Pan Tealight i Wiosenna Defibrylacja…

„Ogólnie mówiąc była nieortodoksyjna, politycznie niepoprawna, ogólnie mówiąc zawsze wybierająca tę drogę, której nikt nie chciał zdeptać. Nie wiadomo, czy chodziło o inność, której tak bardzo pragnęła, by w końcu przeklinać ją częściej niż zwyczajność, czy może o odkrywanie wszelakiej nienamacalności, używanie tego, co jest, a nikt nie używa… a może po prostu było to jak najbardziej zwyczajne dziwactwo? Mniejsza o filozofie i psychiatryczne dysputy, Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki niezwyczajnie wolała zimę… Może i chodziło i jakąś równowagę, o zachowanie jej w naturze, a może zwyczajnie zboczeńców nie należy pytać o szczegóły?

Bynajmniej czuła podskórnie, naskórnie i wydychając, że wcale jej ta wiosna nie pasuje. Że wcale jej nie interesuje to, iż tym razem ma być bliźniacza, w postaci dziwnie zbieżnych dziewczątek z tymi z filmu „Lśnienie”… Nie intrygowały jej kwiatki, listki i pączki – tym bardziej, że te są bez kukru i bez nadzienia, ino ten szron poranny jakoś ją pocieszał i zagubione śnieżne części garderoby po lasach porozrzucane. A wiecie… Wiosna nie znosi tego, że komuś nie imponuje, więc postanowiła zwyczajnie przejść do ofensywy. Tym bardziej, że w dwójnasób była w tym roku zrodzona, więc czemu nie spróbować… Najpierw wyciągnęła zaspaną Wiedźmę Ptaszydło na plażę, w szorstkie trawki i młodziutkie, a jednak parzące pokrzywy, potem wymorusała ją w nadzwyczajnie miękkiej choć niezbyt świeżej, psiej kupie, by w końcu udekorować ją pomarańczowatą-żółtością krokusów. Wcale nie zważając na prestiż, status, czy co tam jeszcze, wyględną celebryckość Wiedźmy Wrony, szarpała nią, podrzucała i dzięki wietrznej uczynności… wszelako maltretowała jej zmysły i zamysły.

Okazało się, iż dziwaczne złote kulki na patykach też już były gotowe do czochrania mytej w źródlanej wodzie osobistości, więc bardzo szybko wpadła Jej Ptasia Pogańska Magiczność i w nie i w wyzierający bestialsko i pewnie z ziemskiej ospałości, Czosnek Niedźwiedzi. Oczywiście co jak co, ale niedźwiadki w nim były jeszcze całkiem niewielkie i śpiące… ale już woniały jak należy. Nie wiadomo tylko jednego. Czy naprawdę tak się Bliźniacza Wiosenka rozochociła, czy też po prostu z Wiedźmy Wrony taki marny materiał… bo w pewnym momencie stała się niczym drewniany pal. Nieruchawa, niebijąca, nieśliniąca się, nie patrząca i całkiem nieoddychająca…

… i zamilkła…

Dlatego zrobiła to, co musiała. No po prostu wiecie, głupio tak stracić tak zabawową zabawkę!!! Najpierw Bliźniacza Wiosenka zbliżyła wszelkie swoje cztery usta do jej nieruchomych, bladych ust, a potem… no wiecie, ucisnęła pierś!!! Ekhm, jeżeli chodzi o podobno nagrany film z tego wydarzenia, autorstwa Chochela, zboczeńca tekstylnego, zwanego chochlikiem pisarskim Wiedźmy… dementujemy!!! Na pewno nikt nie zna tych aktorek, a i w rzeczywistości nikomu się miliony z tantiemów nie zrzuciły na łeb. A za oglądanie… klątwą obkładamy!!!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_4808 (3)

Z cyklu przeczytane: „Konfrontacja” – … inna, cieńsza książka, dziwnie rozbudowana, wieloosobowa, mało pierwszoplanowa. Niesamowita. Dziwna i dziwaczna miejscami, niemożliwa, a jednak… ludzka wciąż. Kosmiczna, nie trzymająca się jednego wymiaru geograficznego, naukowa, a jednak… sensacyjnie przygodowa. A dodatkowo jeszcze rozbudzająca nasze spojrzenie na niebo.

