Pan Tealight i Nocni Panowie…

„Przybywali niezapowiedziani. Nie pożądani, nie upragnieni, nawet niezbyt oczekiwani. Dziwnie nie mieszczący się nawet w największych marzeniach, niesamowicie niemożliwi… Przyciągani dziwną, sobie tylko znaną siłą… a może jednak byli wypełnieniem podświadomych łkań i pragnień? Może tak naprawdę owe schyłkowe, ksieżniczkowe DNA, które musimy przecież gdzieś wstydliwie w sobie skrywać, krzyczało w każdej z pań błagając o ich wizytę?

Tak naprawdę nie mieli twarzy ni ciała. A jednak dziwnie namacalni ofiarowali ze sobą coś… niewypowiedzianego, często natychmiast zapominanego, gdy tylko sen odciągał ze śpiącej swoją mgłę. I chociaż po przebudzeniu każda z nawiedzonych zdawała się być bardziej niż zarumieniona, to jednak żadna nie mogła powiedzieć jak dokładnie wyglądał jej nocny gość.

Nocni Panowie wiedzieli co robią. Nie zostawiali śladów poza tym, co wszyscy nazywają „snem”, a co tak naprawdę się nie liczy… bo przecież co zdarzyło się we śnie nie mogło być winą śniącego… a może? Nie. Nawet te najbardziej skryte, najbardziej pruderyjne i najwierniejsze, wciąż unoszące się w Morzu Jedynej Miłości… nie protestowały. Żadna z nich nie krzyczała, żadna się do owych odwiedzin nie przyznawała. Czasem tylko spoglądając w oczy przyjaciółki widziały w nich coś znajomego, nagle odczuwały dziwną, żmijową jadowitą zazdrość… Nie mając właściwie powodu. Nie pamiętając. Mając w sobie wyłącznie owo uczucie, które pozwalało znowu przetrwać kolejny dzień. I kolejny, a potem kolejne…

Wszystko zaczynało się zwyczajnie. Łóżko i zmęczenie, albo jego brak. Ciągłe przekręcanie się z boku na bok, zwichrowane prześcieradło, dziwnie niewygodna poduszka… i nagle sen. Zwyczajny, ale też dziwnie bardziej namacalny. A w nim on, który ofiaruje ci wszystko, a ciebie uznaje za boginię. I będzie cię bronił i kochał zawsze, bo po to przyszedł na twój tylko świat. On pokona smoki i wredną babę w spożywczym, będzie kolekjonował fajki i papierki po czekoladkach ze słonikami. Będzie duży lub niski, zawsze tam, gdzie ma być, ale też nigdy się nie narzucający. Po prostu wrażliwy i wiedzący, słuchający, ale też i zadziorny. Idealny nieznajomy… Ofiaruje ci w tym śnie cały świat i całe życie. Będziesz tam i kochanką i matką, spełnieniem swoich marzeń, ale też tego, co jeszcze… takie dziwnie niewymarzone.

Ten sen ofiaruje ci wszystko. Świadomość istnienie po tamtej stronie kogoś, kto zawsze jest przy tobie, kto zmienia się wraz z czasem i twoimi kaprysami, ale wciąż pozostaje sobą. Nie mdłą fantazją, którą może dać ci dzień. Gdy otworzysz oczy, budząc się u boku swojego, zwykle kochanego, poczujesz się… dziwnie. Ale nie powiesz mu, nigdy. Za to, gdy tylko zamkniesz oczy przywołasz Nocnego Pana. A on może przyjdzie. A może już nie i pozostawi cię wyłącznie z tęsknotą. Za zrozumieniem. Ramionami, które tulą, ale nie oceniają. Za stanowczością, ale zawsze popartą uśmiechem…

Nocni Panowie zwani są też Mężami Spod Zamkniętych Powiek… ale niewiele z kobiet zgadza się by o nich rozmawiać.
Właściwie, to żadna.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)


Z cyklu przeczytane: „Ballada” – … mimo uwielbienia dla autorki. Mimo tego jak zaczarowała mnie swoimi nowszymi opowieściami ta… mnie nie ujęła. Ni mnie fairy nie dmuchały, nie mnie ludziów codzienności nie tykały.

