Pan Tealight i Burek The Pies…

„Okazało się, że nie taki straszny Potwór, na jakiego wygląda, myślała sobie pod różową spineczką Wiedźma Wrona Pożarta, patrząc na niewielkiego, włochatego ponad wszelką miarę – taką mikrą lamapakę – pieska ciągnącego niewielki wózeczek, na którym siedział jeden z jej misiów. A dokładniej Ten Jedyny. Biały, lekko wytarty, sarkastyczny i zawsze głodny. Pan i Upierdliwy Władca… Ale dziś świat kręcił się dookoła Burka. Nikt nie wiedział w jaki sposób zmienił się w słodką, kudłatą kuleczkę. Co prawda istniały pewne dowody, ale strzępki mięsa znikały z trawki tak szybko i smrodliwie, że nikt nie zamierzał ich śledzić. Ogólnie mówiąc, mieszkańcy Białego Domostwa wrócili do siebie i zwyczajnie uznali fakt obecności czworonoga… nowego czworonoga.

Wiedźma Wrona, może z powodu książkowego głodu, wyraziście wyszczuplona – ale nie tam, gdzie trzeba – a może jednak z powodu tego, jak walniętą była, znaczy sorry… specyficzną, przeczuwała problemy. Szczeniak, jeśli w ogóle nim był, zwyczajnie zdawał się za słodki, za miły, za wielkimi ślepiami zawsze wilgotnymi spoglądał na wszystko i wszystkich. Dawał się czesać, pielęgnować, a nawet Niepotrzebnym Księżniczkom i Królewnom pozwolił założyć sobie malutką złotą tiarę. To… było raczej katastroficzne. W przyszłości, która wcale nie musiała być odległą. Na przykład, mógł nagle zacząć kapać z pyska kwasem i wypalić dziury w Jednorożcach, które z taką czułością go obwąchiwały – a to oznaczałoby koniec świata. Albo mógłby przemienić się w toksyczną mgławicę – a to oznaczałoby koniec świata… albo zwyczajnie spowodowałby koniec świata w jakiś inny, mniej skomplikowany sposób. No wiecie, jakoś tak, poruszające się skrzydła motyla, a on go zjada… normalnie.

Coś było nie tak w słodko oklapniętych uszkach, w tych tłustych łapkach i króciutkim, wciąż poruszającym sie ogonku… w tych brązowo-białawych łatkach i czarniawych cudach dookoła o wielkich, wilgotnych ocząt. I w tym jak się poruszał, jak owłosiona, lekko spleśniała kiełbaska porywana przez dwa plemiona mrówek, z których jedno jest wyższe od drugiego… no słodki był. A te łapki, jak poduszeczki dmuchane, i różowy języczek i ten lekko przekrzywiony nosek…

Był taki słodki!!!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_5496

Złoto przechodzi w brąz, powoli wszystko się goli, obcina, depiluje… wszędzie ino nagie członki, w których odkrywam dziwne kręcistości, złożenia i misterne zdobienia. Świat teraz jest całkiem odmienny. Jakby to wszystko, ta cała listowość, była tylko przykrywką, fałszywą pozłotą. Teraz nie ważną już, bo przyszedł czas na prawd. Na nagą prawdę!!! Na tafli jeziora, ale i na dziwnie nieruchomych strumieniach kładą się kożuszki liści. Kolorowe, pachnące, niesamowite. Chciałby człowiek zatrzymać to na dłużej, zamroził… ale mimo zapowiadanych przymrozków, to jednak chyba nic z tego nie będzie. Nie da się zatrzymać jesienności. Tego zapachu, mroźności w powietrzu, ale i zapachu płonących polan w kominkach, ale przede wszystkim oczywiście liści. Nie butwiejących jeszcze, nie miękkich i brązowych, ale kolorowych i szeleszczących… suchutkich, bo znowu nie pada, a sama rosa to niewiele wilgotności.

Żywopłoty przycięte, te wierzbowe na nowo powiązane, dynie powoli rozkładają się na polu, bo… w pobliżu szykuje się ekologia. Mówiąc dosadnie, spora część Wyspy planuje przejście na ekologię, a to oznacza powrót do kup, kompostów i oczywiście wyrzucania wszystkiego poza chwastami w pole. Nie do końca rozumiem, dlaczego nie wolno, u nas zawsze przekopywało się z chwastami pole, usuwając tylko cholerny perz, ale… co kraj to obyczaj, co nie? Tylko, czy wszystko tak naprawdę nie jest chwastem? No tak serio? Pomyślmy… jedno jest pewne, u nas ekologia mogłaby się udać. Odosobnienie pewne, woda dookoła, mała mieszalność z uprawami spoza Wyspy. Pewno, że przenoszenie nasion nadal będzie możliwe, ale nie aż tak, więc warto spróbować. Tylko kurcze, co uprawiać najlepiej? No co?

Czekając na ową ekologię, a raczej w końcu obserwując powrót świata do pewnych logicznych źródeł, każdy wpieprza jabłka. Albo mini marchwki, czy inne zielska. By dodać sobie animuszu, by po prostu jakoś takoś przetrwać pochmurność, choć dziś… znowu słonko, ciepełko wyganiające pierwszy nocny przymrozek.

IMG_0073 (2)

Kolejny słoneczny dzień. Prosta sprawa, mroźność w eterze, halo nad głową… kurcze, co z tymi tęczami wszędzie? W jaki sposób tyle ich tutaj? W jaki? A potem droga, sporadycznie jeżdżona i to jedno miejsce, z którego doskonale widać i Gudhjem i ten drugi koniec Wyspy. Niewielkie zakręt, wyjście z lasu… na horyzoncie zakręcająca Wyspa. Piękność… pierniczone Hawaje, czy inne tam blue laguny. I czego chcieć więcej? Błękit rozmywa się w lekką różowatość, a potem znowu błękit, tym razem wodny. Nie da się tego odmalować. Nie da. Pewno, że można próbować, ale po co? Lepiej patrzeć i kazać zapamiętać to tym trollom, które trzymamy w głowie. Lepiej… Siadasz na polu, pobrużdżonym i gdzie niegdzie naznaczonym zielonkawością, gapię sie na pustkę, na błyszczącą szosę, na drzewa, które wciąż jeszcze trzymają kolory. Okay, niektóre z nich trzymają. I pięknie jest. I nikogo nie ma. A mówią, że na Wyspie jest nas 40 tysięcy? No chyba kurcze jak wliczyć krasnale i trolle, serio. No i elfy… bo te znowu się obudziły i trzepoczą skrzydełkami. To te malutkie, maciopkie, cudownie mgliste, takie lekko złotawe. Może o i muszki, może… ja tam widzę elfy. Naprawdę!!!

Siedzisz i patrzysz na ową otaczającą nas wodność, na Szwecję w oddali… hmmm, niby tak blisko, możnaby dotknąć, a jednak nie. Daleko i dalej. I podobno i tam mieszkają ludzie? Nie wiem, ale gdy człowiek wliczy ową pustkę dookoła, to nagle przestaje wierzyć w te inne światy, inne życia, inne codzienności. Wydaje się mu, że nie ma tam nikogo. Nikogusieńko i wiecie co, to mnie nie przeraża. Ale wielu jednak tak, więc powolne ucieczki na Majorki i inne Ibizy już sie zaczęły. Przyznaję, że nie mam pojęcia, co jest teraz najbardziej modnym miejscem na spędzenie jesieni i zimy, ale sporo Duńczyków ma tam jakieś posesje. Nagle sommerhus zmienia się w wersję winterową. A może jednak wszystkim chodzi o ludzi… o jakąś większą gęstość zaludnienia…

Bo tutaj naprawdę można zapomnieć o wszystkim. O problemach dziwacznych, innych niż błotko wlewające się do butów, niż mucha upierdliwa, jeszcze widać nie śpiąca, co wlatuje we włosy, albo zaspana pszczółka, dziwnie zakłopotana, ale jednak bzycząca… tak bardzo można się tutaj skupić na byciu tylko. Podziwianiu, oddychaniu i całkiem niezauważalnym trawieniu. No chyba, żeście się napchali ostatniej, jesiennej fasolki, to wtedy wiecie, jest jednak napęd.

Po prostu iść…

IMG_0071

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.