„Po pierwsze śnieg spadł, co było dość dziwne, a po drugie to wiecie, całkiem nie ważne co po trzecie… czwarte i piąte i szóste…
Nie, no pewno, że zima wciąż na Wyspie, a i wszelako wcale nie ciepło, ale jednak ciepło… za ciepło, by płateczki zrobić, za wrząco by je utrzymać, a jednak… Może i była to sprawa owego prezentu dla Wiedźmy Wrony Pożartej Przez Książki, darowanego jej przez Pana Tealighta, a może coś innego… Bynajmniej wychodząc na spacer, który to ostatnio był reglamentowany i ogólnie mówiąc towarem był nie tylko z górnej półki, ale i serio egzotyczny, chociaż pożądanym przez Wiedźmie Natręctwa… Bynajmniej gdy w końcu po tygodniu względnego wyginania się w Chatce Wiedźma wylazła w świat dookolny nagle opadły ją i płatki i płateczki. nagle się zaśnieżyły. I choć ciepło, nagle jednak wszystko się zabieliło.
Nie, no pewno że płatki szybko przegrywały z ciepłą aurą, ale jednak ona znowu dostała tego co chciała… jak zwykle. Bo może i jej życzenia miały problemy z chronologią, ale z wybrzmieniem… nigdy!!! Jak zwykle chciała i było… usz wiedźma!!! Ktoś by pomyślał, że konszachty z jakimiś bytami na pewno miała zacyrografowane, ale może… może jednak prawdą było, że to sam Lucyferros Jan Boruta, był jej ojcem? Może tak naprawdę nikt o niczym nie wiedział, ale wiedzieli wszyscy…
Ona nie wiedziała.
Ot po prostu patrzyła na śnieg w garze mieszając coraz szybciej i szybciej, z lekkim pawiem spoglądając na mięsne kawałki, jakoś ostatnimi czasy coś jej ino ludzina podchodziła, reszta nie… wot ekologia. Patrzyła na śnieg i zioła się w nim kołyszące i owe płatki wielgachne, giętkie, łapczywie starające się ją dotknąć, ot choćby przez szybkę, szybeczkę… Gdy wyszła na spacer, wszystko ucichło i z nieba przestały spadać kawałki nielskich kołder. Ot widać w Heaven IKEA wyprzedaż mieli, czy coś i sobie skrzydlaci komplety bielizny pościelowej wraz z piernatami wymieniali.
I jednego nie rozumiała tak wlokąc się noga za nogą, ugięta i pochylona, coby orła nie zaliczyć, boć mężatka przecież… dlaczego wszyscy tak dziwnie się na nią patrzą? Przecież była paskudna jak zwykle… I nie widziała tych gwiazdek, które nie topniejąc utworzyły dookoła jej głowy rozczochranej aureolkę, z idealnych gwiazdeczek… Mieniąc się więc niczym ów przykładowy Stróż Bożego Ciała Od szła dalej. A gwiazdki nie topniały!!! Ni w te ni wewte, nie odstępowały jej i śledzący ją nieporadnie Chochel, czyli dziwne ciągoty mający w kierunku garderoby bieliźnianej chochlik pisarski, stwierdził, że coś jest na rzeczy, ino co właściwie…
Bo czego Opiekunką i Panią mogłaby być wiedźma? Albo taką Świętą Panienką, chociaż na to chyba raczej, ekhm za późno lekko odrobinkę? Panienką w średnim wieku? Są takowe? Może? Potworną Wspomożycielką, a może jednak ową Ciemiężycielką Głupich, Potępieństwem Skostniałych Umysłowo? Ostoją i Błogosławieństwem Nienormalnych?”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Recenzja: „Legendy krzyżackie”
Pada śnieg…
Jest w tych miękkich opadach, chociaż niestety zbyt ciepło by było z nich coś więcej, takie wyciszenie. Nagle jakoś mniej się każdemu spieszy, nagle każda z tych gwiazdeczek jest taka jakaś magiczna, jakaś taka ważna i istotna. Każda ma własny bilecik, miejsce na topnienie, swój własny świat, który w jednym momencie się kończy, ale i odnawia. Mokre, szalone paćki…
Coś się w człowieku miesza, gdy tak dookoła się ciszy Wyspa.
