Pan Tealight i Sumienie Wiedźmy…

Wiedźmie Sumienie porośnięte jest włoskami. Rosną sobie one na skorodowanej powierzchni jego, radośnie i sumiennie mytej i pielęgnowanej, tak wiecie rosną trochę nierówno. Nawet dziwnie niesubordynowanie, nioporządnie, bałaganiarsko. Jakby miały gdzieś plany zagospodarowania terenu. A i nadzór architektoniczny gdzieś też miały. Rosną owe włoski, w barwach dziwnie ciężkomiodowych, w kupkach rosną i pomiędzy tymi kupkami. Jakby serio ktoś najpeirw wyrysował im plan wzrostu, a potem zezwolił na samowolkę budowlaną…

Pomiędzy włoskami stoją domki.

Małe i większe, troszkę pałace niektóre z nich, inne znowu zamki. Są wieże mieszkalne i trochę ziemianek. Są spiżarnie i wygódki, no wiecie też są, bo potrzeba mieszkających prosta. Domki są z cegieł i kamyczków, z tekturek, patyczków, a nawet ze skórki spod paznokcia, taka wersja tipi, wiecie. Malowane są te domki różniście. Chateczki niektóre kryte nawet strzechą niby, czyli trawą, co ją Wiedźma Ptaszydło wciągnęła niechcący całkowiecie, w roztrzepaniu swym, w samo Sumienie. A te bielone to malowane są w kwiatuszki, roślinki, zwierzątka i dziwne podobizny takich, co to serio nie lubili się w lusterkach przeglądać. Ani w szybkach, ani nawet w tych tam powierzchniach odbijających. Chociażby takiej gnojówkowej rzeczce, tudzież stawiku… wiecie. Bo widzicie, domki są ekologiczne, żeby nie było i każda ma budę dla pieska, albo kotka, albo tego czegoś pomiędzy smokiem i wydrą, z dodatkiem owcy baraniej i zebry łaciatej, a potem od tyłu to raczej obserować można wpływ Dziadka Jeżozwierza, a z prawego boku Kobyły Zwanej Jednorożcem. A z twarzy to jak Ciotka Bryśka, serio!!! Bo prostu jeden do jednego i to w tym lepszym dla ciociuni czasie… Są tutaj zwierzaczki wszelakie, jedne domowe, a inne takie mniej, wiecie. Rozrywek co jak co, ale nie brakuje. Oj nie!!! Do tego dla każdego coś miłego…

Są sklepy, szkoły i całą seria kościołów. Właściwie to każdy z mieszkańców wierzy w coś innego, więc każdy dzień to święto dla kogoś. Zresztą, przecież i tak pracują dla przyjemności, co nie, więc niech se świętują!!! Do tego jest poczta, fryzjer, golibroda i Lekarz Od Chorób Niewskazanych. Jest dentysta, ale serio taki zapajęczony… nikt nie pamięta gdzie mieszka, więc bez urazy. Jest Salon Masażu „Kiziołek”, Całkiem Niepewna Stołówka Wspólna i Kochalnia. No i Dom Uciech, czyli salon gier taki. Bierki, bingo, poker… a z bardziej zakazanych to Bilard Naturalistyczny. No i lodziarnia jest, zwie się Wesoły Psikus. Mają tutaj szpital, zaraz za rogiem, między Krematorium Prezentów od Teściowej, a Ukochanym Psiakiem – salonem odnowy dla pupili. Dziś zniżka na męża i żonę. Każdy smok może przynieść swoich hodowlanych czempionów i już… piękni jak nowi!!!

