Pan Tealight i Niebiański Grad…

„Serio, ale co do owej niebiańskości, to wciąż wszyscy spekulują zamiast dorzucić jakieś fakty. Jakieś amorki, aureolki, czy skrzydełka. Może jednak był piekielny? Taka dywersja, czy coś? Może tylko garść diabołków podrzuca je w górę i wiecie, no one spadają. W końcu nie znają innego przeznaczenia… lodowe kulki w jednym smaku. Różnowymiarowe, różnie różniste, dziwnie nieśniegowe, a jednak jak wpadną Ci za koszulkę, to podrywasz się z wrzaskiem i wierzgasz…

Pod Białym Domostwem siedzi zaś Wyklęta Zimna Księżniczka. Wiecie, ta, której w małżeństwie nie poszło, której nawet nie rozdziewiczono, ale jednak tyle widziała, że za czystą tyż nie może uchodzić, a wszystko przez to, że on ją naprawdę kochał. Kochał podobno ponad wszystko i wszystkich, chciał z nią spędzić życie, zasadzić las, spłodzić armie, no i oczywiście wybudować jakąś Tower albo coś w stylu Mrocznego Zamczyska, tudzież Mniejszą Twierdzę, dla bardzo miniaturowych złoczyńców z nader miniaturową salą tortur ale z właściwą mocą… A jednak nie kochał jej na tyle, by znieść dotyk jej mrożących lodowych dłoni, na swojej eeee… no wiecie, okazywanej w poślubną noc męskości. Nie żeby nie robili pewnych rzeczy w lesie, na łące, wtedy nad stawem, w czasie tej podróży łódką, albo wtedy, gdy ona oblała go sokiem, a on zdjął koszulę? No wiecie, wtedy…

Okazało się jednak, że macanki w lecie ino na powierzchni ciała, a noc pośludna późnolistopadową nocą, gdy mróz rozwija swoje szpony, w kamienistej wieży, zaraz po lodowym posiłku… to nie to samo. Ale przecież nie jej wina, że on się tak zmroził, no i wiecie… no odpadł!!! Nawet on nie zdążył zrozumieć, że poza mrożeniem, jej prawa ręka robi smak mieszanki z granatów, a lewa jagodowy z dodatkiem maślanki. Nie polizał. Nic a nic, po prostu uciekł. A potem dostarczyli jej unieważnienie małżeństwa, tak zwyczajnie, listem, podobno z powodów niekonsumancji, bez „przepraszam”. Nie zdążyła nawet powiedzieć, że gdy tylko pocałuje, to BUBA minie i wszystko powróci, odrośnie, znowu będzie całością…

A niech się ugryzie kurna i sika przez słomkę!!!

Dlatego siedziała, łapała teraz ten Niebiański Grad i ładowała do kubków specyficzne lodowe desery. I złorzeczyła…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_6601 (2)

Z cyklu przeczytane: „Królowie przeklęci tom 2” – … bajka. Znaczy wiecie, ogólnie to koszmar, ale jeśli chodzi o sposób pisania, narracje… To bajka! Coś pięknego, stara zawsze jara cudowność. Opowieść czysto historyczna z masą nazwisk, które trzeba spamiętać, z wydarzeniami i miejscami, o których nie można zapomnieć i… I wiecie co? Tak, jak najbardziej je pamiętacie i mimo wszelkiej pradawności lektury, wciąż porywa!!! Sorry, ale Druon to mistrz!!!

Po raz pierwszy wpadłam na ową – wtedy wielotomową serię – jako dzieciak buszujący w bibliotkach. Nigdy nie udało mi się znaleźć wszystkich tomów, więc… oj pewno, że mogłam sprawdzić sobie w książkach co się wydarzyło, ale czy na pewno i do końca? Nie! Bo zwyczajowa książka od historii to nic w porównaniu z Druonem i dlatego jestm ogromnie wdzięczna za kolejne wydanie tego cyklu. I to przepiękne wydanie. Twarda okładka, śliczny druk i zapach…

A w środku historia.

XIV wiek, koronowane mniej lub bardziej głowy, albo ludzie bez głów, trucizny, podmienione dzieci, intrygi, walki, męskie wściekłości i babskie gdybania. Kobiety i mężczyźni tak różni, gdy przychodzi stanąć im przed sądem. Tak bardzo poniżane, ale i tak cudownie inteligentne, kobiety. Tak zapatrzeni w siebie mężczyźni, zawsze liczący na to, że ktoś odwali za nich całą robotę, bo oni są przecież szlachtą… ale i ci, którzy zaskakują. Błyskotliwi i pomysłowi…

Ot ludzie… i przeszłość, która sporadycznie pachnie różami!!! Pasjonująca, niesamowita i wybitnie wciągająca…

IMG_2636

Pierwsze julemarkety zaliczone.

