Pan Tealight i Toporek Napotworek…

„Czy to było przeznaczenie, czy przypadek, a może jednak kurcze tylko jakieś takie powiązanie zdarzeń, którego nikt nie zauważył, ni którego nikt nie chciał… nie uznawał za istotne o sobie później przypomnieć, zapowiedzieć się wcześniej, a może i ogłosić jakoś. Wcześniej, później… czas nagle dostał amoku, stwierdził, że głowa go boli, chory jest i ogólnie nie w sosie, a raczej w galacie i dziś nie robi…

Toporek Napotworek.

Może i rzuciły nim Diaboły? Kto to wie? Może rzeczywiście któraś z legend wspominała o wielkiej walce Diabołów i Utopców nad Wyspą? Jedne wypełzły z podziemi, inne znowu spod toni morskiej i strumyczkowej, a potem się zaczęło. Wyzwiska, straszenie, rękoczyny i magie. O co im poszło? Legendy nie pamiętają? Mają w sobie wyłącznie owe obrazy, urywki, do których tylko Pogięty Gawędziarz jest w stanie dopasować treść… ale jego nie widziano od tak dawna. Ale jednak coś się musiało wydarzyć, może i w wietrzną noc, taką, w której zmysły się mieszają zdolne w jednym momencie przejść od miłości i namiętności, ku zwykłemu, krwawemu mordowi i kanibalistycznym, surowym zboczeniom. A potem… żałować. Fakt faktem… Toporek Napotworek znalazł się na Wyspie. Zagłębiony, zapomniany, okrwawiony.

Czy była to krew winnego, czy niewinnego… cóż zależy to wyłącznie od punktu siedzenia i widzenia.

Rømersdal.

Mówią niektórzy, że to był niegdyś skarb. Twierdzą, że ktoś miał po niego nawet wrócić, że zwyczajnie tylko na chwilę zakopał to, co było dla niego najdroższe, by ukryć przed najeźdźcami o lepkich łapach i brodach wielkich… a niewyczesanych z okruszków. Może i ktoś uciekając postanowił, że kiedyś znów będzie żył… może i zginął? Może i zapomniał, albo olał sprawę staroci dochapawszy się ciekawszych rzeczy? A może tak naprawdę to jednak była walka. Podniebne szoł, z którego szczątki zebrano i pochowano. Na potem, gdy czas nadejdzie. By czekały. Chociaż kto tam czekać lubi. Może dlatego właśnie ten srebrny wisiorek wyłonił się z ziemi? By sprawdzić, czy jest kogo walić. Jak tam populacja potworów na powierzchni…

Jednak to, co zobaczył zaskoczyło go, bo nie było nikogo, kogo miałby oszczędzić. A na tyle roboty się nigdy nie pisał przecież.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_9701 (2)

Z cyklu przeczytane: „Ciotka Sass” – … w końcu jest. Niewielka, cienka, ale znowu kolorowa, przejmująca, prawdziwa. W rzeczywistości to taki dziwny ułamek świąt, gdy to przychodzi nam spotkać się z rodziną. Może i w waszej jest Ciotka Sass, Ah Wong czy Johnny Delaney. Postacie tak specyficzny, tak dziwne, a jednak nie dziwaczne, tak uczące, a jednak pozbawione owej nauczycielskiej maniery…

Perełki!!!

Właściwie jak opisać owe trzy opowieści? Czy to naprawdę część życia, ukryta biografia P. L. Travers? A może tylko ułuda? Jej kolejny dar? Obrazy trzech osób, które może przyuważyła kątem oka, może naznaczyły jej dzieciństwo, może…

Widzicie… w pisarstwie P. L. Travers urzeka mnie niegrzeczność. Bohaterowie i bohaterki są zawsze jacyć tacy czupurni. Wzbudzający czołobitność, zdolni zmieszać boskość z magią. Bohaterowie, którzy uczą nas, oszałamiają kolorytem, ale i niosą ze sobą wiedzę tajemną… o człowieczeństwie z przeszłości. Innym rozbrajająco uczciwszym… nie pozbawionym wad, ale bardzie prawdziwym. I ten język!!! Jak ona pisze! Jak to przetłumaczone drobiazgowo. Aż się łza w oku kręci, że współczesność tak bardzo ostrym strumieniem olewa to, co tworzy czytelniczą magię.
Magię na zawsze!!!

Bo ta autorka tworzy opowieści, które pozostają z wami przez lata. Mary Poppins inna jest w dzieciństwie, inna w czasach dorosłości i całkiem odmienna, gdy głowa siwieje… ale to wciąż ona. Podobnie jest z bohaterami zamkniętymi w tym niewielkim tomie. Pozwólcie im wejść i w wasze życia!!!

