Pan Tealight i Pani Madonna…

„Jeszcze nim się dopełniło, nim zawiązano na wszystkim kokardki, dodano taśmy, przytopiono lakiem, dorzucono kleju, nim opadły cekiny, nim zużyto wszelkie pozłotka, nim dopięto ostatnie haftki, guziki, nim podłożono trochę rąbek i dodano kilka zakładek, nim zawiązana krajki i wstążki, nim zerknięto, czy wszelkie dodatki równo leżą i błyszczą… Nim. Nim wszystkie rzepy zostały zaprasowane, a zamki delikatnie ukryte, nim plisy sprawdzono pod linią równowszelakoleżenia… a cokolwiek co odstawało zostało przywołane do porządku, nim obcięto ostatnią odstającą nitkę i na wszelki wypadek po raz kolejny przetarto szkiełka…

Nim.

Nim.

Była ona.

Ona była tutaj od zawsze.

Gdzieś w powietrzu, gdzieś w liściach, pniach i trawach, w kwiatach i korzeniach, w falach i wszelkich dźwiękach… i to się chyba nie zmieniło, więc nie można powiedzieć, że to było… bo jest. Może dlatego, gdy pojawiła się w jej śnie, w owych dziwnych zawirowaniach, pod powiekami drżącymi, była ona pod obaloną szafą, a może wielkim, ciężkim dreaniwnym łożem, a może jednak była to szafka? Może coś w rodzaju sekretarzyka? Chociaż, chyba nie. Leżała… w tym śnie umierała i przekazywała swoją wolę. Dziwnie spokojna i uśmiechnięta, co jej zostało. Chociaż tak dziwnie myśleć o niej, że powinna była cierpieć przecież, że… To wszystko jest wciąż takie szalone, rozsypane, dziwnie niemożliwe, a przecież jednak się wydarzyło. Nie cierpiała, uśmiechała się lekko wściekła na swoją rodzinę i oddawała jej… znaczy pojawiła się we śnie by oddać Wiedźmie Wronie swój dom. Swoją chatkę. By powiedzieć, że to jest dobre, że się wypełnia…

Sen przeminął, ale ona… ona wciąż tutaj jest. Pani Madonna.

Nie widziana, nie słyszana, dla innych nie istnieje, jest tchnieniem, powiewem i przewiewem, nazbyt otwartym oknem i przeciągiem. Ale jednak jest wciąż i Chatką Wiedźmy. Nocami stoi przy kuchennym oknie i patrzy w dal ciesząc się ciepłem świeczki zapalanej… potem, gdy prawie wszsycy śpią, kroczy. Dla niej i czas i miejsce są inne. Bardziej rozciągliwe, jakby w stu procentach złożone z lycry. Pani Madonna widzi więcej, a raczej i słyszy więcej, czasem wkrada się do łazienki i po prostu ponownie kopci, jak za cielesności, pyka i wdycha, siedząc na klopie, znaczy Studni Życzeń… Bo ona, Wybrana, Wiedźma Wrona, pozostawiła ją dla niej – metalową popielniczkę, niczym ołtarzyk. Na zawsze, na pamiątkę… i dba o nią. Wrzuca tam wszystko to, co jej może być potrzebne. Nasiona, owoce, kamienie z miłym kolorem, te dziwnie ciepłe, te dziwnie fantazyjne. Mech dla miękkości nocy i dni, a i gładkie otoczaki, dla zabawnych gier. Trchę krzemienia dla ognia i kilka kawałków drewna, na Misie-Patysie ze Styksem, czy inną tam we Wszelakich Wymiarach rzeką.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_7341 (3)

Z cyklu przeczytane: „Zaginiona” – … hmm? Nie żeby nie ceniła kontynuacji. W końcu ma człowiek swoich ukochanych autorów i stworzonych przez nich bohaterów. Lubi się do nich wracać. Jeżeli nie są nazbyt osadzeni w chronologii, można żyć z nimi przez całe życie. Nawet można ich zabić, a potem ożywić, można ich sklonować, zmumifikować, przerobić na pół psa i pół kota…

Można.

A jednak czwarty tom Kuzynek? I to z taką dziwaczną, obrzydliwą okładką? No sorry, ale w jakim stopniu ma ona pasować do Pilipiuka? Faceta, a raczej Pismaka, od Wędrowycza, inteligentnego, oczytanego autora, który potrafi przemycić wiedzy masę w niewielkim opowiadaniu? Do fantasy? No sorry misie, może i chcę zrozumieć waszą potrzebę sprzedania, ale O ZGROZO!!! I MATKO WYSPO!!!

Mniejsza.

Okładka be, środek intrygujący. Tak naprawdę nie jedna powieść, a dwie nowelki w jednym tomie: „Zaginiona” i „Czarne skrzypce”. Pierwsza intrygująca, jak zwykle z charakternymi bohaterami, a raczej bohaterkami, bo zauważyć należy, że Pilipiuk baby oddać potrafi całkiem niesamowicie. Wkłada w nie jakieś inne serce i inną duszę, cudownie je maluje, a przede wszystkim wiadomo, dorzuca im jaj! No i tak poza znajomymi kuzynkami mamy i Annę księżniczkę wyspy, co podobno nie istnieje, a może istnieje? Kto to tam wie. Mniejsza, tak naprawdę ta wyspa to pikuś przy tym, co kombinują wystrzałowe kuzynki. A druga? Cóż… zapomnienie, intryga, pragnienie… wszystko. Współczesna technika zderza się ze skarbami przeszłości i jak zwykle, przegrywa. Bo przecież wiadomo, że autor do przeszłości sentyment ma. Ekhm, taki jak ja. Tylko że ja trochę bardziej w dół chronologii!!!

