„Wiatery wróciły, więc przy pomocy wszelkich sznurków, sznurówek, pętów, pęt, kajdanów, kajdanek, pierścionków, zaczepek, zaszewek i haftek, plecionek i spinek, guzików i rzepów, kabelków, linek, wstążeczek i krasek, gumek i szczątkowych części garderoby misternie pociętych, powiązanych i lekko kolorowo szalenie dobranych… na polu tuż za Białym Domostwem, gdzie jakoś tak ostatnio nie zaglądały nawet dzikie stworznei,a gdzie udomowienie nie miało sensu i gdzie pustka się spojawiła, aczkolwiek w trzewiach ziemi już śniły o wielkości nowe nasionka, przywiązana stała, a raczej lekko się unosiła Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki i cieszyła paszczę z nagłego, tak przez nią oczekiwanego, zimna.
Mroziła się…
Bo wiecie, niektóre byty mimo mycia, a i ogólnego obeznania z czymś zwanym intymną higieną, jakoś muszą być i wietrzone. Nie tylko myte i scrubowane, nie tylko tarte i podcierane, nie tylko suszone i nawilżane, ale też… No cóż, widać taka tam składnia, taki typ i wszelako taka bytność. Przecież niektórzy nie muszą być jak reszta świata? Przecież różnorodność to dobra sprawa, co nie?
Bynajmniej.
Wiało.
Cudowności powietrzne, wszelakie zawirowania, pierwsze opadające liście i wszelaka szelestność w oparze dnia… cóż, dookoła Wiedźmy Wrony nie było czegoś, co chociaż możnaby opisać jako szczątkową tęsknotę za latem. Nie oszukujmy się, wraz ze znikającym śniegiem, ona już modliła się o nową zimę! Dlatego teraz, gdy w końcu nadpobudliwa, przerażająca upalność zelżała… ona się mroziła. Szukała każdej niższej temperaturowości, wszelkich zwiastunów pogodowej zmienności i wtapiała się w nie. Pozwalała by ją głaskały i muskały, no całkiem jak kobieta wiecie, owych dziwnie swobodniejszych obycajów, co to teraz zwą wyzwoleniem nie! Ech! Małej wiary ludziki. Wszystko już wymyślono, nic nowego nie czeka, a i niczego nie da się zapomnieć…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Grobowiec” – … klątwa. Oj pewnie, że dobra klątwa nie jest zła! W końcu chodzi o naszą nieśmiertelność. O spokój duszy, o ową rzeczywistość wieczności, o życie, któego podobno nie ma, ale wszyscy chcą wierzyć, że jest. Oj Egipcie… nie ma co, świetnie sobie wymyśliłeś ową egzystencję po egzystencji, która jednak nie do końca potrafiła odstraszyć tych zbereźnych, złodziei i wszelakich innych aż nazbyt ciekawych zbeszczeszczenia… zrozumienia śmierci, albo po prostu nazbyt kochających to, co teraz, tylko i wyłącznie…
Oto jest ono, pragnienie sławy, nieśmiertelności i wszelakich tm czołobitności po współczesnemu. Jest on, wielki odkrywca i jego obsesja zawsze czekającej wygranej. Ale to nie on jest głównym bohaterem, ale niesamowity, mroczny i przerażający Sudd. Dziwna przestrzeń błotno markotna, w której łatwo o śmierć, ale i… o wieczne życie. Bo przecież komu przyszłoby na myśl szukać tam grobowca wielkiego faraona… Narmera? Cóż, oto jest opowieść o poszukiwaniach i przekonaniu, że są sprawy ponad naukę, technikę i znane definicje. Że człowieczeństwo od zawsze kieruje się tymi samymi znakami, a uczucia takie jak miłość, nienawiść, chciwość i zazdrość…
… są ponadczasowe.
Fascynująca, chociaż i dziwnie niepełna, niesamowita, kończąca się zbyt nagle, nazbyt przewidywalna, a jednak… nie można się oderwać! Świetna na podróż, na pewno upłynie zbyt szybko. Jednak należy uważać, przeczytanie może zaowocować nadmiernym zainteresowaniem Pradawnym Egiptem.
Z nagłej burzowatości i deszczowatości, z porykiwania i czegoś na kształt problemów żołądkowych niebiosów nad Wyspą… wypełzło słońce i znowu jest ciepło. Ja już po prostu nie rozumiem tej pogody! Ale cóż można zrobić? Ino oddychać dalej, odwiedzić kibelek, a potem próbować być czymś ponad tylko jedzeniowo-wypróżniającego się dwunoga, co nie? Bo „sapiens” do czegoś podwójny zobowiązuje. Ale trawy nie wycinam, nie chce mi się. Jakoś w tym roku całkiem mi ogrodnictwo w trzewiach nie leży, więc po prostu zioła plenią się jak szalone. A niech się i plenią, każdy w końcu potrzebuje jakiejś kurcze dzikości w istnieniu, czyż nie? Tak podglądam sobie byty, które jednakowoż próbują być czymś bliższym normalności współczesnej i zdaje mi się, że widzę zombich. No serio… jakakolwiek nowość, jakiekolwiek odkrycie się im wmawia jako cud wszelaki, głupieją i łykają to, nie pamiętając, że w tak zwanej mądrości pokoleń jest to od… no pokoleń!!! Naprawdę. Żółtko jaj na głowę, białko na twarz… szare mydło do mycia, chemia, chemia, chemia, kurde, przecież chemia jest wszystkim, ale co ja się tam znam, jestem tym czymś od łopaty i haczki!!! Od przebierania ziemi i szukania skarbów, co do których nikt inny nie jest w stanie przystosować takowej definicji.
Bez urazy, sama się gubię i nawet przy ograniczonej światowości, oraz odstępności do medów na życzenie własne, i tak łykam co popadnie. Wpadam w ową opadającą linię życia. W ten wiek niezauważalności. Ojojojojoj starzeję się, piękna nie jestem, żesz kij z tym, iż nigdy nie byłam, ale kurna i nie będę? Ajajajajajjjj!!!
Nie ma boja, wszyscy się zestarzejemy. Na życie nie ma leku, ani kurna manuala i appsa. Obudźcie się i sztachnijcie co tam macie w ogódku! Prawda jest taka, że wyjście w las da wam więcej, niż cokolwiek co tam sprzedają. Marnujcie wodę w kałużach, biegajcie na golasa w deszczu… no wiecie, uważajcie jednak podczas zabaw na ostre przedmioty, a już patyczki w szczególności, a sikając w krzakach, szczególnie na babski przysiad, nie zapominajcie o wyjątkowej ostrożności. A poza tym… żryjcie jagody i jeżyny, bo się od nich ma fajne kolorki na buzi! I śmiejcie się, szczególnie wtedy, gdy natura dała wam ciemne szkliwo na zębach… podobno ono jest mocniejsze niż jasne, ale wiecie, dziś tak naprawdę w modzie nie jest zdrowie, ale sprzedajność, więc… puszczajcie pawia jak się wam chce i pierźcie!!! A czemu nie?
Co się stało ze zwyczajową dzikością zmysłów i po prostu człowieczeństwem co wstydliwie zerka na zwierzęce rozpasanie i ich możliwość obcowania z naturą bez okryć i wierzchnich i tych podfuterkowych?
Wyspa jest dzika!
Szczególnie teraz, gdy Turyścizna, pewno speszona zmniejszoną wakacyjnością aury – czego kompletnie, jako ktoś upałów nietolerujący, nie rozumiem – a i wiadomo, promowością zmniejszoną, raczej się widocznie wykrusza. A to znaczy, że znowu Tubylcza Dusza z Autochtonów spokojnie i nieprzerażenie, w swej okazałości całej, wyliznąć na zewnątrz może!!! I znowu sąsiad, co to uprawia dziwne pielgrzymki pod mym kuchennym oknem, może nosić co mu się żywnie podoba, a nie zakładać odprasowane dżinsy. Oj wolność rządzi znowu!!! TAK!!! I ponownie zwyczajnie można na spacerach robić z siebie codzienność wyspową, zachwycać się, wdychać i wydychać i po prostu nie bać się, że cię nagrają telefonem, potem puszczą na youtuba i wiecie… uznają za celebrytę z artystycznym, lekko niesprecyzowanym stylem i wyrazem.
Oj tak, nadchodzi czas naszej prywatnej, szalonej i nieokiełznanej, dla innych do końca niezrozumiałej, artystyczności penetrowanej, niesprzedawalnej, ciągle się prężącej… tak prawdę mówiąc nawet Pani Wyspy nie wie skąd się jej tyle tutaj bierze. Tej woli tworzenia i niszczenia zarazem. Że jak coś nie, to od razu zmiażdżyć, usunąć, wymazać z kart i przestrzenności. Jak coś zmieniać, to zabijając uprzednio to, co tutaj było. na amen. Na zawsze, eliminując mu nie tylko imię, wymazując je z serechów i kartuszy, wygryzając z papirusów i stłukując z kamiennych inskrypcji. Potem tlukąc mu rodziców, by wymazać nawet prawdopodobieństwo tego, że ktoś lub coś, mogłby o nim pomyśleć, chociażby we wszelako pomniejszych sennych marzeniach…
No po prostu tutaj wszystko JEST inne…