„Welu mogłoby pomyśleć, całkiem mylnie zwiedzeni ową wizją popapranego wiedźmiego umysłu, kłamisza niezbornego, że Chatka Wiedźmy stała na całkowitym Mniejszym Krańcu Świata. Wiecie, odcięta, odseparowana, odludziona, całkiem wydepilowana z żywotności człowieczej, wstydliwie skryta i unikająca kontaktu z innymi elementami architektury, mniej czy bardziej, nieruchomej… Ale w rzeczywistości było to owe widzimisie ich obydwu… znaczy Chatki i jej Wiedźmy Wrony Pożartej Przez Książki. Cóż, każdy żyje w innym świecie… Ale dla większości widoczne było, że przy wąskiej uliczce, podglądającej z jednej strony pola i lasy, z drugiej ciągnącej ku morskim falom, chatek stało kilka.
No wiecie, stać sobie mogły, bynajmniej nie musiały znajdować się w polu widzenia, dziwnym i zmiennym, ani Wiedźmy Wrony ani Chatki. Pierwsza udawała, że poza jej maleńkim domkiem i ogrodem, poza drogą i polami, lasami i rzekami… tak serio to są tylko budynki takie, jakie akurat są jej przydatne. Bo przecież pamiętajmy, że Wiedźma domy kocha szalenie, współczująco, głaszcząc elewacjie i mrugając do okien. Nadmiernie mocniej niż ludzi, a już ogólnie nie uwzględniających tych, co wciąż żyją… albo tak im się wydaje. Cóż, wolno jej…
Jednak… obydwie zdawały sobie sprawę z owej obecności oddechów, duchów, snów i cieni. Wielkiej, dziś na przykład szalenie bombardującej, wstrząsającej ziemią i migoczącej ścianami, wprawiającej szyby w dziwne, lękliwie i rozpaczliwie pozbawione podniecenia drżenie. I dlatego dzisiaj wymknęły się życiu. A dokładniej wymknęły swoje życie, zabrały je pod pachę, jedna podciągnęła portki, druga tynki, zrzuciła fundamenty i poszły sobie zażyć życia… życia wymykanego.
Tego, które się łapie, jak już się nie daje trzymać. Tego, po które się sięga, chociaż tak naprawdę nic nie można już wcisnąć… tego, które doprawdy przelewa się przez pełne i dziurawe, a jednak wciąż go nie brakuje!”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Demokrator” – … ej rzeczywistość. Nie da się przejść obok niej jakoś tak nieświadomie. Musisz zareagować. Możesz się wkurzać, rzucać jajkami, zgnitymi kartofelkami, tudzież jakąś inną skupioną, w momencie uderzenia wymykającą się smrodliwym rozbryzgiem mazią… albo możesz trzymać to w sobie i udawać, że ciebie to nie rusza.
Albo wyśmiać to w diabły!
Opisać tak, że człek z jednej strony się pokłada, a z drugiej, gdy fala głupawki przemija, jakoś tak się zaczyna zastanawiać nad wszystkim i nagle… nic już nie jest śmieszne. Właśnie to mi się przytrafiło przy czytaniu powieści Piotra G. W pewnym momencie jakoś mną tak przywaliło, że nie mogłam się ruszyć… bo gdy nagle zyskacie pełnię obrazu, obrazu owego dziwnego świata, obrazu strasznego i odrażającego, jakoś tak no odechciewa się wszystkiego.
Oj tak, porównują go do Pratchetta, ale… to nie to. To opowieść, która miesza w sobie wtręty rosyjskie, z okresu świata wybitnie poprzedniego wieku, komunistyczne szturmówki i wszelako pochwalny obowiązek wobec narodu z owym ckliwym abdsurdem naszej współczesności, co to miała być złotym wiekiem czy czymś w ten deseń… no i na dodatek jeszcze coś, co przypomniało mi Krainę Oz. Tia, wszystko w jednym garze, zamotane kopyścią i jest powieść. Powieść, która jest ogromną robotą. Pewnym cudem literackim, ale i wkurzającym kopniakiem w dupsko… to dupsko co wolałoby nie wiedzieć, nie myśleć, nie robić nic. Autor stworzył nie tyle inną krainę, ale zwyczajnie wydobył wszelkie lęki z przeszłości i przyszłości, wszelkie absurdy i durnoty… i opowiedział o nich podrzucając nam intrygujących bohaterów. Jednemu brak serca, drugiemu odwagi, trzeciemu mózgu… a czwarty jest kobietą. Poza nimi jest oczywiście świat. Owa utopia na rzut oka pierwszy, ale drugiego już lepiej nie rzucać.
