. Tu i tam pysznią się swoją zielonkawością. Przyszły weekend to przecież już właściwie święta. Cała ta adwentowość sprawia, że serio można sobie przedłużyć owo kolędowanie, a wraz z nim pogryzanie aromatycznych ciasteczek, tudzież popijanie julowego piwka.
Sumpviol ino u nas!!!
Szwedzki fiołek, ot zwyczajny byście powiedzieli, malutki, uśmiechnięty, niski… a znaleźć go można ino u nas. Znaczy w całej Danii tylko tu! Kargård Mose i Vallensgård Mose zapraszają. I to teraz, tak tak, mimo zimy fiołki są. Ekhm, widać jak szwedzkie, to może i odporne, kto je tam wie? Trzeba by się wybrać na te bagna, ale kurcze nie sądzę, by moja cielesność była mocno odporna na przemoczenie, wciągające w głębi wilgotności i takie tam. Może jednak sobie darować? A z drugiej strony, no to głupio tak. W końcu to przyrodnicza wyjątkowość. Chociaż… wiecie, no logiczna trochę geograficznie, no ale… jednak ino u nas. Gdyby ktoś chciał sprawdzić, to zapraszamy.
Może nie będzie wiało?
Bo w końcu jesteśmy w tym okresie wyspowym, który sprawia, że odcięcie nas od reszty świata jest czymś całkiem zwyczajnym. Ogromnym dar, no przynajmniej dla mnie. Bo wtedy jakoś tak wszystko można i wszystko jest wybaczone, w dziwny sposób całe zło tego świata zostaje gdzieś poza szklaną bańką i wcale się nas nie czepia. Szczególnie jeżeli jak ja nie macie TV czy radia w domu i całkowicie jesteście aspołeczni. Polecam! Serdecznie!!! Może to i egoizm, ale nie macie pojęcia jak bardzo zdrowy. Może i nie mam pojęcia jakie zabawki czy kremy są najpopularniejsze, tudzież czy rzeczywiście nasz Minister od Nauk Wszelakich powiedział, że Bóg stworzył świat – tia, takie rzeczy nie tylko w Polsce, nic z tego!!! Zwyczajnie pogoda jest taka, jaką pokazuje okno, do jedzenia to, co w lodówce, a cała reszta, cóż… nie istnieje. I jakoś nikt nie mówi, że mój krasnal ze ściany nie istnieje. Nikt nie pyta, czy te portki na mnie to z sieciówki, czy markowe, tudzież… ogólnie nikt nie zrzędzi, że nie mam zajebistych metek na sobie.
Wyspa sprawia, że człowiek zwalnia, ale zwalnia ino pozornie. Zwalnia w tym pędzie po coś, co ogólnie mówiąc jest do niczego i z niczego jest. Bo tutaj wciąż chcesz zobaczyć i to i tamto, pomacać te skały wdech wziąć po północnej stronie, a wydech wypuścić na zachód… bo tak. Nie chodzi o to, że każdy leży i gapi się w sufit, ale że pędzi po tych torach znanych od prawieków. Po naturalnej koleinie rzeczy i sprawy. I dobrze mu z tym, oj jak dobrze. Z ową cichością, chociaż bażanty się naparzają za oknem, z ową szarpaniną wron i mew na dachu i tym szybowcem białym zaraz za szybą… kurna, ale te mewy ogromne, jak indyki!!! GOBBLE-GOBBLE!!! No i z tym myszołowem siedzącym na ławce u sąsiada. Kurna, ale piękne ptaszysko…
Ot zwyczajność.