„Nie mówiła.
Z ust wydobywały się tylko bąbelki, bączki i wszelakie wodne kreacje. Tak po prostu leżała, unosiła się na wodzie, jakby ta była czymś więcej, niż tylko powierzchniowym napięciem, siłami, których nie rozumiała. Szczupła, a nawet koścista, bez wyraziście zaznaczonych babskich cech, o długiej, pociągłej twarzy i bardzo jasnych, jakby wybielonych, zmęcoznych kolorami, włosach. Unosiła się, a włosy tańczyły dookoła niej. Z zamkniętymi oczami, z leciutko rozchylonymi ustami… w szacie, która przypominała kreację balową, ale o lekko zmodyfikowanej, pomniejszonej objętości. Coś pomiędzy nocną koszulą, za pradziadka Tadka, a czymś, co w dzisiejszych czasach uchodzi w blasku dnia na ulicy, czy nawet promocji w wymyślnej galerii.
Wernisażu Niedochrzczonych…
Unosiła się na falach i przeszkadzała Wiedźmie Wronie Pożartej Przez Książki, co to się bardzo mocno pływo-kąpać chciała. Przez chwilę może i służyła usłużnie za wymówkę, by dalej, powyżej ud zanurzyć kuliste, wiedźmie ciało, ale po pewnym okresie stało się to już nudne… Wiedźma nie mogła tak po prostu pływać, gdy ta wciąż się do niej zbliżała i zahaczała o jej obcisły strój swoimi długimi paznokciami… w pogrążonym, krwiście-buraczkowym odcieniu. Nie żeby mogła go zniszczyć, chociaż szkoda by było, no i na pewno ukróciłoby to kąpiele letnie, jako że Wiedźma Wrona Pożarta nienawidziła zakupów szczerze i całą nadwagową sobą, więc wolała uniknąć i tego… a poza tym zwyczajnie niecierpiała jak się ją macało. I to jeszcze tak za darmo, bez niczego, bez prezentów, ogólnie mówiąc jej trzeźwej…
A ona nadal się unosiła.
Bąbelki z jej ust zaczęły się gromadzić w powietrzu i tworzyć dość filuterne kształty. Przechodzący obok Golas Stareńki z pierścieniem mocy na przyrodzeniu aż zagwizdał. Na pewno nie na Wiedźmę… która wiadomo, ze względu na ograniczający jej lęki specyficzny wzrok, na szczęście tego nie widziała… Gdyby nie aparat fotograficzny, który zawsze miała przy sobie… ech, może nie miałaby teraz tego obrazu w sobie? Może? Może gnijąca panna w toni morskiej bardziej by ją przejęła? Bo przecież miała jakąś historię, coś się jej przydarzyło. Coś musiało ją zmienić… może i te ślady na jej szyi, ten sznurek odchodzący niczym zerwana kolia z jej gardła…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Drażliwe tematy” – … tomik. Tomiczek, tomiczunio. Twarda, intrygująca okładka, długi wstęp, sztuka sama w sobie. I krótkie formy literackie. A tak, bo to nie tylko opowiadania, to też wiersze, myśli i wtwory, które serio nadałyby się na kolejną powieść. Szkoda, że nią nie będą…
Ten tomik, to stracone złudzenia i odepchnięte marzenia. Przynajmniej dla mnie, bo tęsknię za Gaimanem w dłuższej formie, za jego rozwojem opowieści, narracją specyficzną, za owym pisaniem pełnym i bogatym. Za wyobraźnią, która sprawia, że nie tylko nie ma tego, co niemożliwe, ale i tego, co zwyczajowo istniejące. Że nic nie jest pewne, stałe i zwyczajne.
Tęsknię za takim Gaimanem. Za jego powieściami, za tymi cudami przygody zmieszanej z zatrważającym człowieczeństwem, mitami, które ożywają, które stają sie codziennością, zrywanymi welonami oddzielającymi światy… baśniowością dla dorosłych. Tęsknię, bo opowiadania to nie to samo. Tak, jest w nich pomysł i intuicja, jest wyobraźnia, ale… brak mi słów.
Bardzo brak… podziwiam pomysł, intrygują mnie osobowości, ale jednak… za mało, a ciężko, za bardzo nie tak. Nie wiem dlaczego, nie wiem po co? Nie do końca rozumiem zamysł wystawiania takiej pozycji. W jendych formach się zakochałam, inne mnie poirytowały. A jednak… nie można nie poznać ich i kochać tego autora, więc… polecam tym kochającym.
Czekającym na więcej.
Duszno i nieduszno?
