Pan Tealight i Wiedźma Gaworząca…

„Zwykle tylko do siebie gaworzyła, bo i po co innych obarczać dźwiękami, ot tak tylko do siebie myślała i mówiła Wiedźma Wrona. Czasem naprawdę zdawało się, iż nie tylko ma aż nazbyt wiele sobie samej do powiedzenia, ale i do wysłuchania. Bo w końcu tyle się kosmosów w niej kryło i światów niemożliwych do wyobrażenia… a, że wyobraźnia ostatnio niepożądaną czuła się na zewnątrz Wiedźmy, cóż tworzyła tylko w niej, bo gdzieś tworzyć musiała. Może i sama Przez Książki Pożarta tak niezbyt do końca zdawała sobie sprawę z tego, co się w niej naprawdę skrywa: ile myśli, ile marzeń, ile dusz i ile pragnień, ile światów i ile niewypełnionych obietnic, ile przyrzeczeń i jak wiele odrzuconych szans, ile tego, co niewygodne i tego, co jakże nazbyt mało strojne… ale cóż, choć nie wiedziała, nieładnie byłoby to wszystko zaniedbać. Dlatego wywracała się na drugą stronę, twarz do środka wciskała i gaworzyła…

… do siebie…

Do tych maleńkich troli poruszających jej członkami, kowali – krasnoludów bijących w jej serce, elfów spływających z krwinkami… do smoków oddychającyh nozdrzami, oraz Zapomnianych Bogów ukrytych gdzieś w tych miejscch siebie, które nawet ona sporadycznie odwiedała. Ot od dzwonu wielkiego, coby tylko kurze przetrzeć, a i kwilące, zapomniane bajeczki utulić by spały dalej… do lepszych czasów, gdy może ludzie znów słuchać zaczną? Do tej magi, jakże prostej, naturalnej, a tak zdeptanej, obsikanej na krawędziach i chwastami porosłej…

… do tego wszystkiego, co było innymi ludźmi…

Bo nie wiadomo dlaczego, ale zdawało się wszelakim ludziom, że to ona dla nich żyje. Że znają ją i wszelkie prawa do niej mają. Że tylko dla nich oddycha, tworzy i światy zmienia, dla nich jest, jednak tylko wtedy, gdy oni jej potrzebują, a gdy nie potrzebują, wierzą że ją zwyczajnie odrzucić można… Zdawało się ludziom, że na ludzkich typowo liczbach jej zależy. A tak bardzo nikt nie chciał uwierzyć w prawdę. Dlatego do siebie mówiła tylko Wiedźma Wrona Pożarta. Do siebie. Bo to co się innym zdaje, wyłącznie omamem jest… innym potrzebnym. Pożądanym elementem ludzkiej rzeczywistości, który każdy zawsze grzech przyjmie, rozgrzeszy bz pokuty, niestałość wytłumaczy i wszelakie niegodne zapomnienia, ot tak wybieli z myśli.

Może to i czas pokuty, ale nie w tym świecie. A tej Wiedźmy Wrony pokutującą nie ujrzycie, a już na pewno i do cholery jasnej nie za WASZE grzechy!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)


Z cyklu przeczytane: „Córki księżyca. Ofiara-Zagubiona” – może to i nie wybitny cykl, może i dla wielu raczej sztampowy i nudny, ale ja widzę w nim jakąś szans na to, że magiczne opowieści dla nastolatek nie muszą się od dupy strony zaczynać… że od razu każdy z każdym do łożnicy nie wstępuje.

Ot taka to opowiastka współczesna, lekko magiczna… taka, co to supermenkom pozwala zaistnieć w codzienności, a i świat, choć zdawałoby się znajomy, pokazuje z całkiem innej strony. Magiczna historia, a dokładniej dwie w jednym tomie, dorzucające do poprzednich nowe, miłosne, naturalnie nastoletnie opowieści… Pełne mocy i walki dobra ze złem, ale też czegoś, co sporadycznie pojawia się w takich książkach, prawdziwej i naiwnej młodości pewnej, że może wszystko!

„Pierwsza Spowiedniczka” – jakkolwiek pojmuję pragnienie odkrycia przeszłości sagi „Miecz Prawdy”, tak nie do końca rozumiem dla kogo to właściwie powieść. Dla tego, który zaczyna? Ot nazbyt trudna… ale jak dla tego, kto Goodkinda czyta na bierząco… dziwnie przegadana. Nazbytnio rozpisana… A wszystko dotyczy owej pierwszej Matki Spowiedniczki, Magdy. Wdowy, która zmierzyć musi się ze złem niewyobrażalnym, atakującym jej ukochany świat… tej, która zawsze opowiadała się po stronie potrzebujących i samych niezdolnych by krzyczeć.

Obdarzonej siłą, która pomogła stworzyć Miecz Prawdy…

Przewidywalna, ale czy tym rozkochanym w świecie Midlandów i D’Hary przypadnie do gustu? Sami musicie osądzić.

Zbuntowała się pogoda, no i choć jajecznie, choć żółcą się owe puchate – aczkolwiek z doświadczenia pamiętam, okrutnie smrodliwe – kurczęta, choć rozkwitły na polach namiotowych karawany, choć się Wyspa jakoś przebudziła, otwarła co najmniej jedno oko i nawet może przeczesała wodorosty, a i pewno przepłukała ząbki… Cóż, wciąż jakoś tak zima moi drodzy, ot śnieg potańcówki w wietrznych powiewach urządza, korzystając z bonusu chronologicznego, przepychają się między sobą lekko przybrudzone zaspy, coby tylko złapać więcej bieli…

Właściwie należy przyznać, iż totalnie po babsku Wyspa postanowiła sprawdzić, czy wciąż będą jej chcieli. Nawet jeżeli skryje kwiaty pod śniegiem, nawet gdy wiatrem zacznie smagać, zimnem szczypać, gdy słońce odbierze, wszelakie odpusty na powietrzu świeżym poplącze…

… i tak jej chcieli!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.