Czy warto? Tak.

Bo jest w tym Pilipiuk. Ten sam, w którym się zauroczyliście/łyście. Pokazujący niewyobrażalne tajemnice zapomniane. Dzięki niemu miastowa codzienność nabiera iście bondowskiej szaloności, a wiejska jest szalenie przesmaczna. No ludzie no!!! Kaczka w szarej renecie!!! Matko i Córko Wyspo!!!

Tę serię Pilipiuka czyta się na wiele sposobów. Jako opowieść o tęsknocie za przeszłością, o tym jak przeszłość odnajduje się w teraźniejszości, albo po prostu rozrywkę, na poły sensacyjną, lekko kryminalną… po prostu!!! Warto!

IMG_5782

Szarości za oknem.

Czasem tak się zastanawiam, jak po raz kolejny ktoś mi mówi, że niebo u nas takie niebieskie… że chyba zapomniałam jak wygląda niebo w mieście. Nie żebym nagle zapragnęła pozbyć się owej błękitności, która od jakiś dwóch dni trochę zszarzałą, ale jednak… zapominam. No dobra, czasem budzę się w nocy z wielkim przerażeniem, sercem kołatającym, że nie jestem na Wyspie, albo sny mam, że nie mogę tutaj wrócić, że ktoś lub coś stwierdziło, iż nie wolno mi tutaj mieszkać. To mój koszmar. Nowe piekło, które się we mnie narodziło. Całkiem idealne… doskonałe w swym przerażeniu. Odbierające nie tylko nadzieję, wiarę w dobre przydarzenia się, jakąkolwiek ckliwość i szczęśliwość chwili czy momentu, senne cudowności, złudę i ułudę… ale wprost bolesne. Mrożące, paraliżujące, wiedzące doskonale, lepiej ode mnie samej, gdzie uderzyć.

Czy boję się, że musiałabym stąd wyjechać i nie widzieć tego błękitu? Tak.

Czy mogłabym tak po prostu zmienić nieboskłony? Nie.

Wiem, że nie. gdy budzę się jest taka chwila, gdy nie do końca jestem tego świadoma, gdzie jestem… i wtedy strach staje się namacalny. Rośnie grubnie i powiększa się we wszystkich kierunkach, co gorsza wyrastają mu nowe, lepkie kończyny z przyssawkami, macki i dziwne ogony, w zaskakujących miejscach wyskakuja mu nie tylko pryszcze, ale i otwory gębowe. Oczy pojawiają się jak wypryski opryszczki, tudzież zwyczajowego młodzieńczego trądziku i wszystkie patrzą na mnie. Jakby wiedziały coś, co przede mną jest ukryte i mrugają dziwnie synchronicznie!!! Każdy z nich ma jednak zrobiony makijaż i każde usta mają na sobie szminkę… nazbyt czerwoną, jakby krwistą, taką, która przynosi mi wspomnienie koszmaru i Mikołaju z dalekiej przeszłości, tym co dał mi wrotki, co to miał serio dziwaczne ustrojenie ryja i czerwień na żeńskich zębiskach. Bo wiecie wtedy ortodoncja była lekko w polu i nie wszyscy mieli takie same kły i siekacze i trzonowce i inne tam stwierdzenia zgryźliwości…

IMG_4059 (3)

Zaskakujące jak się w człowieku zmieniają koszmary. W dzieciństwie stykałam się z takimi, którzy bali się majonezu. Taki majonezowy potwór dla niektórych serio może stać się grozą stopnia najwyższego. Ale też i intrygującą wymówką, żeby zdobyć dla siebie większy kawałek toru, albo dwa! Mówicie takiemu, że masa zrobiona jest z majonezu i już! I gra i beczy!!! Wszystko dla mnie. No wiem, że można to postrzegać jako coś okrutnego, szczególnie gdy to właśnie tobie odbierany jest przesmacznie wyglądający kase, ale… ale bez obaw, bez bólu… strachy się zmieniają. W przyszłości całkiem niedalekiej, uwierzcie mi, albo i nie, on się wam z uśmiechem odpłaci owym Kalorii Potatem Wielkim, Diabelstwem Przytycia!!!

Strach…

Niby zwykła i porzebna przecież sprawa, a jednak i czyste, fascynujące, przefascynujące w swojej intensywności zło. Z jednej strony strach ostrzega, gdy ciarkami po plecach was smera, i już wiecie, że tam gdzieś, że za wami w owej całkowitej niewidoczności, coś się czai, coś przed czym trzeba uciekać. I uciekacie, po prostu gubicie nogi, a i części mniej do siebie przytwierdzone. Adreanalina robi oczywiście swoje i nawet się nie odwracacie, jeżeli tylko zdolni jesteście sobie samym uwierzyć. No właśnie, kto z nas tak na amen i dziesięć przykazań wierzy sobie samemu? Tak naprawdę pozbawieni reklamy w telewizji, nalepki z ceną i labela, jesteśmy tym towarem, który każdy pominie w sklepie. Nawet jakby nam doczepić wielki plakat SALE… to od nas zależy, czy naprawdę ktoś nas pokocha. Uwierzy, że to błękitne niebo może być zawsze nasze. Że tak naprawdę strach to wyłącznie coś, emocja, która działa jak cholerny alarm… którą należy po prostu wykorzystać. Nie wiązać z tym, co przechodzi, ale z tym co powraca. I jakoś do tego przywyknąć. I uwierzyć sobie, bo jeśli nie my, to kto w nas uwierzy…

Jeśli nie pokażemy jak nas kochać, to kurcze kto będzie wiedział jak nas kochać pod tym błękitnym niebem, które często tylko my widzimy?

IMG_1393

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.