„W Owczej Ostoi ostatnio padły drzewa. Dość miały tego świata i ciągłego obsrywania, bobków robiacych mylnie za żołędzie, niekiełkujących i owych pbłoczków, lekko przybrudzonych, co to zostawiały swoją wełnę gdzie popadnie. Wiedzieliście, że drzewa też mają różnorakie uczulenia? Cierpię. I to nie tylko na ludzi, jakby się mogło wydawać, ale i na wełnę, na własne pyłki, na nazbyt natrętnych skrzydlatych, na sierść wiewiórek i oczywiście na nazbyt nagminnych dzięciołowych lekarzy. Znaczy ogólnie miały lęk przed znachorami. Taką odmianę ludzkiego strachu przed białym fartuchem, ino że u nich to było czerwone pod ogonem. Wiele gałęzi dostaje krost gdy tylko pająki zaczną się na nich sieciować, a jeszcze innym kora złazi od zbytniego wiatru… ot nikt w świecie łatwo nie ma. Nie oszukujcie się!!!
Jednak w Owczej Ostoi dwa drzewa zwyczajnie się pochorowały. Zaczęły zbyt mocno marzyć i już nie mogły pozostać tutaj. Coś wyjadło ich dusze, by potem przerzucić je w inny świat, a skorupki wiadomo, wiatr powalił. I nie jest źle. Znaczy Wyspowe Owce się skarżą, bo ktoś im cień zajumał i skakać po czym nie ma, ale to nie kozice przecież, no przejdzie im, wiadomo. Znowu będą przesiadywać w krzaczkach bzu czarnego lub nad Serduszkowym Bajorkiem i wzajemnie sobie kudełki czesać. I paproszki z nich wybierać i plotkować o tym i o tamtym. O turystach, co to przyjechali strojni znowu, aż dziwn bierze, ze ci ludzie serio mogą tak żyć, znaczy tak ubrani. No i o miejscowych, co to dziwniejsi są chyba z roku na rok, a czasem i między sezonami jeszcze się piorunująco podziwniują. Ale to ludzie. Widzicie z nimi to nigdy nie wiadomo, nie to co owce… a już szczególnie te tutaj. Mieszkające w małej Rdzawej Szopie, właścicielki nieźle prosperującego błotnego spa i własnej Drogi przez Męki, dla tych bardziej uprzywilejowanych, zakochanych w BSDM.
Ale wciąż… było inaczej.
Owce… widzicie na Wyspie to nie one idą, a za nimi się idzie. Na przykład Promocja i Polityka prowadziły niewielki kasyno. Znak i Zodiak oraz Wiara i Religia zajmowały się Domokrążczym Sponsoringiem Niepotrzebujących, a Strzałka i Przeczucie, przy całkiem nikłej pomocy Serca wolały jednak pracę z Niewidzialnymi. Jakoś tak każda z nich jednak, mimo własnego zajęcia, pasji, uwielbienia dla wszelkich szczotkujących końcówek i stworzeń, oraz nieźle prosperujących interesów, zwyczajnie prowadziły ludzi. No tak już było, aczkolwiek wyłącznie one sobie z tego zdawały sprawę, że ludzie za nimi łazili. Na początku wydawało się, że to tylko ich urok, wełny pragnienie i takie tam słodzenia, ale z czasem Owce zrozumiały, że jest w nich coś więcej. Jakaś moc, dzięki której działa świat. Owa siła niewytłumaczalna, owa boskość zmuszająca do klepania zdrowasiek i klęczących godzinek. Czołobitności i wszelakiej ślepej miłości. Tępego podążania za ideą i kanonem, w którym serio nie do końca się mieścili, ale jednak chcieli, więc… stawianie pomników, znaczki nielizane, imiona nadawane ulicom, miastom, a nawet i państwom…
Owczolandia?
Na szczęście, gdy Owce sobie to uświadomiły, po prostu to po nich spłynęło. Nawet nie zastanawiały się zbyt długo, przegryzły mleczyka i zwyczajnie wróciły do oddychania. Olały sprawę i już!!! Miały ważniejsze rzezy na głowie, poza gustownymi loczkami, albo dredami, a nie jakieś tam władanie, bohaterstwo i przywództwo. I to jeszcze nad kim? Nad ludźmi? A feeeeeeeeeeeeeeee!!!”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Nowy patrol” – … cudny. Niby trzy opowieści powiązane ze sobą, rozciągnięte w czasie, lekko przetłoczone historycznością Rosji, a jednak wciąga. Czaruje, mami i zadaje pytania. Czym jest dobro a czym zło? Czy najpierw było światło, czy jednak ciemność, a może ni to ni to? Może zawsze był Zmrok? Tylko i wyłącznie on? Wyrzuty sumienia, walka między tym co słuszne, a tym co zrobić trzeba. Magia… i on. Anton G. Po przejściach.
