Pan Tealight i Wiedźma Wskazująca…

„Świat się trząsł.

Wyspa nie tyle dygotała, co podskakiwała, jak osobniczka dość zdesperowana podczas nader agresywnej zumby… Pan Tealight ostatnio z przerażeniem odkrył jak mogą wyglądać kobiety zazumbione. Dotąd bał się zamkniętych muzycznie naznaczonych pomieszczeń. I piorunami walącej Wiedźmy Wrony Pożartej… ale teraz cóż, bał się jakoś bardziej. Bo wiedział, że ona też by mogła, też by mogła tak zapamiętale i dziwacznie skakać. Bez potrzeby uciekania i nagrody w złocie i cekinkach.

… bez dżumy zadżumionych grożącej wszechświatom zlepionym…

Ale te dzisiejsze szaleństwa aury: latające w powietrzu krany i krowy, części garderoby podrygujące na gołych wciąż gałęziach… pioruny i grzmoty, fale wdzierające się do portu, oraz owce na nich, cienie tworzące splątane plemienia i ofiary składane dziwnym, wcale nie ciemnym mocom… Te słowa tańczące, krzyczące i szepczące. Nawet Pan Tealight się czerwienił, a Wiedźmy z Pieca obrzydliwie rechotały, a myślał, że nie może ulec koralowej bariwe… I choć połowy nie rozumiał, coś w duszy podpowiadało mu ich dość obrazkowe znaczenie… Nagle, spod skulonych szarych stóp, wybiły w powietrze zakrzywione korzenie, pokryły się momentalnie małymi, białymi kwiatkami, potem dorzuciły do zestawu maleńkie, poznaczone kroplami rosy liście, by w końcu wypuścić gigantyczne zadziory… Gdy przyjrzał się im bliżej, zauważył, że krople mają odcień idealnie karminowej czerwieni. Potem świat dziwnie się uspokoił i kojąco zaczął szumieć. Cała przestrzeń zaroiła się od wściekłych zdrapek taszczących ze sobą spiłowane monety, noże i nierówno przycięte płytki paznokciowe. Zaczęły z nimi walczyć barwne ptaki, ale Pan Tealight widział, że to tylko gazetki reklamowe… bardziej niż zwykle natarczywe, przecenione, okazyjnie/promocyjnie uzbrojone w protetyczne dodatki i niewielkie, ozdobne żyletki. Zdecydował się, że coś zrobić należy, gdy zaatakowały biustonosze… fiszbiny tworzyły neiwielkie, boleśnie celne łuki, a tańsze, plastikowe dodatki wbijały się grotami w każde ciało… nie chciał czekać na tiurniury. I kolory, bo wiadomo było, że w końcu zaatakują i one!

… cóż, to wszystko nie mogło być naturalne.

Albo było naturalne, ale właściwe tylko jedynemu ekosystemowi.

Wiedźmy!!!

– Idź i zabierz jej tę książkę!!!

– To ten romans… ten, który jej dałeś, by była bardziej damą!!! – Chochel skulił się, obficie splunął mu pod nogi i umknął przed nacierającą na niego czerwoną, drucianą packą na muchy.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)


Recenzja: „Tunel”… bo kiedyś był mur, a teraz jest tylko niepamięć…

Meteoroid, meteor, meteoryt… tyle nazw, tyle hałasu o kawałek mieszanki skalno-metalowo-kosmicznej, czy czego tam jeszcze. Tyle w tym dziwności, a przecież to tylko ów punkt widzenia. Punkt widzenia siedzącego na tzw. Ziemi. Spoglądającego w niebo, które szare, błękitne, nawet jak razi kolorami, to wciąż tylko niebo. Zdaje się, że nic nie może nam zrobić… zresztą tak szczerze, to jak często ziemni mają czas by się pogapić w niebo? Wyłuskać je, takie subtelne, zza skrzydeł samolotów, spośród drących przestrzeń wieżowców i smogu?

Na Wyspie mamy historię i artefakty, a nawet dinozaury, a co, i diamenty też mamy! Ale czy kiedykolwiek coś nam spadło z nieba, poza potem wspinających się zbyt wysoko, aniołków sikających, czy też spluwających latających. No i gigantycznych mewich kup… no tak, mewy to my mamy wypasione jak na sterydach!

… nie wiem…

Ale za to wiem, że na Wyspie mamy niebo… dużo nieba. Nieba, którego nikt nie drapie, którego nie odkopują archeolodzy i które jakoś blisko tak jest.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz