Mam swoje mniejsze i większe rytuały.
Dziwne postępki, których większość nie rozumie, a cała reszta uznaje za czyste wariactwo. Ale ja muszę. To ma być zrobione 3 razy, tamto znowu zawsze tylko i wyłącznie od tej strony, a świeczki nie można zapalić w tym oraz tamtym kącie…
Ale z książkami jest inaczej. Do książek podchodzę jak do wielkiej tajemnicy, gdy spotykam dany tom po raz pierwszy…
Bynajmniej dzisiejszy dzień zaczął się tak, jak lubię najbardziej 😉 Najpierw rozpakowany został kubek, taki wiecie kawałek Wrocławia pod choinkę od Agnieszki 😉
Kosmiczna radocha. No po prostu czysta słodycz i jeszcze ta świąteczna specyfika i to wykonanie!!! Cudny!!! Nie mogę się od niego oderwać… no dobrze na chwilę, by wyłuskać Kawałek Nieba, który należało reanimować, zimno jest 🙂
Ale przeżył podróż 🙂 na szczęście, nie ma to jak pluszak pod choinką! Razem z książkami tworzy całość, subtelną doskonałość prezentu 😉
Do tego garść dobrych życzeń od Nicole. Ta to zawsze umie mnie zaskoczyć 🙂 Chociaż to dzięki Luizie mam przedmiot pożądania wielu, kartkę świąteczną Fabryki Słów!!! Genialną jak zawsze!!!
Do kolekcji jak znalazł!
Oni po prostu mają moc, no Luiza też 😉
Ale jeżeli chodzi o książke, to tym razem był to spory suprajs. Cóż, wychodzi na to, iż Księgarnia Gandalf ma chody wybitne u wszelkich krasnoludków i pocztowych gołębi, a pewnie i mew długodystansowych.
Wygrana kilka dni temu w „konkursie mikołajkowym” książka, już tu jest. I to z dobrym słowem!!! Które bardzo sobie cenię.
Nie wiem jak to jest u innych, ale ja mam dwa rytuały. Albo rzucam się na kopertę i niszczę ją doszczętnie – aczkolwiek staram się ekologicznie – albo wybieram powolny proces. Otwieram kopertę i drażnię zmysły.
Bo książkę czuć.
Ta akurat pachnie dość specyficznie. Nie tym ostrym zapachem nowości, ale tajemnicą dawnych wydarzeń, poprzez które witamy współczesność. Dlatego wyjmowałam ją powoli, odwijałam, wydobywałam z tekturki… by najpierw na nią patrzeć, zważyć w dłoni, poczuć twardość masywnej okładki i delikatność obwoluty – a potem zajęłam się liczeniem stron. No zawsze to robię. Liczę strony i sprawdzam, czy wszystkie są… Wiadomo, może się zdarzyć, że maszyna przeskoczy, że wystąpi błąd… więc z drżeniem serca sprawdzam czy tomiszcze całe. I jest całe. Mogę wrócić do wąchania, sprawdzenia czy zapach potem stanie się adekwatny do treści. Bo książka „Przybywa jeździec” Roberta Liparulo, trochę będzie musiała poczekać.
Teraz uderzam magią 😉 i celuję chyba głównie w specyficznych zmiennokształtnych!
Ale tak naprawdę chyba nigdy nie miałam takich ŚWIĄT – I WSZYSTKIM WAM ZA NIE BARDZO, STRASZLIWIE I GŁOŚNO MOCNO… NAPRAWDĘ DZIĘKUJĘ!!!