Powrót do cyklu Łukjanienki, który tak naprawdę uczynił go sławnym, pełen był niepewności. Znaczy mojej własnej, bez urazy, ale człek się boi, że ktoś mu jedną z ulubionych bajek spsuje… na szczęście patrol jest nadal taki, jakim być powinien. Pełen zaskakujących bohaterów, niepokornych, wkurzających, drażliwych, pijacych, palących, grzeszących, a jednak pełnych idei, śliskich może, ale jednak… Pewnych swoich racji pomieszanych Rycerzy Okrągłego Stołu na emeryturze. A może rycerzy, którzy odnaleźli Graala, ale potem się podzielili na tych mniej więcej dobrych i pi drzwi oko złych, by władać magiczną sferą świata. Dzienny Patrol i Nocny. Niby te same moce, niby tak podobni ludzie, a jednak… No dobra kocham i Hesera i Zawulona! Nic na to nie poradzę, starsi panowie zawsze mnie kręcili…
Tym razem opowieść trochę ponosi nas po świecie. Znowu uchyli rąbka tajemnicy przeszłości, opowie o przepowiedniach i wizjach. Poznamy nie tylko tych, którzy mieli nadzieję wygrać z zapowiedzią przyszłości, oraz tych, co wiedzą, że tak się nie da… więc dlaczego? Po co nam jasnowidze?
No na jakiego…
Właśnie na to i wiele innych pytań będziecie musieli sobie odpowiedzieć. A poza tym świetnie się bawcie klucząc uliczkami Moskwy, dziwnymi, dla wielu urodzonych w latach siedemdziesiątych może i bardziej zrozumiałymi niuansami. Wspomnieniami. Tapczanami, meblościankami… ech, ckni mi się? Nie wierzę!!! A może to próba ucieczki od dylematów, które budzi we mnie lektura?
Oj zbyt szybko się skończyła ta opowieść. Boleśnie znowu. Tak bardzo chce mi się do niej wrócić. Do owej pełni, inteligencji, do owego rozliczania się z przeszłością pod oparami magicznych nalewek. Do owych mężczyzn, dziwnie poprawnych, dziwnie obecnie wymierających… do owych praw i obowiązków. Reguł, do których jakoś lepiej pasuję. Widzicie, boję się, że pisanie Łukjanienki dotrze bardziej do starszych. Nie tych dwudziestoletnich. Ale przecież dla nas też muszą pisać…
Mniejsza. Jak zwykle jazda bez trzymanki, która nagle w okolicach środka wyhamowuje, by potem znowu porwać was swym pędem. Oto owa zwykła, codzienna magia, ku której tak wielu tęskni, ale nie odarta z brudów. Oto baśniowość w pełni rosyjska, wraz z przypieckiem… Oto jest dobra powieść. A to, że fantastyczna, niech was raczej nie zmyli. No, nie do końca…
„Czarownica” – … kocham i uwielbiam. Może i bardziej w oryginale, ale nic to. Zwyczajnie: widok Angeliny złe spojrzenia blondyneczce rzucające, MADE MY DAY!!! I te jej fochy, miny i granie. Po prostu widać, że kobieta chciała tej roli. Że się do niej przyszykowała, że to naprawdę była dla niej zabawa.
Sama fabuła?
Wystarczy. Zwyczajnie. W końcu więcej byłoby nadto, a mniej… cóż niewystarczająco. A to jest akurat! Do tego Angelina. No sorry, ale dla niej się ogląda ten film. Gdy krzyczy, czuję jak gęsia skórka spowija mi elementy, co do których nie ma żadnych praw. Gdy się śmieje, czuję się lepiej, gdy smuci, szykuję kolejną krucjatę by ją pomścić. Po prostu… Do tego oczywiście zdjęcia, charakteryzacja, światy, konflikty, zemsta i karma. Nadzieja? Sprawiedliwość?
Bajki mają to do siebie, że mamią… ta jest aż nad podziw drastyczna i brutalna, prawdziwa. Uczy ufać sobie samemu. Tłumaczy, że człowieczeństwo i magiczeństwo się nie różnią, bo w każdej istocie owa miłość do innych i ziemi musi zostać jakoś tak zasiana. By wzrosnąć. By żyć… a dobro i zło? Cóż, wiecie najłatwiej to każdego ocenić, rzucić kamień, ukrzyżować… a zrozumieć, wysłuchać niełatwo!!!
Przełamałam się i ruszyłam w codzienność znaną wszystkim. Odpychaną przez mnie, może i lekko tłamszoną, no ale każdy ma swoje demony, czyż nie? Ja zwyczajnie boję się ludzi, a ci jak wiadomo kumulują się w sklepach. Może i nie mamy ich wiele, ani obszarowo ogromnych, więc nie ma czego zwiedzać, ale jednak…
Trzeba było się odważyć, więc ubrana, uzbrojona i wszelako buntowniczo nastawiona z kolędą burczącą w żołądku ruszyłam… bo widzicie, jak nie ruszę się teraz, to za tydzień dwa już nic nie będzie. A taka to polityka, że znalezienie świąteczności na tydzień przed graniczy już z cudem porównywalnym do Zwiastowania!!! No nic to, idę. Znaczy jadę. Nie odzukujmy się do sklepu w niedzielę trza dotrzeć w określonym wymairze czasowym, nie można se spacerować kilka godzin bo zamkną…
No nic, jestem.