W dzień, gdy słonko mocniej przygrzeje opada lekka duchotliwość. Gorącośc, którą zdaje się może ochłodzić tylko morska toń. Ale gdy wieczór powoli oplata codzienność, jakoś tak wszystko się chłodzi, jakoś tak milusio się rozpiera w owej mroźliwości wszelkich tematów i… nagle się oddycha. Jakoś tak inaczej, naturalniej, bardziej logicznie. Jakby tak naprawdę liczyła się tylko… zmienność. Owa ciągła fluktuacja. Ciągłe susze i wiatery, deszcze i słoneczności. Jakoś tak jest fajniej, gdy nie podąża za nami nuda? A może jednak nie? Bo ja chyba kiepsko sobie radzę z niespodziankami. Naprawdę kiepsko. Ale… chyba tylko w przypadku, gdy ktoś, kto uważał, ze tak dobrze mnie zna… dał dupy na całej długości. Wyspa tego nie robi. Wyspa jakoś tak wie, a może pyta, śledi i ogólnie mówiąc stalkuje na całego? Nie wiem, ale wie. Wie co zrobić, byś się uwalał w błotku, a potem uśmiał tak, że obciążone gatki spadają i wie, kiedy zwyczajnie dać ci spokój.
A może tylko sobie tak wmawiam?
Czy antropomorfizacja kawałka skały wystającego z morza, bo serio widziałam formę dna i nawet przecież nie pływamy – ha ha ha – jest potrzebna? Czy to ma sens? Czy widzę więcej niż inni, czy mniej i sobie zwyczajnie, po ludzkiemu dopowiadam ogarnięta jak zwykle horrorem vacui? Może? A walić to, nawet jeśli, to who cares? Nawet jeśli zmitologizowałam tę przestrzeń pod czarownym nieboskłonem, to co w tym złego? Komu to przeszkadza? Komu to ubliża, czy coś zabiera? Przecież to tylko intuicyjna wyobraźnia. Tylko myślenie odziane w słowa. Każdy może, a i pewnie każdy sobie, tworzy prawdę. To co widzę ja nie jest tym samym, co widzisz ty. Nigdy nie było i nigdy nie będzie. Zresztą, gdyby było, byłoby serio smutno i nudno… więc może to sprawa nudy? Może jest jakaś Bogini Nudy, siedzi i zwyczajnie się nudzi, a cała dookolność jej nudzi się wraz z nią i wszystko ich boli z tej nudy i serio nie wiedzą, co ze sobą zrobić… Może Bogini Nudy też przybywa na wakacje na moją Wyspę? Ale jakoś serio nie wierzę, że się jej udaje złowić nowych użytkowników swojej mocy właśnie tutaj. Nie przejdzie mi to nawet przez sito wyobraźni. Nic z tego moja droga, tutaj zawsze jest o czym marzyć, śnić i w co łapy, nosy i kolana wsadzić.
Zawsze!!!
Turyścizna
Przyjeżdżają i już nie jesteś bezpieczny na scieżkach i chodnikach. Po prostu nie jesteś. Miejscowi wiadomo, jeżdżą jak zwykle, uważając i wiedzą, ale Turyściźnie ktoś do łbów wbił, że rower ma wszędzie pierwszeństwo? No serio? Kto nam takową niedźwiedzią, czy też wężową przysługę zrobił? I dlaczego cudowny, duński, czy też północny zwyczaj ZAWSZE zatrzymywania się przy pasach, jeżeli ktoś tam czeka, albo zbliża się do nich radośnie, by przestąpić granicę między światem prawej i lewej strony… wymiera? No dlaczego? Czyżby już nie uczyli dzieci uprzejmości? Bo chyba tych na rowerach to wcale jej nie uczą… A może ludzie zachowują się jak prosianiuchy ino na urlopach? Tylko dlaczego? Nawet papierki potrafią wyrzucić pod siebie!
Na otarcie wszelakich łez i szaleństw przeludzkich są ptaki.
Zauważyliście, że takie mewy, to dostają zawsze to, czego chcą, ale jak wrony łatwo je spłoszyć… a takie kawki kurcze, inaczej niż sroki, które umykają i ogólnie sporadycznie są powolne, patrzą na człowieka zimnym, błękitnym okiem i czekają na jedzenie. Na okruszki, na cząsteczki i kawałeczki. I trudno się im oprzeć.
Pewno przez to oko.
Na Wyspie mamy szalone kawki! I mówię to z pełnią wszelakiej swej własnej szaleńczości, są ponad wszelkie normy. Kroczą jak specyficzne damy, albo mocno zadziorni panowie i tylko łypią. Zauważyliście jak bardzo inaczej widzą świat. Bo przecież jak taki ptak patrzy na wprost? Jak ryba? Znaczy bokiem, czy inaczej? I jak wszystko widzi? W jaki sposób obe zawsze wiedzą, kiedy idziesz i kruszysz? No kurcze jak? I czy ta pani zięba, która ostatnio przebiegła mi drogę miała na myśli tylko mnie, czy jednak pozostałości ciastka na mojej torbie?
Wyspa jest czarowna. I nigdy nie jest nudna!!!