Ten w Rønne, na rynku, właściwie co to za market, co za świąteczność. Garść nagrobnych wieńców, kilka zabawek na choinkę i szmatek. Pogoda też wiecie, nie należała do tych radosnych, więc… Cztery namioty, obwoźna kawiarnia, prażone migdały i żadnych światełek, mikołajów, nic. Zrobiło mi się bardziej niż smutno. Wiecie, takie miejsca, które jakoś próbują, bo trzeba, ale jednak nie wkładają w to serca… strasznie mnie dołują. Obejście rynku dookoła też nie zwala z nóg wystawami sklepowymi, ni domowymi. Jakoś tak… gdy słucham o Kontynentalnych, co to mają dość tych kolęd, Last Christmas i dmuchanych Mikołajów, to mój dół się pogłębia. Wierzcie mi, nie spodobałoby się Wam, gdyby ich nagle zabrakło. A może, choć to mnie przeraża, może po prostu ktoś chciał być… wiecie wyrozumiały dla tych, co nie uznają Jula? Jeśli tak, to dajcie mi go, dajcie mrozu, szronu i jego gołą dupę… powożę ją po szadziowych drogach!!! Bo sorry, ale mroczność listopadową należy rozświetlać, a nie pogłębiać dołowanie. Ludzie no!!! Żyjemy na PÓŁNOCY! Mimo wszystko!!!

Zgaszona kompletnym fiaskiem przejechałam Wyspę. W okolicach południa nawet było słońce! Czadowo wyglądało niebo. Wiecie, taka mieszanka ociężałości, ale jednak bezchmurnej, raczej jakby ktoś wszystko cudownie wygładził poza… poza szarawą chmurką w kształcie ślimaczej, wydłużonej muszli. Ociężałej od śniegu, ready to pop. Ale nic z tego, oczywiście chmurka upuściła śniegu, ale nad Kopenhagą! A nam pozostało to fascynujące niebo. Niesamowite, dziwnie nimożliwie, szczególnie przy tych cudownie wciąż zielonych polach i nagich, powykręcanych gałązkach. Niczym wyrazista, ale jednak bardziej graficzna sztuka.

Naprawdę można się na to wszystko zapatrzeć. Jakoś tak wymownie. Zrozumieć więcej, jakby Wyspa, w ten jedyny sposób była w stanie w końcu naprowadzić wszystkich na odpowiednią drogę. Na taką, na której i jednorożec bryka i wiecie ta gryka tam sobie duma, jak śnieg biała, gdzie elfik treluje i dzięcielina też puszcza oczka. Bo przy takich niskich promieniach słońca wszystko zdaje się wzmacniać w swojej boskiej wyspowej niesamowitości.

IMG_2960

Drugi julemarket był już u nas w Gudhjem. Z widokiem na naszą Chatkę.

W sporym białym gårdzie… Lauengårdzie. Cudownie usytuowanym na lekkim spadku z widokiem na miasto, Melstedową Riwierę i wszelaką zieloność pól… baśniowy. Biały z czarnymi lementami. Czysty i wypełniony choinkami. Na zewnątrz choinki, gałązki i ostatnie keiwaty, widać jakieś serio wytrzymałe potwory. Wielkie sanie, mniejsze sanie i przesłodkie saneczki. W niewielkiej misie pali się ogień. Ciepło i ten zapach żywicznych brewion. Oj od razu człowiek myśli o tych kiełbaskach, o kromkach chleba i ziemniakach parzących się w węgielkach… Zapuszcza się człowiek do środka, a tam kurna niby obora, a jednak luksus. Wszystko bielone i piękne. Z jednej strony czysto i ciepło, a z drugiej wciąż względna surowość krzywych ścian. A na ścianach wszelakie cuda i to nie jakiś krap… oj nie, raczej sztuka. Metalowe prace i gliniane. Coś od Hjorta i czekolada ze Svaneke. Bębenki własnoręcznie robione, świeczniki. Na ścianach obrazy, które ktoś skomplikował z płaskich kamieni i nachoinkowe wieszaczki. Gwiazdki, nibybombki. Cuda i wianki i świece wszędzie. I choinki i stroiki. I oczywiście owa północna niedopowiedzialność. Nic nazbyt barwneg, aczkolwiek jest też stół z ciężarną kobietą na środku, z pomiędzy której nóg… wypływają warzywa.

Niby się zgadza z Wigilią, a jednak jakoś tak…

Kupiłam sobie krasnala. Wygląda jak Majowy a może Inkaski bóg, gwiazdkę wprost z Betlejem i świeczkę z pszczelego wosku no i… oczywiście krem z białej czekolady z prażonymi orzeszkami makademii. Ech! Oto i moja rozpusta. Dobrze było odłożyć trochę finansów, aczkolwiek chciałam też orzeszka!!! Odglinionego, czadowego i niesamowicie prawdziwego. Ino co trzymać w mikroskrzyneczce w formie orzeszka? Mózg krasnoludka? Czy z elfa? A może jednak te ludzkie już tak zmalały. Na julemarkecie oczywiście masa ludzi. Takie wiecie, spotkanie wszystkich i nikogo. Zamiast parkingu wszyscy stoją na drodze, ale… kto tam jeździ?

No kto?

Przecież wszyscy są tutaj!!!

Drogą wyjaśnienia, wiem, że podobno śnieg zasypał całą Danię… a przynajmniej tak krzyczą niektór nagłówki, ale bez przesady! Kilka miejsc ze względnym opadem, a oni od razu, że niby CAŁĄ? Kto pisuje teraz te artykuły? Ja tam żadnego śniegu nie widzę. A czekam na niego jak na perwszą gwiazdkę!!! Był grad, nawet spore ilości, ale co do śniegu, to raczej deficyt.

IMG_8393 (2)

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.