Ogólnie mówiąc czad jest! Place zabaw, Ogródki Pierwjorndanowskie i parki. Są lasy Włosowe i Grządki Ziół Nawszytkopomocnych, a co do mieszkańców…

Też są!!!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_5104 (3)

Z cyklu przeczytane: „Grim. Dziedzictwo światła” – … w końcu jest. Naczekali się ci rozgrzani tomem pierwszym, oj naczekali. Problemy z tłumaczeniem, przesuwanie premiery, no czasem klątwa jakaś dopada tomiska. A wszystko przez niego, kamiennego łba!!! Mężczyznę, ale i… zwykłego, codziennego, kamiennego gargulca z dachów nad Paryżem. Może i magicznego, może i skomplikowanego… może nie do końca definiowalnego, może zakochanego…

Ogromna powieść, ciężkie tomiszcze… nic więc dziwnego, że chcesz się rozczytać, zaczytać, wleźć w książkę i już tam zostać. Na tych ulicach, może znajomych, ale jakże dziwnie innych. Zasiedlonych przez tych, którzy niegdyś byli częścią człowieczeństwa, a dziś są tylko Zapomnieniem. Tam widzę przecież i ją i jego. Mię, pełną wiedzy i magii, pełną nadziei, ale i dziwnie wciąż niepewną tego, co wydarzyło się rok temu. I jego – gargulca, który w końcu zdaje się mieć swoje miejsce w tym świecie. No i jest jeszcze mrok, zagrożenie, które na ulicach Paryża pozostawia zwłoki bez krwi i oczu… martwych niewidzących, obmytych magią, z którą nikt nie może sobie poradzić. Czy to dopiero początek, czy może efekt tego, co wydarzyło się rok temu? Ciała, które nie leży w grobie, grobu, który jest pusty.

Chcę wejść w tę powieść i nie mogę. Wciskam się, skręcam… nic z tego. Staram się, ale po kolejnych wybrykach językowych, po prostu się poddaję. Ciężko mi. Z jednej strony wiem, że powieść jest ciekawa, może oczarować. Spójna fabuła powinna mnie porwać. Kolejne problemy trzymać w napięciu. Przecież ma swoją magię, intrygujących bohaterów z ciętymi językami… ale też jej czegoś brakuje i nie może być to wyłącznie wina tłumaczenia. Coś jest nie tak z opisami, aż w końcu łamię się i posiłkując się internetem w końcu widzę Luwr, ale przecież nie powinnam. Tak naprawdę to słowa miały mi zbudować to, co nieznane, niewidziane, ale nie podołały. Niesamowite dialogi nikną w dziwnych, przytłaczających opisach, a znowu one same niczego nie wnoszą. Nie czuję wiatru, gdy lecę, nie czuję krwi, gdy w niej brodzę…

Co się stało z Grimem?

IMG_1390

Jak zwykle po Wietrzności nadchodzi Cichość.

Cichość jest dziwna, niepewna, złorzecząca lekko. Może być gęsta i przytłaczająca. Niczym całe stado lekko miniaturowych słoni, uciskających ci nielekko płuca i przeponę. Zdaje się, że możesz wciąż oddychać, ale to tylko ułuda, bo do środka wdziera się wyłącznie ich trąbienie. Na dodatek żgają człowieka kłami… co to ja fortepian czy pianino? Ta ta ta da da da dam… Co mi po gamach? Tlenu!!! Ale Cichość nie słucha. Nadchodzi, nasuwa się na wszystkich, na tych wciąż śniących i tych co wstali na siku, tudzież kupkę. Albo i tych, co całkiem ich pokręciło i postanowili o szóstej rano, jeszcze w całkowitej ciemności, zwyczajnie sobie pobiegać. Dla zdrowotności, albo wiecie, dla tego tam nałogu i nerwicy biegactręctw. Nasuwa się, nakłada, zaciska i postanawia nie puścić. Nigdy już!!! No dobra, w końci i jej się znudzi, ale na razie nie puszcza, miesza tylko w owym dziwnym kisielu swojej świadomości i dorzuca żelatyny…

Inna Cichość jest lżejsza, ale i dziwnie materialna. Otacza nas, zamyka w jakiejś bańce. Mami bezpieczeństwem, wymazuje z naszej świadomości wiedzę o wolności i wszelako manipuluje odczuciami. W tej Cichości fajnie się pracuje… ale i to do czasu. Do owej chwili, gdy nagle jest zwyczajnie za cicho.

