„Nikt nie podejrzewał, gdy pojawił się pierwszy z nich, że będzie więcej, że zajmą tyle miejsca, że będą takie ważne w życiu Wiedźmy Wrony. Nikt nawet nie myślał o nich jako o zagrożeniu. Zresztą, przecież są takie malutkie, milutkie, mięciutkie i ogólnie mówiąc całkowicie subtelnie misiowe. Ot wielkie główki na wełnianych, malutkich korpusikach. Główki o specyficznych, określonych, namacalnych wyrazach, w których za nic nie można się dopatrzyć wrogości. A może jednak można było, ale teraz… już jest za późno.
W jakiś dziwny sposób zajęły najlepszą miejscówkę na weselnej, drewnianej skrzyni, tuż przy drzwiach, coby mieć główki na wszystko. Zagarnęły poduszki i wielki szal Wiedźmy, by im było ciepło, najlepsze obrazki, by zabawić ściany i dzwonki, by czasem zwyczajnie zasnąć… Ale w rzeczywistości zawsze któraś z nich czuwała. Podstępnie ukryta, przemyślanym cieniem spowita, dziwnie nieruchoma… ale jakoś tak te plastikowe oczy wodziły za każdym co wchodził i gromkim okrzykiem:
– Goblinek-Goblinek – zmuszały do oddania każdego ciastka i każdej czekoladki, każdego batonika czy cukierka. W końcu myto przy przejściu pobrać należało. I to niezależnie od tego, czy mieszkasz w Chatce Wiedźmy, czy tylko w dziwnym naporze niezwykle kudłatych myśli postanowiłeś zwrócić się do niej o pomoc… albo akcie ostatecznej desperacji, tudzież chorobie psychicznej.
Bo raczej na trzeźwo chyba nie? Chociaż któż tam może wiedzieć, co desperacja robi z jednostką?
Plemię Główek anektowało każdy przejaw słodyczy cukrowej, każdą kremowość, ciastowość, tortowość, każde posypki, polewki, trzęsawki i ogólnie mówiąc wszelakie desery i przegryzki. Jeżeli tylko maczane w czekoladzie, pożerały wszystko. Ogólbnie mówiąc wybredne były, ale trzeba przyznać, że gdy nie było, to żarły co im dano, a gdy było, nie dzieliły się… Nikt nie wiedział jak to wszystko się mieści w takich małych stworzonkach, ale podejrzeń było wiele, głównie wielowymiarowych i zamkniętych w równoległych światach.
Wielu zapyta jaki z takich mieszkańców Wiedźma Wrona miała pożytek… no więc wstyd się przyznać, ale wciąż to tajemnica. Podobno powiązana z Trójkątem Bermudzkim, Atlantydą, wszelkimi kamiennymi portalami, grobowcami, kamieniami, co nocą zmieniają się w smoki i takimi tam.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Procesja śmierci” – … a czasem chciwość. Czasem jednak zwisam nad książką, zatapiam się w sobie i szukam odpowiedzi na dziwne pytanie: skąd Elizabeth George bierze owych bohaterów. Takich okrutnych, bezmyślnych, pozbawionych empatii, chciwych, raniąc wszystkich dookoła, zapatrzonych w siebie, a jednak niemożliwych do określenia jako złych.
Jednocześnie.
