„Przybyła nad rankiem, niczym ewidentny, rozczochrany, wielce tam skąpo odziany, a przecież na Wyspie, to raczej zawsze piździ… jak ten dowód rozpusty nocą, i od tego czasu wciąż jęczała… Łkała do ukochanego kubka Pana Tealighta, bo podobno jej łez nie wolno tak ot upuszczać na podłogę, ziemię, a nawet wszelako prochami umarłych uświęconą posadzkę kamienną, milionami kolan wytartą…
… i łkała…
– No bo, kto to widział. Wszyscy mają psychologów, czy coś, a ja? A mnie nikt się nie spytał o zdanie? Skurkowaniec mnie ratuje, mimo iż nic nas nie łączyło, a z Morduniem byliśmy w wieży od nastu lat… ale to on ten pożądany, że niby wielce wieża, że niby smok i potwory. Jakie potwory?!!! Ludzie no! Zwyczajnie inni ludzie, może i mają pryszcze, ale to w końcu rodzina!!!
Wlecze się na tym swoim rumaku – kto to widział, na białym! Nosz przecież każdą plakę i krostkę widać z daleka, i chujowe maskowanie w lecie!!! – odstrojony jak na Boże Ciało i co, że niby ratuje? A takiego!!! I ubił mi ukochanego Mordunia!!! Jak mógł. Zwyzywał go od czarnoksiężników i wiedźminów, jakby było coś w tym złego, ot profesja jak profesja… a potem ubił. Na szczęście dobrą jestem nekromantką! Ale i tak poczekać muszę… to zajebie gnojka!!! Nie przeżyje, nie skończy już codzienności przemiłej innej koronowanej wielbicielki wież!!! Nie!!!
Niby wszystko wiecie, było po staremu i wieża i smok i zły, co rzucił klątwę czarodziej, ale tym razem ona nie pokochała smoka, zresztą to i tak zamężna, starsza pani jest, ale właśnie jego… I przecież żyli obok siebie i ciągle, codziennie się widywali i w ogóle, nosz kto pozwala na takie bezeceństwa, a potem oczekuje, że młody może i przystojny chojrak, zarzuci złotą obrączką na paluch dopiero co wyjęty z ogródkowego bałaganu? No kto uwierzy, że ona tak po prostu skoczy i się zakocha?
No kto?”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Złodzieje snów” – … nie wiem. No serio nie wiem. Pierwszy cykl tej autorki powalił mnie na kolanach. Mimo tak wielu opowieści o wilkołakach, jakaś była… inna. A a seria? Cóż, jest magiczna, ale… to chyba nie do końca to. Przynajmniej nie dla mnie.
Opowieść o magii, tej, która widzi przyszłość i gromadzie chłopaków toczy się dalej. Tym razem poznajemy resztę tej specyficznej bandy, ich przeszłość, to, co naprawdę ich ukształtowało… ale… No właśnie, ale. To wszystko jest coraz bardziej dziwnie niedorosłe. Naiwne. Jakieś takie sztampowe. Niedojrzałe. Może rzeczywiście ta seria przeznaczona jest dla bardzo młodziutkich nastolatek? Sama magia zaś, nie do końca trzyma się kupy. Jakoś wydaje się człowiekowi, że już, ot zaraz za zakrętem… a tutaj znowu wynurzenia o tym kto kogo kocha i dlaczego… i czemu ona kocha tego, którego kochać nie powinna, mimo iż go kocha przecież…
Zawiodłam się. Naprawdę głęboko, ale wiecie… tylko ja się zawiodłam. Nastoletnim wielbicielkom opowieści miłosnych z drobiną niezbyt uciążliwej magii ta seria na pewno się spodoba!!!
Nie wiem tego…
… ale podobno jak się leci, to cała Wyspa wygląda jak Simsy. Wiecie, malownicze malunie domki, cudowne pola, żółtawe oczywiście w tym czasie, zielonkawe i brązowawe, no i do tego skały. Wszelakie. Nosz przepiękne patchworki. Co prawda jak się człowiek przyjrzy, to widzi tam jakieś poruszające się pudełeczka… a w nicj ludzi. Dobra, ludzi może z samolotu nie widzi, ale autka jak najbardziej. I może konie, albo te cudne włochate krowinki? Słodkie są takie!!! Je pewno też widać. No i całą resztę, która składa się w nesamowitość. Małą, rzuconą we wszelakie odcienie niebieskości i szarości… falujące, bielejące grzywaczami…
Nie wiem tego, bo zwyczajnie pieruńsko boję się latać. Chodzić wolę. Bo jak się idzie, to nogi się ma własne, to taniej jakoś tak i wszędzie się zatrzymać można i prawie wszystko dotknąć można, no może raczej nie polecamy rzucania się na Turyściznę, która ponownie zapomina że tzw. ścieżki rowerowe najczęściej dzielić należy z tym, co zwie się przechodniami… A tak, Turyścizna już się zjechała. Może niewiele, może i raczej jakieś takie specyficzne jej twory, ale są. W sklepach ser wykupili, nosz czy oni się ino serem żywią, czy co? Chociaż nie, nagle świeczek też nie ma, ogólnie mówiąc bida i kiła na Mniejszym Krańcu Świata.
Na Mniejszym Krańcu Świata, gdzie właśnie zaczynają kwitnąć bzy… i pachnie tak mocno wszystko i nagle jest jakoś tak lżej, choć serio przecież wciąż trzeba założyć cieplejsze giezło na grzbiet… Ale pachnie, więc wszystko jest jakoś tak lepiej. Jakoś tak owa aromaterapia działa na wszystko i wszystkich!!! Na wielki autokar, który zaparkował koło Melstedgaardu i, który pożera właśnie wyplutych wcześniej osobników w wieku średnim. Taki kurna bulimik, czy coś? Nigdy nie wiadomo. W końcu co wolno autobusowi, to i człowiekowi!!!
Zresztą… bzy kwitną, więc wybaczone wszystko…
Wszelako chmurne niebo zmoczyło lekko swoje zielonkawości i przepyszne kolory kamienistych plaż. Widzicie… znalazłam dzisiaj pośród skał ametysta. Pewno, że nie czysty i nie wydmuchany wychuchany, ale jakby gościa szlifnąć, klejnot będzie! Oto i jest cudowność twardych skałek. Potrafią trzymać w swoich szarościach barwności, linie i wszelakie krystalizacje. I szare i białe, we wszelkich bieli smakach i fioletowe i rdzawe, burgundowe i czerwonawe…
Bo mogą?
Na Wyspie to kurcze jest taka ideologia, że jak można, to się robi, no chyba, że się nikomu nie chce to się nie robi, a czasem sie robi, a potem płomień się wypala i się nie robi już… albo się w ogóle nie robi, ale… żeby nie było!!! Nadchodzi czas sprzątania linii brzegowej, więc wszyscy do roboty! Bierzemy rękawiczki, patyczki i worki na śmieci i do roboty. Samo się raczej nie zrobi, a nawet jeżeli fale i wiatry zrobią to za nas, to wiecie, lepiej niech się bawią liściami, kamyczkami, abo cudnymi szkiełkami, które tak pięknie fale potrafią zmienić…
Plastiki do kosza!!!
Wiecie, jak się ma Wyspę, może i nie na własność, może i tylko na chwilkę przecież, to i tak trzeba o nią zadbać przecież!!!
Bo piękna jest i niech taką zostanie!!!