„Śmieszna sprawa z tymi azylami. Albo je dają, albo ich nie dają. Albo ich ktoś chce, pragnie, ma takie marzenie, lub tylko potrzebuje z powodów śmierci i życia, albo zwyczajnie uważa, że mu się należy, bo tak, bo przecież inni mają, bo religię roznosi, boskość się w nim tli, czy coś tam innego chorobliwego i zakaźnego nawet… i widzicie, choć świat stanął na głowie,a i kląska sobie zaschniętym podniebieniem, do którego przyczepił się mu kawałek świątecznego makowca, uwiera go skórka pomarańczowa… trzepocze rzęskami, a z uszków się mu zwieszają cudaczności, a i tak wszystkiego wszystko nie kumka. Bynajmniej współczesność zasupłała się tak w owej poprawności politycznej, że już kurna sobą być nie można, chociaż można być wszystkim czego się podobno pragnie – ale jak już wyznajesz Latającego Potwora Spaghetti, to myślą, że z tobą coś nie tak, no i w ogóle masz dzieci, nie masz dzieci, cała ta poprawność zdaje się odpowiadać ino jednej grupie społecznej, tej azylowej…
Bynajmniej od kiedy na Wyspie pojawiły się owe Aniołce Powłóczyste coś się zepsuło. Coś nagle stało się zatęchłą skarpetą z grzybem, pleśniawek kolonią, starymi wilgotnymi ziemniakami i kapustką z przeterminowanym głąbem… no i nadszedł Czas Roszczeń i Nienaszych Marzeń. Inni zaczęli być ważni i chyba właśnie wtedy, aczkolwiek przeczuwała to coś od jakiegoś czasu, Wyspa się cholernie wkurwiła i postanowiła zazylować u siebie Trzy Ryje!!!
Na pohybel!!!
Dlatego zezwoliła na wielce tymczasowe, aczkolwiek całkiem się jej podobające, przebywanie na niej Ryjowi Sarkastycznemu, Ryjowi Prostacko Niwinnie Rubasznemu i Ryjowcowi Bezdzióbkowemu. Bo w końcu gdzież mogliby oni znaleźć miejsce tylko dla siebie, jak nie tutaj. Na owej dziwnej skale, wilgotnej miejscowej ziemistości, gdzie serio można byc sobą. Czasem. A już po sezonie, to kurna jak się komu podoba!
W końcu nas po kolędzie nie kontrolują!
GLORIA!!!
I dlatego zaleca się Turyściźnie dziwnie nieświadomej cudów wyobraźni, oraz nadzwyczajnego nieułatwiania sobie życia, by zważała na skały. Na te po których łazi, na które się wspina, na których rozkłada paczki z posiłkiem, tudzież te, gdzie kładzie swoje gołe cielesności… Bo kamienne trolle to jedno, a Ryje, znaczy się jako wiecie nie figura fonetyczna, ale raczej zwyczajna Gębusryjus Otworós Maximus Sapiens… forma gatunku ludzkotwórczego, to coś bardziej gryzącego. Na pierwszy rzut oka ot dziwna skała, a przy bliższym poznaniu… cóż jest i nos i oczy i wielkie zębiska!
A nawet… i języki!!!”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Nadal wieje.
W owej całkowitej wsypowej świąteczności, mimo braku śniegu jest… świątecznie. Jakoś tak coś opadło na Wyspę, coś się wbija pod skórę, coś łaskocze nas w stópki w grubych skarpetkach. Mimo braku radosnych kląskań w sklepach, a i nie mamy wielkich banerów, reklamy nas nie opadają i inne takie… nikt nie zmusza do wydawania kasy, nikt nie nuci poza codziennością tych, co zawsze zwyczajnie gwizdają… Widzicie u nas nie ma tej gonitwy. Jakoś tak. I panie w kasach uśmiechnięte. Nie no, czasem się zdarzy kolejka czy coś, ale jakoś nikt nie wali po głowie papierem błękitnym w różowe i białe reniferki, nikt nie wsadza wam pod pupkę świecznika z tymi czadowymi szpikulcami, co je serio trudno z półdupka wydobyć… Nikt nie terroryzuje świątecznością i wiecie co, chyba mi tego bardzo brakuje. Mogę sobie pooglądać choinki, się z nimi pościskać i uwalać się żywicą, no i jeszcze oczywiście są ciasteczka i cukierki, czekoladowe Mikołaje, co serio najlepiej smakują od głowy… ale sama sobie rzucać Last Christmas w uszy. Bo czemu nie? Kevin też mnie jeszcze nie znudził. Może to wszystko dlatego, że pamiętam ten czas, gdy niczego nie było? A może ino dlatego, że wciąż mnie nie stać… i nie mam maku!!! No żesz kurcze nie ma na Wyspie kiszonych ogórków, kapuchy i maku!!!