Nie rozumiem. Jeszcze nigdy nie zawiodłam się na tej autorce, a na dodatek książka obciążona tyloma nagrodami… a jednak nie moja historia. I jak to jest możliwe? Ot dziwadło ze mnie?

Może nazbyt rozwlekła, ale i krótka historia, dziwnie przegadana, niestety nadmierną ilością słów gadanych nie opisów. A może to moja wina, bo jednak nie czytałam pierwszego tomu? Ale przecież nie czułam niedosytu. Wkroczyłam w tę opowieść świadoma, naiwnie radosna, ale jakoś zwyczajnie… nie mogłam wpaść w rytm. Ni romansu, ni powieści o fairie… sorry o fejach! O ulotnych, pięknych, które zawsze biorą wszystko. Łamią serca, zabawiają się i drażnią. A może jednak nie? Może było tam coś, czego moja dusza nie zaakceptowała?

„Naprawdę potrzebne będą ci te jaja.”

No tak. Może tutaj drży rechocząc się mój osobisty błąd…

Deszczowo wsio łka. Krople zdają się całkiem nie uwzględniać praw fizyki, a już kompletnie olewać grawitację… a może zostały ekskomunikowane i już nie muszą? Albo dyspensy im ktoś udzielił i jakoś tak, z pozwoleństwem wszelkich boskich mocy mogą robić co chcą i jak im się podoba. W mokro. Jednakowoż przegrywają. Mimo wszelakiej napastliwej wilgotności i chmur malowniczo straszących… wrzące słonko zdaje się wybijać owe połyskliwości. Nie, nie damy się panoszyć niebiańskim łzom, tudzież siuśkom aniołków, czy jak to mawiali w dzieciństwie. W parę was krople, powracajcie do swoich nieboskłonów!!!

I wrzy wszystko na mojej Wyspie, dziwnie się w młodych, woskowanych listkach, gotuje. Wydobywające się z podziemnych ciemności kłącza, zdają się już na swym starcie naiwnym, bulgotać splątaniem. Jakby tak serio mimo wiatrów, wszystkim już było gorąco. Czy to zapowiedź koszmarnego, palącego lata, czy też może jedna wielka zmyłka i śnieżyca nas jakaś czeka? Letnia taka? A potem pory roku zrobią fikołka… i trzeba będzie opisywać świat od nowa?

Ale mi się podobały cztery pory roku… a może sześć ich było? Kto to wie… bez definicji też się da oddychać!!! Tylko choinka w lecie jakoś już mnie nie kręci, chociaż rozgrzana żywica oj już tak!!!

Ptaszyny wszelakie nadmiernie hałas czyniąc uganiają się za robaczkami i koszmarkami drobiejszych żywotów. Tych pełzających, w glebę się wgryzających, owych latających, co nierozważnie na płatku przysiądą… ale dzieni też nadszedł czas pożerania mleczyków. Owych puchatych cudnych główek. Jak się okazuje ostatnio zdrowa dieta w modzie. Czas porzucić może tłustą dżdżowniczkę i zabrać się za zielonkę? Ale czy one też nie mogą sobie żyć? Czy nie cierpią? Czy taki mleczyk nie ma swej rodziny i teraz łka mleczkiem patrząc jak mu żonie łeb wróbel wredny rozszarpywuje?

Ogólnie mówiąc wróbele i wszelako inne małe latacze mają w sobie ostatnio jakąś dziwną dzikość. A może człek jak był młodszy, to starał się jej nie zauważać, świadomy tego, że potrzeba mu w życiu owej krainy naiwnej lekkiej cudowności. Gdzie wszystko jest okej i nikt nikogo naprawdę nie zjada, bo wszyscy siorbią naiwnie im się oddającą Energię Rozpustnego Kosmosu? A teraz… wraz z mijającym czasem oczy nie tylko nie są szeroko zamknięte, ale wylatują z czachy, toczą się wszędzie, w każdą rurkę, norkę i załamanie i niby usteczkami krzyczą: no patrz, patrz, patrz, pokazujemy ci i musisz patrzeć. Prawda oto!!! ZŁA!!!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.