IMG_5356

Wieje…

Raczej znaczy się nie tyle wieje, co jakby się wszystko trzęsie. Jakby masy powietrza miały wzdęcie i zwyczajnie upuszczały napięcie z wymyślonego, całkiem nierealnego wnętrza. Oj tak!!! Wielkie, gigantyczne kule roztrzaskują się o wszystko. Z byka walą w Wyspę, a ta co, no rechocze!!! Taka z niej flirciara. Chichra się, gdy ją łaskoczą lekkie, od morza wiatry i bryzy, podwiewają ją; podśmiechuje się, gdy tylko zmierzwią jej nową fryzurkę, zadrą kieckę i sprawdzą bielizny stan, ale jak tak walą na całego, mocno, brutalnie, to dziwnie odzyskuje ona całkiem inny rezon. Nagle, jakby po raz pierwszy wstydu wyzbyta, bez zakłamania, w pełni miłości do siebie samej, po prostu daje upust wszelkim i wszystkim napięciom i namiętnościom. Nawet tym, o których posiadanie, knucie i składowywanie w sobie, sama się nie podejrzewała. Jakby w końcu serio mogła popuścić i odciąć się od wszelkim norm mniej lub bardziej niemoralnych…

I siedzieć ze słoikiem nutelli, w którym grzebie paluchem.

Widzicie, Wyspa potrafi ze wszystkiego zrobić raj. Z małej kupy lepi pałac, albo wypasioną willę z jaccuzi i wszelakimi ustrojstwami. Z parkingiem, polem do polo, stadniną i niewielkim stawem z łódeczkami w kolorach róż. A najgorsze jest to, że potem na złość burżujom umieszcza w nim biedaka, co to serio nie wie co zrobić z tym wszystkim. Ale i tak tam mieszka, świadom tego, że owa niewiedza wcale mu nie ubliża, ni właściwie żadnego znaczenia w wymiarach kosmicznych nie ma…

Zwykle to Olbrzym z Christiansø wali owymi kulkami. Ot ma takie łapki wielkie, paluchy na nich długie, pajęcze. Zbiera on nimi wiatery, plecie, niczym z filcowych włosków, tworzy spore kulki. Nieciężkie, a jednak przytłaczające. Zdolne burzyć i tworzyć w jednej chwili. Rzuca nimi przez wale, poddaje się jakiemuś, jedynie jemu znanemu planowi i rzuca. To w prawo, to w lewo… tutaj wybija z góry, tu pośle coś dołem potem seria znad prawego ramienia, z lewej puszcza je niczym kaczki wykorzystując rozbawioną siłę grzywaczy. Podobno ma nawet takowe fajne kijaszki, by sobie kulki podkręcać, ale wiecie nikt nie zaobswerowała… znaczy na żywo.

Ot… zwykła wietrzność, zwykła mocna i sztormowa. Do końca, na zawsze, w pełni rozwinięta i bawiąca się mocą.

IMG_5095 (2)

Ziuuuu… i pozamykali porty i dookoła ino wieje i pada i samoloty wracają, bo jak tu wylądować na takiej małej Wyspie, jak kurcze tak wszystkim miota. W środku pasażerowie się… znaczy chorują żołądkowa.

Karuzela!!! Na Bałtyku, nie tylko niedziela!!! Świątek piątek, cały rok, kto tu wpadnie, temu rzygogrzmot!!!

Tak ogólnie mówiąc, to pogoda serio rozgrzeszająca z podjadania, podpijania, podgrzewania tyłka i ogólnie mówiąc wszystko dozwolone. Bo w końcu wieje, a i Wyspa ma świetną zabawę, więc Tubylcy winni siedzieć cicho i się radować z owej spokojności i wszelkiej nierobioności. Ale wiecie jak to z ludźmi jest. Nagle wszędzie muszą leźć, nagle wszędzie muszą biegać, śpieszą się, wszystko jest na miarę życia i śmierci, w dziwaczny sposób zapominają, że pośpiech wskazany ino w drodze do kibelka, gdy sraczka brzuch rozrywa! Niby Autochtoni zdają się świadomi Czasu Rozgrzeszania, Czasu Grzeszenia Dozwolonego… ale jednak i im czasem coś się przestawia pod kopułkami i dalej się Wyspie sprzeciwiać. A ona co… no wkurza się letuchno. Bo właśnie ją milusio tutaj grzmocą wiatery, a wy co, burzycie się…

Jak to można w tak intymnej chwili się wtrącać kobiecie w jej cudowne i rzadkie, istnienia przyjemne? No jak?

Walą powietrza kule, nagle monstrualnie namacalne i cielesne; walą w ściany, szyby, drzewa, okna i dachy, w trawy i kamienie, w strumienia skryte i te jawne bardziej… w tych co śpią i tych, co się przebudzili. Zaglądając przez okienka jak zwykle rozświetlone, ale i dziwnie odkryte, zapraszające, by wejrzeć… podpatrzyć czy choinki już są, adwentowe wieńce czy się świecą, czy łańcuchy gotowe? A może suszone jabłka się przypiekły? Pomarańcze za bardzo cukrem nasycone? Albo te wszelakie rogate stworki, co to dziwnie kręcą z czerwonoczapkowymi nissenami, jakoś tak markotnie wyglądają… jakieś takie chyba niedokarmione się zdają?

Widzicie, u nas wszystko jest inaczej…

IMG_5343 (2)

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.