Na szczęście moje wybudzine, nie zatłoczono. A dookoła kolorki. Się okazuje, że pomimo wszelakiego natręctwa krasnali, łosiów i innych lekko niedefiniowalnych rogaczy, gwiazdek, choineczek i miejscowo koronek… są i inne cuda. Cuda cudeńka. Co to człeka brokatem obsypią, zapalą mu lampeczki pod kopułką i zanucą fahlalalala… ech! No po prostu miodzio. Jak w jaskini wysoko wyspecjalizowanego smoka. A może raczej smoczycy, ekhm? W większości wsio drewniane, ceramiczne. Szklane i malowane, cuda pozałacane, posrebrzane, niebieszczone, czerwonione – dla tych tradycyjnych, ale i w różach i fioletach. Wiadomo, wszystko dla klienta. Jak już oczywiście się klient oderwie od naturalnje wielkości jelonków i sarenek i przestanie je tarmosić, ściskać i dusić, a potem oleje poustawiane wszędzie naturalnje wielkości krasnale, skrzaty i gnomu… serio trudno przejść, same perkate noski, owe łapuńki malutkie, stópeczki obute w kamasze, tudzież gumofilce z futerkiem… no się oderwać nie można. Tego się poklepie, tego uściska, tamten znajomy z zeszłego roku na przecenie, więc słów parę wymienić wymagane. No wiecie, savoir vivre sklepowy też obowiązuje!!! Przywitać się należy i z tym i tamtym, bombeczkom brzuszki zmacać, a i wybrać se te czerwone listowie, co to w tradycji je mieć na stole należy. Wiecie, to co potem się zieleni i rośnie dalej, ale już tak nie cieszy no… Z prawej świeczki, papier do pakowania, a nawet taki do pupki w krasnale. Lekko to pomieszane, ale co tam, przeca pośladki muszą byc też w nastroju, co nie? Jak nos może masowany być panią krasnalową, to co, pupka nie?
A nad tym wszystkim, nad wieńcami adwentowymi, ponad choineczkami w doniczkach, hiacyntami zamkniętymi, unoszą się micie latające i wielkie gwiazdki i serca i porozrzucane dość nieporadnie mikołajowe czapy… aż się chce schylić i poszukać właścicieli. Powiem wam, że na pewno gdzieś grzeszą. Może pod stojakiem z doniczkami? Jakoś się tak dziwnie on, rytmicznie porusza!!!
Może w rozmachu owego kiełkującego, początkującego świętowania, się owe małe ludziki, co to ino czapki noszą… no wiecie, no nazbyt tak rozpodnieciły i nie było innego wyjścia? Może porą lekko nazbyt poranną przybył do sklepu i rozrywając części garderoby, nagle dziwnie zbyt ciężkie, zbyt kryjące, zbyt pętające, nazbyt czerwone… po prostu ruszyły w seksualny tan? W końcu skąd mamy wiedzieć? No i ta półeczka z doniczkami wciąż podskakuje. A te fruwające białe misie dziwnie się telepią u powały, jakby też miały zrzucić skóry i zatańczyć… może i z tymi, co owe czapki rozrzuciły?
W tym całym kolorowym rozgardiaszu są i oczywiście choineczki. Od wyboru do koloru. Od miniaturowych krzaczków, dobrych do M1 tudzież studenckiego posłania na waleta, po większe doniczkowe piękności. Pysznią się swoimi igiełkami, jakby wiedziały, że dzięki korzeniom i owej sporej garści ziemi, doczekać mogą i następnych świąt. Tylko gdyby jeszcze ta różowa koneweczka mogła je podlać, no to byłoby już super, serio!!! Tak podlać do spodeczka, same se sięgną, bez urazy!
Aż się chce tutaj zostać, ale dzwonek wzywa do opuszczenia kolorowej świąteczności, więc łapię parkę spółkujących jelonków, domek, gwiazdkę i zabawny stroik, no i umykam w moją dzicz. Jednak co jak co, ale ona wciąż dla mnie najpiękniejsza. Może i zewnętrzność wieje dziś strasznie, a nawet mrozi swoją bliską zera temperaturą, ale nic to, na to czekałam. Za tym przecież tak bardzo tęskniłam. Tylko śniegu wciąż nie ma. Cóż, może jednak wziąć ten kilogramowy worek wiórków kokosowych i zaśnieżać we własnym zakresie? Jak myślicie? Ciekawe jakie z kokosowych śnieżek wyszły by bałwany, no i czy sopele byłyby możliwe?
Hmmm? Może spróbować, kusi mnie…