„Nie no… oczywiście, że wiedziała, iż wystąpienie w formie Wielkiej Kucharzycy, tak oficjalnie, no i wystawienie słoiczków z Turyścizną na tradycyjnym, Wyspowym Julemarkecie, nie byłoby dobrym pomysłem, ale i tak ją korciło. Znaczy pewno, że chodziło jej o kasę, znaczy materialność całkowitą, ale też o… no wiecie, bycie nią. Julemarkjetanką. Bo ona zwyczajnie kochała JUL! Miłością wiekuistą, dziwaczną, zaskakująco pokręconą i całkowicie niezrozumiałą. Tą, która bardzo chciała być każdą choinką trzepoczącą igiełkami na wietrze, całą masą światełek i wszelką cudownością. Każdym prezentem pod nią i tym zawiniętym w papier, przewiązanym wstążeczką i tym tylko w woreczku, papierowej torbie, albo tym w wymyślnym pudełeczku i tym, który po prostu tylko tam stał. Bez światełek, bez błyszczących frędzli i krajek i bez tajemniczości. Ale przecież i na niego ktoś czekał?
A może chodziło tylko o to? O czekanie?
Bo przecież dla niej tak naprawdę nie liczyły się same święta, to, co inni za nie uważali, tylko to czekanie. Ten czas przed: pakowanie prezentów, pisanie kartek, a jeszcze wcześniej ich wybieranie i łączenie ich z malutkimi drobiazgami, kupowanie zawsze na zapas i nadzieja, że sznurek obiegający dookoła Chatkę Wiedźmy nie zostanie pusty, że ktoś odpisze, napisze, będzie pamiętał… i czekanie na to, na pamięć, na słowa, na obrazy, na często jedyny listowy kontakt, coroczny… Jakoś tak liczyło się tylko to, czas przed, no i oczywiście on… ŚNIEG!!!
I nadzieja, że może pod tym wieczkiem,w tym papierku, albo w owej dziwnie puszystej reklamówce będzie to, o czym zawsze marzyła… o czym nigdy nie śniła, ale zawsze gdzieś w niej tkwiło. Może i naprawdę nie wiedziała co to jest, ale była pewna, że gdy w końcu to zobaczy, będzie dopełniona i…
ŚNIEG!!!
ŚNIEG!!!
Oj tak, jeśli chodzi o mróz, śnieg, zawieje, zamiecie i szadź i szron, i te rysunki na szybach, snestormy i wszelkie tunele w białym puchu. Bałwan, sopel zwisający z dachu, który smakuje lepiej niż lody granatowe. Chociaż z drugiej strony, czy jest coś lepszego… bo wiecie Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki spróbowała ich w tym roku i zakochała się w nich na zawsze, na zabój i do końca. Jeżeli chodzi o same lody, to wiecie, wyszły jak większość strawionego…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Koszmar stracharza” – … w nowej okładce, ale zawartość wciąż ta sama, czyli „Kroniki Wardstone”. Jedna z najlepszych serii dla młodzieży i tej młodzieży, która jest wiecie… trochę starsza. Opowieść z cyklu był sobie mistrz i był sobie jgo uczeń. Oczywiście mistrz, jak każdy z nich, wydawał się być lekko przerażający i idealny, ale w rzeczywistości za młodu broił jak… jego uczeń teraz.
Chociaż.
Widzicie, w tej powieści, a to już siódmy tom cyklu, Tom jest nie tylko tym młodym, który popełnia błędy, ale przede wszystkim jest tym, który wydaje się być nadzwyczaj inteligentny. Może i jest młody, ale jego przyszłość chyba nie będzie teraźniejszością jego ucznia. Bo Tom pokochał Alice, a ona nie jest typową czarownicą. Tak naprawdę owo nowe pokolenie jest zaskakująco… dorosłe.
Kolejny tom, nowe przygody, pogoń za Złem i walka o Dobro. Powrót z Grecji, wspomnienia, które zmieniają wszystko i świat… do którego tak naprawdę nie mogą wrócić. Bo wszystko się zmieniło, a w okolicy pojawiła się przebiegła i okrutna Koścista Lizzie. Jeśli chcecie ją spotkać, to zapraszam!!! Zresztą nie tylko ją. Wszelkie złe czarownice, wszelkie demony, ghule i nie wiadomo co, znajdziecie tutaj. I uwierzcie mi, naprawdę lepiej nie czytać… po zmroku!!!