Wszystko zaczyna się od meteorytu. I młodej kobiety. A może to wszystko to przypadek? Może tylko i wyłącznie sprawka Fatum? Cóż, jeśli się mieszka w takim miejscu i kocha się kosmos, z łatwością można po prostu pożyczyć łódkę tatusia i wyruszyć na wyprawę w poszukiwaniu meteorytu. Przecież jeśli by go sprzedała, rozwiązałaby tak wiele problemów. Może nawet mogłaby wrócić na studia. W końcu uczyć się tego, co kocha. Bo przecież musi się udać…

Tak rozpoczyna się niesamowita wyprawa i przygoda. Pojawiają się szalone osobowości bohaterów, z którymi od razu znajdujemy jakąś więź. On, mogący wszystko, inteligentny i silny, oraz ona… młoda, a jednak już naznaczona przeszłością. Na szczęście mająca przyjaciółkę i kochającego ojca… Do tego małe, nadmorskie miasteczko z problemami. Po prostu wchodzisz w tę książkę i bawisz się. Może i rozrzucenie geograficzne akcji nie do końca na początku pozwala się pojąć, ale z czasem wszystko się zazębia. Jak trudne puzzle, które w końcu zaczynają pasować. Ale… wszystko jest takie krótkie. Takie bardzo mało rozwinięte. Zbyt szybko zaczynamy tęsknić. I nadchodzą ostatnie strony i nic już nie jest takie, jakie było!!!

Warto!!!

IMG_4918

Wielki artykuł w gazecie… internetowej.

Wielkie, ogromne, dziwnie nastrojowe, przepełnione bólem wewnętrznym zdjęcia i pasją, o jaką tak trudno w dzisiejszym świecie… twarze potomków wikingów, albo raczej takich, co mieszkają na ich kościach. Żyją, wydalają… Co robią? Dlaczego są tutaj? Nie tworzą, nie są dzielni, odważni, muskularni, zarośnięci… wprost przeciwnie. Raczej maksymalnie wystylizowani, dziwnie zmarznięci, nieruchawi, ale dumni pradawnie. Przejęci czymś, wypełnienie mocą jakiejś idei… może jednak jest w nich jakieś bohaterstwo? Może przeszłość w przetrwalnikach wciąż bije mocą? W oczach przecież mają ów dziwny płomień, dłonie im drżą obejmując kubek z gorzką kawą, a w uszach słuchawki, jakby wciąż do nich jakowyś wódz przemawiał. Słuchają i są mu poddanymi… Na twarzy mają wojenne barwy, ale bez zarostu, pryszczy kilka, tlenione włoski dziwnie przesuszone… może jeszcze nie berserkowy szał, ale… może dopiero zaczynają szykować się do walki? Wszystko jest przed nimi. Młodzi są przecież. Dopiero zaczynają. Pełni sił i mocy bogów swoich, gotowi zrobić wszystko, by wrócić z łupami. Może czekają tak naprawdę tylko na swoje łodzie? Może i na te bardziej motorowe, no wiecie ten tam pęd czasów, a może po prostu wciąż obmyślają plan?

Wpatruję się w nich.

Jeden ma loczki nadmiernie tlenione, inny znowu dziwną szopę na głowie. Przekręcone czapki, daszki na karkach, wąskie spodnie, albo takie z kupą w kroku. Odziani w puchate kurteczki, dziwne, błyszczące, jakieś takie mało matowe, ale dlaczego mieliby się ukrywać. Przecież mają walczyć, rwać zębiskami aorty, w szale po prostu tłamsić, gwałcić… Pillage the village!!! A Thor przy ich boku i Odyna mądrość, dwa kruki, koty i konie. Duchy przodków… Tylko dokąd ich prowadzą? Gdzie tak naprawdę się skierują? Na co czekają? Na kogo? Na wizję? A może starkę, która wywróży, czy to dobry czas na wyprawę? Albo na białogłowę, która jednak, mimo iż białogłowa, kocha nurzać się w krwistości ludzkiej i zwierzęcej.