Kolejny tom opowieści o inspektorze Lynleyu to znowu opowieść angielska. Zaskakująco rozbita w czasie, przytaczająca odrębne sprawy, które prawie do końca nie odkrywają co je tak naprawdę łączy. Opowieści, w których nacisk położono na przeszłość. Na istotność miejsca, w którym przychodzimy na świat. Na tę prawdę, że wszystko, na co się natkniemy, tak naprawdę ma na nas wpływ. Że wciąż stoimy na rozdrożu i to od nas zależy, którą z dróg wybierzemy. Ofiara to młoda kobieta. Ona, mimo iż przyszła na świat w tzw. dobrym domu, nie potrafi przejść przez życie nie raniąc. Wprost przeciwnie, ale nie zdaje sobie z tego sprawy. Nie było nikogo by ją tego nauczył… jak postępować, jak być człowiekiem. Jej przyjaciółka próbowała, brat nie wiedział, a mężczyzna, z którym mogła być już na zawsze… cóż miał swoje tajemnice. Tylko kto zabił? Kto skrócił jej życie? A kto tylko przez przypadek znalazł się blisko? Kto zamierzał ją chronić, a kto był aż tak do niej podobny? Kto…
George ponownie stawia nacisk na ofiarę, jej życie, oraz tych, którzy byli blisko niej, ale przywraca też do pracy Lynleya oraz dorzuca nam na dokładkę pewną kobietę. Znowu spalata teraźniejszość z przeszłością, więc mimo kontynuacji, spokojnie można czytać ten tom osobno. Ale uważajcie, przeznaczcie sobie na niego sporo czasu… bo wiele trzeba przemyśleć, nawet gdy już odłożycie powieść.
Bo jakoś po niej nic nie jest takie samo jak było…
Serio? Tak mnie ino poprószyć, potańczyć przez chwilę w powietrzu, ot dotknąć dróg i dachów, musnąć to tego, to owego, maskę brudnego auta, lekko zasolone kamyczki, gałęzie wciąż nie do końca nagie, pod lampami pokręcić gwiazdkowymi zadkami i co… i już niby, że po wszystkiemu? Serio? Gdzie mój śnieg? Kto go uprzątnął z Wyspy powierzchni, gdy spałam. Tak bardzo wrednie, egoistycznie, całkowiecie bezmyślnie poddając się człowieczej biologii i naturze, no przymknęłam oczy zamiast śniegu pilnować i co, i już mi go podpierdolili?
Okrucieństwo okrutne i tyle. Mrozku było ot odrobina, że zaszczypało, lekko kopnęło w nozdrza ostrym widelcem, a potem już z powrotem owo globalne ocieplenie? A przecież czy ja zamówienie składałam na Hawaje, czy co? Północ tutaj, hello! Śniegu, mrozu, sopeli, ogólnej zawieji, zamieci i bałwanów!!! Na to składałam zamówienie i płaciłam z góry, z boku, spod wszelkiego spodu i ogólnie odśrodkowo też! A tutaj co… właściwie człek się zastanawia, czy nie zacząć sadzić drzewek cytrynowych, może i pomarańczki by mu urosły? Kto wie?
Z braku śniegu wszystkim odbija. Nic tak nie robi dobrze na psyche jak niezłe wymrożenie dupska! Zacznę się zastanawiać nad wyciągnięciem kostiumu kąpielowego, choć przy tych wiatrach przeziębić nereczki łatwo. Może jednak należałoby zainwestować w pianki? Ciekawe jak się w tym pływa i czy się człek pod paszkami nadmiernie nie zapaca, wie ktoś może? Z własnej obdukcji paszek?
Bo woda ślicznuchna i czystuchna. Jak po prostu nie wiem co, owe oczy przejrzyste kochającej po raz pierwszy, no dziewicy koniecznie… wiecie w kryształowej trumnie złożonej, krasnoludami obłożonej, tej co czeka na tego księcia, wonieć już zaczyna, a księciunio kurcze w kolejce utknął po nowego Ajfona i aplikacje na starym ktoś mu powyłączał i zapomniał, że pocałować i odbeknąć ma Śnieżkę, że ona tam czeka. Zapomniał co go uczyli, coby się uchylić przed sprawcą zwanym jabłuszkiem, bo jak taka dziewica spluwa to zawsze w oko celuje, z okrucieństwa wrodzonego, co to po defloracji przechodzi dopiero. No taki model, rzadki i raczej już chyba niemożliwy do ocalenia. Gatunek co go całkiem już pokręciło… bo on zapomniał.