U nas są korony.
Fajnie tak pooglądać świat poprzez klejnociki i załamania sreberek. Fajnie uwierzyć, że dla kogoś jest się królem, co nie? Fajnie!!! Ale jednak niesmakowe są owe korony i tiary w pogryzaniu. Nikt nie obwiązuje tutaj domów w wielkie kokardki, a i światełka muszą być stonowane, bo widzicie u nas w modzie są ino białe, albo takie lekko obsikane… no tak aura. Dodatkowo wsio się musi mocno trzymać ciężkich przedmiotów jak kamole i domostwa, bo przecież u nas wciąż WIEJE!!! Nie da się ustawić zabawnych reniferków, co to ciągną sanie Świętego Julemanda, nie może być bałwanków z posypki i pozłotki, ani sztucznych gałązeczek, czy coś w ten deseń… bo mogą naprawdę pofrunąć. Zwyczajnie polecieć… do Szwecji. Albo gdzieś indziej. Może i do Chin. No wiecie, w zależności od tego jak wieje, co nie?
Przechodzę po pustych sklepowych alejkach, ciasnych i wąskich, pomiędzy sztucznymi brzoskwiniami, metalowymi rogaczami i tymi bardziej wypchanymi, wszelakimi Gwiazdami Betlejemskimi, które rozkładają te swoje czerwoności, jakby naprawdę chciały coś zwiastować wszystkim ludziom wszelkiej woli. Bo widzicie, nie można już dyskryminować z powodu złej czy dobrej…
Tutaj malutkie cebulki, lekko oszukane, że to niby już wczesna wiosna, czy coś, starają się zapachnić wszystko na hiacyntowo. Jest różowo i biało, zielono i niebiesko, fioletowo a nawet złoto… srebrno jest też. Bo w końcu ile kolorów tyle i ich zwolenników, albo i nawet troszkę więcej. Tutaj gwiazdki, tam mikołaje, bałwanki, łosie i niewielkie dzwoneczki. A ja najwspanialszy prezent miałam złożony z kiszonych ogórków i kisiela. Bo czemu nie? W końcu nie wszyscy tęsknią do karpia. Serio… tak w ogóle to ktoś lubi karpia? Jedzie toto stęchlizną, dziwnie niesłone i tłuste niczym węgorz jakiś… Nigdy nie pałałam miłością. A po tym jak mnie kiedyś zaościł na sto godzin, to go nawet znienawidziłam. Niech sobie pływa, ale nie w mych trzewiach.
Mieszkanie na zadupiu, zwanym ładniej Mniejszym Krańcem Świata sprawia, że nagle wszystko nie ma znaczenia. Sucha pupa ma znaczenie, dach, ściany, herbata i książka i ktoś jeszcze pod kocem. Obiad zrobiony na tydzień świąteczny… i tyle. Niewiele, a może aż tak wiele? Prezenty rozpakowane wtedy, gdy się chciało, chcenie niechcenia włączone na maksa. Dziwne opowieści w komputerze, robota nadgoniona. A na strychu Chatki Wiedźmy siedzi sobie opasły Świąteczny Nastrój i wpieprza Cynamonowe Sutki – wiedzie takie maleńkie ciasteczka wielce dosmaczone. Takie tam połączenie piernika i innych goździkowych aromatów… Bo on jak najbardziej wie jak świętować. Prześpi się, odpocznie, odpsapnie. W końcu gdy już wszyscy mają i choinkę i barszczyk i makowca, to on już nie jest potrzebny.
No trudno nie czuć owej rewolucji w brzuszku!!!
Kupuję czekoladę i przeceniony papier, bo przecież zawsze fajnie wysłać coś komuś po sezonie w zabawnych obwijkach. Przede mną facet kupił cały wózek bombeczek. Ot widać przyjechał na chwilę, dopiero dorwie drzewko, na ostatnią chwilę je ubierze i się uśmiechnie. A czemu nie… tylko o to chodzi, o uśmiech. Nawet do faceta, który wpadł na mnie, gdy szukałam orzechów.
Zauważyliście, że taką mamy wolność… radia słuchać nie trzeba, telewizji nie oglądać, możesz mieć słuchawki w uszach, swoją muzykę, swoje opowieści… a i tak większość ludności jęczy. Znaczy jęczy poza Wyspą, bo tutaj nadal się ludzie uśmiechają i dają się przekupić pluszakowi, któego ktoś posadził za kasą. Ech, zeszły wielkie, miodowe misiaki jak kurcze bułeczki ciepłe.
Takie to uśmiechowe.