I co? Na co czekają młodzi?

Czekają na buty od Kanye Westa.

Od dwóch dni.

IMG_2756 (2)

Wiosna jak nic na Wyspie.

Tutaj żółte cosie, które to nie mam pojęcia jak się nazywają. Kuleczki takie wielkie na krótkich łodyżkach, z dwoma listkami. Lekko wonieją marichuaną. Obok nich przebiśniegi. Cudne, wiotkie może. W grupkach zwykle, ale są i takie pojedyncze, jakieś takie odseperowane. Może i odeszły od grupy, może i postanowiły żyć i wzrastać samotnie? A może jednak po prostu nikt ich nie lubi? Bo mają miejsce, bo są inne, indywidualne? A może… są i krokusy. Oj tak. Pojedyncze wyrastają z trawników. Dziwnie zagubione, żółciutkie i ecru, niebieskawe i szarawe, białe miesjcami… Ale najbardziej zaskakujące, w tej wysuszonej, lekko słonawej nadmorskiej trawie, są fioletowe krokusiaki. Pojedyncze i grupujące swoje żółto-pomarańczowe pręciki. Sypiące pyłkiem się szafranią… Przechodzi się koło nich ostrożnie, nie chcąc nie tyle się ubrudzić, co raczej zaburzyć tej ich idealności. Tej sztuki obsypywania się. Owych pręcików nie poruszyć, a i płatków, które zdają się być tak bardzo delikatne.

Tak bardzo idealne…

Najpiękniejsze, najbardziej fascynujące krokusy siedzą w głębokiej, szorstkiej, suchej, poplątanej trawiastości nadmorskiej. Chyba kochają i piasek i krzyki ptactwa, a i przechodzącego pekińczyka co sika co krok w swoją bujną futrowość. Oj to na pewno nie on zrobił tą gigantyczną kupę, w którą omal nie wpadłam ryjem. A tak, taka zdolna omal nie byłam, a raczej… no dobra wdepłam w kupę, potem chciałam się ułożyć i focić pączki, ale coś mi zaśmierdziało i zwątpiłam. Kto mógł pomyśleć, że zesrał się jakiś Gigantus Trollus na brzegu rzeczki? Nosz umiejętnie musiał to zrobić, serio!!! Na szczęście dzięki nosowej sprawności odrzuciło mnie i wylądowałam dupskiem w świeżutkich pokrzywach. Żesz moje pośladki!!! Ale kupa ino w dolnej części ciała, na szczęście… a może jednak właśnie na szczęście?

W końcu gówienko to kasa, czyż nie?

Pocieszcie mnie!!!

Wlekę się plażą spoglądając na kąpiące się w strumieniu wrony. Asz, jakie one są piękne!!! Nie zwracają uwagi na łabędzie i kaczki, które wolą szum morskich fal i ich bujanie, to jak grzywacze milusio kląskają i łachoczą podbrzusze, nie kraczą na owąobstrukcję wszelakiego samozadowolenia. A pływający… Nie baczą na wciąż chłodne mokrości, po prostu się bujają. Niektóre z opierzeńców zdają się już szykować na gniazdowania. Bo chyba wiecie, wiosna, co nie? Może i na razie nieśmiale, może i jakoś tak wiecie, nastolatkowo, ale… już nadchodzi ten czas. Nawet w karmniku poruszenie. Męskie ptaszencje jakoś tak bardziej się pierzą, te żeńskie, gładzone, spoglądają na nich z jakimś takim w oku błyskiem.

Wiosna…

IMG_2761

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.