Pan Tealight i Całkiem Oczekiwane Światełko…

„Zwyczajnie… niczy kanon liturgiczny, niczym jakieś najbardziej skomplikowane, baczne na każdy szczegół zaklęcie, które trzeba powtarzać codziennie, niezależnie od pory roku, stanu wstawienia i innych, niezależnie od nastroju, niezależnie… Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki wyłaziła spod prysznica, czasem zwanego Wodospadem Radości, znad Bulgota, zboczeńca podglądacza, ale jednak no… członka rodziny, i na paluszkach, niczym rąbnięta modelka o zaburzonym środku ciężkości, podążała w kierunku okna. Okna w sypialni. Chochel, jej chochlik pisarski nader niskiego stopnia – całkiem niepoliczalnego – co to zwykle przesiadywał w szafie grzebiąc w elementach środkowej garderoby Chowańca Masława, przyrzekał z dziwnym, lekko mdlistym wyrazem pyszczka, że nigdy nie zapominała. Że nawet jak kulała, to jęcząc dopełniała szczegółów. Zawsze przerażona…

Przez długi czas Chochel, mimo dość obrzydliwie podejrzanych zachowań podglądaczych, podpatrywał Wiedźmę Ptaszydło, sam będąc pilnowanym przez Ojeblika, małą uciętą główkę… oczywiście na zlecenie. Obserwacja jej zachowań była w końcu główną linią naukowych pasji przejawianych przez Pana Tealighta. Tych bardziej tajnych, więc wiedzieli o nich wszyscy. Niestety nie wszystko mógł sprawdzić sam, jakoś tak nie wypadało, więc zlecał pewne sprawy. Jednakowoż problem w tym, iż ilość pracowników miał dość ograniczoną… a dziwnych postępowań w wymiarze wiedźmowym aż nazbyt wiele… A jednak…

A jednak o tym zachowaniu dowiedzieli się dość późno. A może po prostu było ich tak wiele, że w końcu się zgubili? W całkowitym zwiedźmowaniu? Tylko o co chodziło? Na c patrzyła, czy liczba kroków miała znaczenie… I dopiero potem zauważyli to coś, coś świecąc, migoczące, biało-niebieskawe. Zwiastowało dobre, albo zwyczajne, niespodziankowe, albo tuzinkowe, kolejne, lub żadnoznaczne dnia wzejście. Czyli właściwie mówiąc, nic innego. Nic ważnego.

Nic.

Ale tylko jedna osoba, stary Smok z Komina zadał pytanie: Dlaczego ono patrzy na naszą wiedźmę? Co mu jej widok przepowiada?

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_4226 (2)

Z cyklu przeczytane: „Józefina i Napoleon” – … ojojojjjj… Człowiek się naczyta o tych historycznych, o owych histerycznych i ogólnie nie zagubionych w księgach z przeszłości, a i tek… wciąga. Przecież wiem jak to się skończy! Wiem… a jednak czyta się to jak najwspanialszą sensację.

Oto środkowy tom trylogii. Ona już nie jest dzieckiem, a on jest przy niej. Czyżby naprawdę miała się dopełnić obietnica złożona jej przez duchy? Czyżby naprawdę świat miał zatoczyć takie koło? Ona ma być królową? Może i codzienność zdaje się być nad podziw dowcipna, ale nasza świeżo poślubiona młodszemu od niej o sześć lat Napoleonowi, na razie zmaga się z nowożeństwem. Z lękami dzieci, z obawami przyjaciół. Wciąż tak wielu na niej polega, a problemy finansowe wcale nie maleją! Tak naprawdę zbyt wiele ją zawiodło, by mogła byc szczęśliwa, zresztą, czy w ogóle jest to możliwe…

Kolejny etap życia naszej bohaterki Róży, a dokładniej teraz już Józefiny Bonaparte przenosi nas w czasy zawieruchy. Oto jest Francja i Włochy, oto światy wciąż targane wojnami, biedne, a jednak tak bardzo nasycone emocjami. Oto świat, gdzie bogaci wciąż się bogacą, a biednym zawsze wiatr w oczy… oto czasy, w których nic nie było takie, jakie się wydawało, a poza tym… tak wiele odwagi wymagało, by codziennie budzić się i oddychać, i żyć.

To nie jest bajka, chociaż nasza bohaterka nie zmaga się z typowymi bolączkami codzienności. Ale w pewnym sensie ma coś z bajki. Owe miłe początki i ciężkie kontynuacje i niepewności zakończenia. Powieść jest niesamowita. Na poły obrazy z przeszłości, na poły rozważania wewnętrzne kobiety. To już nie tylko dziennik, ale my w skórze Józefiny! Tej, spoglądającej na Napoleona.

Naprawdę polecam całą trylogię, bo pomiędzy tym co nzm znane są i owe nieznane ułamki przeszłości, pomiędzy tym co prawdziwe, owe cudownie spajające historię, te wymyślone cząsteczki… po prostu miodzio!!!

IMG_5781

Ciemność…

Jest w tej jesiennej ciemności na Wyspie coś takiego uspokajającego, coś takiego, naprawdę dobrze robiącego człowiekowi, otulająceg, kojącego… Coś niczym i pierzynka i kocyk bezpieczeństwa, miś z dzieciństwa, pierwszy wymarzony pluszak, książka, która zdawała się nas rozumieć i człowiek, który w końcu się nie wymądrzał. Coś jak ta wielka góra śniegu, z której nie baliśmy się zjechać, albo to uczucie wolności, gdy turlaliśmy się z dół, z oliścionej góry, pewni tego, że nic złego się nam nie zdarzy. Bo przecież nie może, bo przecież nie jest nam pisane. Nie dziś… Jest w tym pudełko kredek, tych z misiem na obrazku, które tak cudownie pachniały i pierwszy gruby pisak, którego dyskretne podwąchiwanie dziś nazywa się narkomanią. I kredki świecowe… grube arkusze bloku do rysowania i więcej słów. Słów i definicji. Owe możliwości porozumiewania się z nimi i bez nich, zaskakujące… Ale przede wszystkim dzikość. Dzicz wolnomyślenia i dziwacznowyobraźniowości. Tego, że nie wiedzieliśmy, iż coś złego może mieć miejsce, wprost przeciwnie, byliśmy pewni, że nie może. Bo przecież to my, więc możemy podejść do tego wielkiego psa. Nic nam nie zrobi przecież. Możemy zjeść truskawki z krzaczka i te brudne, mechate ogóreczki… takie maluśkie, jakby ktoś zamknął w nich całe życie, któremu potrzeba tylko słonka i wody… Prostota.

Prostota to klucz do życia.

Liść pod nogami, krzywa zabawnie gałązka, kamień z naturalnymi oczami, albo fallicznie przewidywalna marchewka. Radość. Zwykła i niewymuszona. Taka, od której strasznie boli brzuch, a potem przychodzi dziwny dół. Po prostu… Wypełznięcie na pole w samych gaciach i koszulce, jak wiatry wieją i strasznie śnieży i tańce połamańce. Bo przecież i tak nikt nie widzi, a nawet jak widzi, tosz przecież nam nie uwierzy no!!! Zapalane świeczki w oknach, takie czekające nawet na tych, którzy nie mogą przyjść i nadejść. Którzy nigdy nie zapukają, nie powiedzą: Cześć, przyniosłem kwiaty, ale ciasto się kurcze spsuło, bo babcia na nim usiadła… Zimna woda, ciepła woda, zapomniany lód na patyku w zamrażarce znaleziony akurat wtedy, jak tak bardzo się go chce…

Po prostu.

IMG_0614

Bo wszystko jest takie proste. Życie i umieranie, wzrastanie i zmalanie się, jedzenie i wydalanie, no i seks może… miłość. Wszelkie te uczucia zmieszane w jednym saganie dziwnym cudowności…

Wyspa.

Tutaj teraz wszystko zdaje się być ciemnością. Cudowną. Wszystko szemrze i poszumia się, ptaki ucichły, tylko od czau do czasu przy karmniku rozlegną się trele. Sporadycznie o dach zabębnią łapy i pazury. Ale już coraz rzadziej… jakby wszystko szukało jednak jakiejś samotności. Inności. Spokojności? Tubylcy powoli dają sobie pozwolenie na przebywanie częstsze w pobliżu łóżka. Zdawać by się mogło, że możnaby spróbować niewstawania. Nieżycia pewnego, tylko śnienia… ale po pewnym czasie nie można już usiedzieć w domu. Należy nam się ten dach pełen drzew nagusieńkich i chmur. Ścian nader słonych i skalistych ostańców. Tego wszystkiego zewnętrznego… by tym nasiąknąć, po prostu się nakarmić po dziurki w nosie.

I inne dziurki też.

A jak się wychodzi, to nagle się okazuje, że poza nami nie ma tutaj nikogo więcej. Jakby każdy miał wyznaczoną dokładnie godzinę na owo uczucie, jakby niczyj czas nie mógł się zazębiać z innym… by czuć się panem i władcą owej nieumieralnością, ale i wszelkiego nieruchomego, wszelkiego cichego i szepcząco-szeleszczącego. Tubylec wypełza spod kołderki czy koca, spod owego działania, dziergania, strykowania, malowania, rzeźbienia czy innej nadmiernej kreatywności i… czuje się panem i władcą. Królem panującym, niezależnie od płci, one and only.

Może i owe władanie nie obejmuje wielkiego obszaru, może i jest dziwnie mało koronowane, ot kilka ostatnich owocków dzikiej róży zamiast jabłka, a zamiast korony liście we włosach, ale jednak… to uczucie tutaj jest. A wraz z nim odpowiedzialność. Bo korona to jedno, może się ładnie w niej wyglądać, ale cała reszta to ciężka pieprzona robota!!! Wszystko to oznacza, że z uglą się przyjmuje owo uczucie i z ulgą się go pozbywa. Bo przecież teraz rozpoczyna się czas snów… a czas snów jest najważniejszy. Najważniejszy niekoniecznie w tym o czym się śni, ale w tym kto się obudzi, a kto już zostanie w tym czasie snów na zawsze…

by śnić nas…

IMG_3460

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.