Czy polecam? Jako literaturę tak. Jako poczytankę dla nadmiernie inteligentnych… ech, no niekoniecznie, chyba że naprawdę jesteście silni, jeżeli potraficie odrzucić wrażliwość i tylko się śmiać. Bo mimo owej dowcipności, cudownie rozrysowanego świata, spójnych historii, niesamowitej spostrzegawczości autora… można serio popaść w niezłą depresję! A latających małp brak…
Wzburzone wody ostatnio strasznie targają Wyspą, ale jednocześnie Państwo Wiatrostwo się na niej nie pokazują… więc liście zeszłoroczne trzeba posprzątać samemu, nie ma co. Wiatr za nas ich nie wywieje! Szpaki Nakrapiane jak szalone klekoczą, dumne, że po owych wietrznych zimowych dniach i nocach troszkę się gałęzie i drzewa przerzedziły i głośne oraz zadziorne, płodne Wronie Plemię, musiało odpuścić kilka lokalizacji. Prawdopodobnie dostała się im nawet Czereśnia Strażniczka, bo ostatnio jakoś… Wiedźma Wrona chyba nie tylko z powodu Chowańca wyspać się nie może.
Za niektórymi płotkami pojawiły się znowu kury, zmartwychwstały skądś koty i jeden strasznie szczekający upierdliwiec. Oj tak, bo u nas na Wyspie, to sporadycznie ktoś na kogoś zaszczeka… W powietrzu burzą się niecierpliwością bzykacze, w szczególności bąki w tym roku strasznie lubią istoty magiczne. Jakby coś wiedziały, ale wydusić z nich jakieś wiadomości, to wiecie… po trupie. Prawdopodobnie raczej ich trupie, bo mimo mikrości w ludzkim świecie, jednak dla takiego bączurka Wiedźma Wrona była jakimś tam obrzynem!
Znaczy no… olbrzymem!
Ogólnie w powietrzu wre robota, więc może i wody się wzięły za sprzątanie? Wywiać stare wodorosty, poczesać te wciąż w użyciu, jakoś pogilgotać owe nowe, niech rosną na chwałę Podwodnych Mocy? Stare, zmurszałe, z odpadającą łuską i ością na zewnątrz, syrenice na przemiał, a nowe… cóż, no nowe to pewno trzeba sobie dopiero zrobić? Podobno jest nowa teoria, że Syreny, zwane tu często Portowymi Damami, to tak naprawdę Utopce. Ale te, co to strasznie się zapatrzyły w swoje odbicie w momencie pierwszego utapiania się! Cała reszta zostaje zwykłymi, tymi o poplątanych włosach i zawsze obciekających szatach, pociągających ku toniom, dziwnie skąpym, gdy chodzi o poważne rozmowy… ale te, które z ostatnim oddechem wciąż widziały tylko siebie, uświadamiając sobie, że nic więcej im nie trzeba, zostają syrenami.
Na Wyspie Portowe Panny są niezmiernie ważne. W końcu recyckling Turyścizny przebiegać powinien dobrze, bo i po co się mają na pięknie wzburzonej toni jakieś niemalownicze szczątki kołysać?
I tym właśnie one się zajmują.
Niektórzy mówią, że czasem są nawet nadgorliwe, ale co tam, młódki to są przecież niewinne… jak im się młodzian spodobał, to co nam osądzać? Damy mają jednak już inne zadania, nim zmienią się w Staruchy. Mają uczyć i nagbywać tych, co głupotą łyskają. A Staruchy? Cóż, one są rozrywkowe… nim przemienią się w syrenice, nim dopadnie je rozpad ostateczny i odejście, nim dotknie je Pani Skamielin, właściwie nikt im niczego nie narzuca i niczego nie zabrania… dlatego każdy nie może się doczekać właśnie owego etapu. Wolność!!!