„Nie chodziło o czystość rasy… nawet jeżeli możnaby uznać wiedźmowość za takową rasę, rodzinę, grupę, podgrupę, stan niezbyt do końca faktyczny, miejscówkę do wariatkowa wliczoną od narodzenia… Bynajmniej nawet gdyby, w końcu Wiedźma Wrona Pożarta, zwana Ptaszydłem, też ocierała się często o przeróżne Twarde Komisje i Uciążliwie Wielce Etykiety, ale jakoś się nie przyczepiały, wystarczało poczekać aż przyschną, potem zdrapać i voila!
Znowu jest w 99% czysta!!!
Chodzi o zwątpienie. Zwątpienie, które ogarnia takie dziwne, niewierzące w siebie kompletnie jednostki, w których nadzwyczaj dzielnie starają się zamieszkiwać różne osobowości i w ogóle… Wiecie, no chodzi o to… Że prawdą jest, iż takich jak ona, to chyba nie ma. Należy to przyjąć i przejść nad tym do porządku dziennego, czy też nocnego raczej, ale… problem w tym, że jej to nie wystarczało. Bycie takim cudnym dziwactwem nie miało dla niej tego wymiaru, jaki miało dla otoczenia. Owego dziabania patykiem i sprawdzania c zrobi. Czy ma łaskotki, czy jednak nie, a zje tę kupę?
A w ogóle to czy to jest jej otwór gębowy? A może nie?
Dzień w dzień Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki brukała się myśleniem o byciu… no o byciu niesobą. O przymierzeniu jednak tego jarmarcznego pantofelka, a nawet samobójczej misji z wrzecionem… o tym jabłuszku, kuszącym w ręku dziwnej, wrednie straszliwej starszej pani, o butach za wielkich i schodzonych, o kapeluszu – a dokładnie czapeczce i o stoliczku, o chuście… O obrazach co gadają dziadem i ścianie, co się nie odkłania i o górze, tej od allejkum i tej co przyszła w końcu, bo tak miało być… I oczywiście też o lustrze. O lustereczku… i o pierścieniu, który tak łatwo obraca się na palcu. Raz, dwa i trzy… i więcej.
Bo przecież mimo wszystko, mimo stworzenia, mimo wszelkich mocy… nikt i nigdy i w ogóle, nie powinien przestawać marzyć. Chociażby w końcu tak serio, to ten ktoś strasznie się wstydził tego, co robił. Tego, co pragnął. Owej skóry, którą wyciągnął z narniowej szafy i jednak postanowił… przymierzyć.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Wszystko zostaje w rodzinie” – … i już. Wsiąkasz tak jakoś. Zżymasz się, że to lub tamto już było, ale jednak przecież nie puszczasz, co nie? Bo jakoś cię ci bohaterowie trzymają w swoich mackach… znaczy się tam skrzydłach, co nie… no i nie puszczają. Może czasem i niektórzy ząbkiem zadrgają nad aortą, ale przecież gatunki na wymarciu dokarmiać należy, co nie?
A te, no raczej mocno wymarłe…
Bo sprawa się ma jak zwykle między wampirycznymi, no tak mają lekko przegibane, oraz futrzanymi, tymi od Czerwonego Kapturka, czyli wiecie, pamiętając z poprzednich tomów… chodzi o wszelkich z naszą Dorą spokrewnionych. I ponownie bawimy się w magicznej części świata… okej kto się bawi, to się bawi, ale jest namiętnie, okrutnie i pewien piekielnik robi jajeczniczkę!!! O czym to ja? No wiecie… Dora ponownie bierze sprawy w swoje kły, łapy i dłonie!
Wiem, wiem wiem… po poprzednim tomie nie byłam pewna, czy brać się za kolejny, ale mam nerwicę natręctw i słabość pewną do niektórych bohaterów tego cyklu stworzonego przez Anetę Jadowską… Bardzo grzeszną mam słabość. Przyznaję się! I nie, nie będę tego leczyć! Never! Po prostu dobrze mi robi, bo jakoś tak wiem czego się spodziewać i chociaż pewne sprawy działają mi na nerwy, to jednak się bawię. Wczytuję się i jakoś mi magia lepiej potem we krwi krąży!
Tym, którzy nie znają cyklu szczerze nie polecam! No serio, jak chcecie czytać, to od początku, zaopatrzcie się w pierwszy tom, a potem pogadamy. Tym, którzy cykl o Dorze Wilk znają, cóż, albo polecać nie trzeba, albo zwyczajnie wiedzą, z czym się ową osobniczkę jje… znaczy, ekhm, chyba że ona zje was.
Jakby tak można po prostu iść. Przemierzać Wyspę nie martwiąc się ni o aprowizację, ni o wydalanie… gdybym w jakiś dziwny sposób mogła być w każdym miejscu jednocześnie, w każdym momencie, w każdej chwili… Gdy tylko słońce wyłoży akurat owe specjalne złote, głębokie promienie w lesie, albo muska kamienie, jak szalony i całkiem nadgorliwy zboczeniec. Gdy fale są takie, jakby ich nie było, a powierzchnia morza wygląda po prostu jakby głęboko spała oddychając równiutko. Albo gdy słońce nie przedziera się przez ciężkie deszczowe chmury, a tylko wyrzuca jakąś taką połyskliwość z siebie i po prostu wszystko obsrebrza…
Bo każda chwila się liczy. Każdy moment jest jakoś najpiękniejszy, szalony, niesamowity i jedyny. I głupio by było tak je stracić… a jednak, przecież nie mogę się rozmilionowić, co nie? A z drugiej strony, może bym mogła? Ale też i po co? Gdybym wszystko zobaczyła, wszystkiego doznała, wszystko odczuła, to za czym bym tęskniła? O czym bym marzyła? Na co byłyby mi te dziwne, szalone sny. Jak dziś ta zimowa aura, dziwny las przy drodze, chatka na górce, a na drodze zaprószonej staruszka z koszykiem jajek barwionych naturalnymi sposobami. Buraczek, zioło, cebulka… I książka zakopana w ziemi. A potem i złota kaczka…
Cóż… szaleństwo!
A jednak wciąż i tak próbuję. Zobaczyć to i tamto. Poznać każdy pąk, każdy korzeń, każdy rodzący się listek. Być Matką Wychrzestną dla każdej pestki, każdego nasionka, nawet tego, które nosiłam przez pół dnia na policzku pod okiem. Bo czemu nie? Przecież żyjąc tutaj głupio się tak ograniczać. Mając mniejszą powierzchnię można jakoś tak zwyczajnie i nadzwyczajnie zobaczyć PRAWIE większe wszystko. Nawet jak tak szalenie co roku jest inne. Nawet jak tak potrafi zawsze zaskoczyć… nowym kolorem zawilców, no kto to widział, coby w fuksję się ubierały?
Wszystko tutaj jest możliwe. I chociaż tak naprawdę to przeraża, to jednak można się przyzwyczaić! a raczej trzeba, bo nie ma sensu nie wierzyć. Tak zwyczajnie, nie ma całkowicie sensu! I nie chodzi o zaskoczenie i niespodziewajki, po prostu nie warto zatracić ową dziwną, pozwalającą zobaczyć wszystko… umiejętność. Bo jeżeli wierzy się tylko w to, co opisane, co udowodnione, to jednak zamyka się oczy na to, co jeszcze jest cudowną, słodką tajemniczością.
Czy chcę wszystkich informować o moich odkryciach? A ni HU HU HU!!! Po prostu taka jestem zachłanna. Nie dzielę się swoimi tajemnicami. Są moje, tylko moje, wszystkie są po prostu… moje!!!