Ciszy się Wyspa nagle, czasem pomiędzy wiatrami, czasem jakoś tak w nich nawet, ale gdy pada śnieg ciszy się Wyspa najpiękniej! Ciszy się subtelnie, mało przymusowo, a jednak jakoś tak… dla wszystkich. Durnie nagle piernąć, kichnąć, czy w ogóle poddać się biologii swojej cielesności. A już zażywac muzyki nadmiernej po prostu jakoś się nie godzi, jakby świętość całkowita, dla każdegu, z prostym zestawem modłów, hymnów i psalmów, nagle zwyczajnie domagała się zauważenia. I co się dziwić… widzieliście jaki ten śnieg ma płatki? No czy jest coś piękniejszego, niż światło przez nie przeskakujące? Te wszelakie kolory, owe załamania i kształty. Ta matematyka, chemia, fizyka i architektura… a do tego etnografia, logia, no i ogólnie mówiąc antropologia.
Płatki spadają coraz większe i większe… a gdyby jeden z nich był roamiarów takiej kołderki? Tosz dopiero byłaby zabawa. Tylko co zrobić z ciepłem. Przecież oddychać trzeba i mieć swoje przepisowe 36,6… Wtedy bylibyśmy nagle mordercami płatków, a z taką odpowiedzialnością to ja żyć bym nie mogła. I tak już teraz staram się nie oddychać, nie cieplić, ogólnie mówiąc mrozić się… Bo one takie są piękne. Takie fascynująco cudowne, takie wrażliwe, a jednocześnie silne i przytłaczające.
Ciszy się Wyspa…
W końcu nie wytrzymujesz i cicho załączasz jakieś dźwięki. Kuchnia zaczyna bulgotać, coś tam w nieistniejących rurach gada, woda w kibelku dziwnie na mnie patrzy, z jakimś wyrzutem, jakby ona wciąż nie była gotowa, by dźwięczyć w odpływie. Ale nic to, spływaj kochana, nie ma tak dobrze, cisza ciszą, ciszenie ciszeniem, ale pracować przecież trzeba. Bąbelki ze zmywania też się cieszą swym własnym towarzystwem, nagle jakoś mocniej, inaczej pękając…
Talerze, kubeczki i sztućce, dziwnie zmęczone ciszą starają się jak najczęściej spaść na ziemię, jak najszybciej złamać moc ciszenia… wszystko dźwięczy, stuka, pohukuje, brzęczy, a mimo to wciąż cisza. Jakoś nie można tego przełamać nawet jak najbardziej szalonym jęczeniem, wrzaskami i, dobitnie wskazującymi na braki w wykształceniu muzycznym, pieniami. Nie da się. Bo nawet jeśli pojawi się dźwięk, Ciszenie go wchłonie. Pożre, poszma, zmanczuje i zniszczy. A raczej może zwyczajnie odbierze mu dźwięczenie? Może to na tym polega, że czasem wszystko musi być… cicho?
W tym dziwnym, zawsze głośnym, domagającym się poklasku świecie, Wyspa dobitnie po raz kolejny udowadnia, że jest inna. Że nie obchodzi jej ta cała moda na chudziny, ni ta, by jeść ino chemię i fizykę, ni ta, by jak to słyszała ostatnio dżdżownicą zostać, no i wpieprzać zwykłą, aczkolwiek i pożywną glebę… A tak, najnowsza moda to jedzenie ziemi Panie i Panowie!!! Więc… plewimy!!!
Ząbkami!!!
Jednak mimo swego dość pobłażliwego traktowania Autochtonów Tubylczych, to jednak Wyspa podgląda te ich polowania na wszelkie nowości i się śmieje. Oj śmieje się tak, że miejscami sika nawet i pomiędzy falami, dyskretnie bąbelki puszcza. Bo mimo swej niesamowitej dzikości i olewactwa, to jednak ciągnie jej ludzi do tych technik i wymyślnych owocowości. Do tych urządzeń, w których i tak nic nowego nie ma, a pożytku to już w ogóle… Ciągnie ich. Może to przez owo specyficzne odosobnienie, czują się Tubylcy lekko od świat odcięci. No wiecie, własne państwo ich nie chce, podwózki zabiera, więc… chcą się podłączyć pod wielbicieli szmelcu?
Nic to… na razie Wyspa wciąż się ciszy. I choć śnieg pada coraz rzadziej, a płatki stały się mniejsze i wciąż zanikają, to jednak ciszy się wciąż… Dookoła nadal zieleni się trawka, na gałązkach pączki, ale ona ma to gdzieś.