Jeżeli chodzi o facetów… to w tym czasie większość z nich gada o piłce. No wiecie, oglądanie TV, kibicowanie, warzenie piwa, picie piwa – normalka. Jak wieje, mokrzy i ogólnie mówiąc na zewnątrz pokopać się nie da, posurfować, popływać też raczej mało bezpiecznie, więc… piłka. Kursując o poranku przez Wyspę widzi się okienka rozjarzone… plazmami. No cóż, sorry. Może i większość Tubylców uznaje się za naturystów – znaczy eee naturników? No ludzi kochających naturę, to jednak… TV oglądają namiętnie. Kochają też wszelaką technikę, coby wiecie, gdy w kozie się pali, posłuchać jednej muzy w każdym pokoju. Znaczy nowocześnie, a jednak… jednak na plaży nie widuje się osobników z telefonami, jednak jakoś tak idąc w las czasem mają tylko słuchawki w uszach, więc jak to jest?
Nie znam się na ludziach. Unikam ich, więc sorry. Mogę tylko powiedzieć, że dookoła coraz więcej światełek na domach, krzaczkach i drzewkach, że wszystko jakoś tak połyskuje i lata dookoła. Bo przecież wciąż wieje. Nocą latają doniczki, lampki i wszelkie to, co mało przymocowane, ale… wszyscy czekają na zimę. Zapowiadają i mrozy poniżej 10 stopni i ogólnie mówiąc cuda wianki i biele, ale jakoś im nie wierzę. Taki ze mnie Tomasz niewierny… Bo u mnie co macane, to jest, znaczy to, co nie macane to właściwie też, no ale, nie jeśli chodzi o śnieg!!! Zresztą macanie śniegu jest trudne. Zależy czym się maca, ale jak człowiekiem żywym, to jak nic się stopi, więc raczej uważajcie! Nie śpijcie z bałwanami, bo wam zafundują mokre sny!!!
Mniejsza… objeżdżając Wyspę szarawą i ciemną porą zaskakują nie tylko pustki na ulicach i chodnikach, ale i wszelaki brak światełek w oknach. Może to i wina owych popularnych lampek na długich kabelkach, o które zawsze ktoś się uderza, a może serio nikogo nie ma w tych domach, za czystymi oknami pozbawionymi zasłonek i firanek. Strojnych i zbrojnych w intrygujące cuda… Może tak naprawdę jesteśmy tylko Wyspowym Snem?
Może?
Afera sowia!!
Suria ulula, czyli sowa jarzębata, cudo przesłodkie i nader rzadkie u nas. Właściwe tajgom, przestrzeniom chłodniejszym… w jakiś dziwny sposób trafiło do nas, na Wyspę!!! Popatrzcie jakie to cudo! Młodziutka sówka niestety widać lekko skołowana ciepłotą klimatu tego, co jednak zowią Północą, zderzyła się z autem. Na szczęście niezbyt groźnie, ale kierowca od razu zareagował. Nie wiedząc co może z nią zrobić zawiózł ją do Rovfugleshow i… i zaczęła się afera. I wiecie, jakoś nikt nie zmartwił się wszelkim uchodźstwem sówki, nikt jej nie zapytał czy je koszernie… a może ucieka przed jakimś reżimem. Nikt nie spytał jej o wyznanie, tudzież o wszelkie poglądy, zwyczajnie porwali ją lekko obitą i oddali tym, którzy się znają na ptakach, a oni… Oni się przerazili. Przetrzymywanie sowy jarzębatej w zamknięciu jest nielegalne. Maluszka o długim ogonie, puszczykowata, wyglądająca i brzmiąca w locie jak sokół – co naprawdę zmienia moje spojrzenie na niebo – należało od razu obejrzeć, więc nie było wyboru, ale pracownicy Rovfugleshow od razu skontaktowali się oczywiście z władzami wyższymi, coby ich nikt nie posądził o sprowadzanie tego osobnika, co to podobno sam nie buduje gniazd… nosz cwaniaczki te sówki, co nie? Zmyślne gadzinki, a piękne przeraźliwie!!! No i objęte ochroną, więc nikt się nie dziwił pracownikom poza garstką „bogobojnie uczciwych”, co zaczęli od razu – w sieci – najeżdżać na ludzi, że pewno se sprowadzili, wykradli z tajgi, tudzież lasu mieszanego, północnej Eurazji, Ameryki Północnej, czy innego śniegolubnego cuda… a potem RZUCILI NIM W AUTO!!! Eeeee… kurde, ludzie to są dziwni. Jakkolwiek teorie spiskowe coraz częściej okazują się prawdą, tak ktoś rzucający sowami w auta nie do końca mieści się w moim świecie człowieczego podejrzliwego postrzegania…
Najważniejsze dla mnie, Wam powiem, jest to, że sówka żywi się lemingami!!! Ha ha ha! Co jak co, ale świat ma ich nadmiar wielki, niech je!!! Niech się mnożą cuda jarzębate, co latają w dzień i zwyczajnie wyłapują te upierdliwe osobniki, co to serio się lemingują i kompletnie wkurzają innych… Takie otępiałe w wersji zombie, co to kroczy za przewodnim światłem swojej plazmy, czy w czym się teraz TV ogląda. A może za światłem komórki? Ech, kto to wie?
Jedz sóweczko, jedz!!!