W obydwu owych stanach Powietrznia cisza dziwnie zaskakuje. Nagle budzisz się w nocy ze świadomością braku czegoś ważnego, istotnego… i nie wiesz o co chodzi. Sprawdzasz kurki, zawory, gasisz i zapalasz światło. Potem znowu je gasisz, zamki ponownie przekręcasz, wodę spuszczasz, znowu myjesz ręce. Sprawdzasz czy żyjesz i dziwisz się temu, czego nie widzisz w lustrze. Bo przecież powinno tam być jakieś wyjaśnienie w tym świecie za światami, w owym odbiciu odbić. Ktoś powinien wiedzieć o co nam samym chodzi… ale wszędzie tylko pustka, cisza, dziwaczna nieobecność.

Cichość wdziera się niezapowiedziana. Jest pełna i od razu ukształtowana. Pozwala gałęziom odpocząć, a ludziom uświadomić sobie co wiatr zabrał, a co tylko powywracał. Problem z tym, że ludzie nie odróżniają już tylko wyobracania ze zniknięciem i… sporadycznie zauważają Cichość. Może i poczują, że chyba czegoś im brak… ale gdy nagle przeleci nad nimi wielka mewa, a oni nie usłyszą szumu jej wielkich skrzydeł… rzadko zwrócą na to uwagę. Możliwe, że po prostu pogłośnią muzykę.

IMG_3911

Ten dziwny rodzaj ciszy to odbicie lustrzane wietrznej pogody. Nagle wszystko wywraca się na drugą stronę i jakoś tak zwyczajnie oddycha. Odpoczywa. Nie ma ptaków, które możliwe, iż nazbyt są wciąż niepewne tego, że wszystko się skończyło. Bo widzicie, one wiedziały, że Cichość nadchodzi. Można było to zaobserwować na ich stołówce. Pusty feedownik w okresie wiatrów zwiastuje właśnie ją.

Cichość Ekstremalną.

Jakoś tak ptaki mogą jeść i gdy wieje i gdy nie wieje. A może i wolą jak wieje? Może ma to wpływ na ptasie trawienie? No pewno, że dzioby mają twarde, ale sami pomyślcie, jak to trudno wykupkać potem te wszystkie ziarenka, nosz przecież to odbyt drzeć musi!!! I to boleśnie!!! Ale przed nastaniem Cichości… znikają. Nie ma mew latających bez biletu, ot załapujących się na odpowiednio wyeksponowane, powietrzne fale. Ni wron, które lekko się podśmiewając, jak zwykle starają się dotrzeć z jednego punktu do drugiego, po drodze zaliczając owych punktów jak najwięcej… Nie ma małych czarnuszków zdolnych wyżreć nawet z najgęstszego mchu, najtłuściejsze robaki, ani tych pomarańczowobrzusznych, ni wróblowatych, ni sikorowatych…

I odgłosów, które robią nie ma. Ni stukania o dach, nie bawienia się w „Osram cię, nim się obejrzysz”. Ni trelów, ni śpiewań. Ni kształtów ni cieni.

Ni mitów…

Cichość wyczerpuje.

Gdy już uzmysłowisz sobie, że to ona, nie da się zwyczajnie wrócić do łożka, do śnienia, do codzienności. Zwyczajnie trzeba ją zagłuszyć. Włączasz więc w sobie nadmierne myślenie, załączasz wiejskie przyśpiewki, nawet te wstydliwe, które nucili ludzie pod tmatą remizą, na tamtej zabawie… gdy pachniały grusze.

Grusze dziwnie pachną.

Cisza też pachnie. Niepewnością i strachem. Dziwacznością i specyficzną niemożliwością istnienia. Jakby świat robił sobie przerwę od wszystkiego. Jakby nagle każdy był wolny, mógł robić co chce, na przykład nic… ale jak zwykle trzyma się planów. Starych tradycji i norm. Bo czemu nie?

IMG_3819

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.