Pan Tealight i Kamienne Wiedźmy…

Wiedźma Wrona Pożarta ukrywała się.

Nie było to proste w tłumie ostatkowych turystów, pośród dziwnie rozochoconej tłuszczy i głośnej barwności, ale nie lubiła być widziana i oglądana. Wymagało to skłonów i przysiadów, ogólnego udawania, że się nie istnieje, że MNIE NIE MA… Nie rzucenia zaklęcia niewidzialności, ale wyższych mocy, które sprawiały, że ludzie dławili się gumą i musieli nagle odwrócić głowy, że niektórych łapały skurcze, innych znowu nagle gnała naturalna, choć nader niespójna i cuchnąca potrzeba… Tamtemu spadł lód oprószony orzeszkami, ten poślizgnął się na zamordowanej kołami niebieskiego samochodu dyni, a ta zacałowana na bezdech para, zwyczajnie zajmowała się sobą. Niektórym nie stało się nic, innym znowu bardzo dużo… Ale życie było takie, jakieś trudne, a Wiedźma Wrona musiała przejść przez miasteczko, by dostać się do Kamiennych Wiedźm. A gdy wiedźma musi, to choćby się udusił na amen z pacierzem, świat musi się poddać jej dziwacznie rozbieganej woli.

A Kamienne Wiedźmy czekały. Na ten pierwszy raz. Cztery, choć nie, trzy wyprężone, strzelające w niebo, aczkolwiek w międzyczasie pacyfistki – choć z wiedźmami nigdy nie wiadomo kiedy ugryzą, oraz jedna niska, krągle pochylona… podobno były też między nimi i takie, których kamienność już pokryły ziemskie wyziewy i trawy, te tańczące wewnątrz Wyspy, ale niewielu wierzyło w ten mit. I tylko Wiedźma Wrona słyszała nazbyt donośnie jak dyszą, wplątane na własne życzenie w niekończący się korowód. Dlatego Kamienne musiały ją poznać… bo słyszała ich granitowe, aczkolwiek łososiowo-różowe, kroki.

A ten co słyszał był inny…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)


Książka na dziś! „W jaskini lwa” – coś dość zakakującego, muszę przyznać po połknięciu kilkunastu pierwszych stron. Ta narracja, te postacie!

Ten… zaskakujący naturalizm?

Z cyklu przeczytane: „Dobry brat. Zły brat” asz mi głupio, ale ja chyba nie czuję tej chemii, albo coś w ten deseń. No jakos akurat ten autor mnie nie porywa. Jakoś tak… ja przepraszam, ale chyba Pana nie lubię. I nie rozumiem dlaczego?

Bynajmniej ta powieść, druga powieść, wydała mi się bardziej intrygująca, wciągająca, jakaś taka wrażliwsza. Ale wciąż nic. Chyba zwyczajnie jakoś nie gramy na tej samej pięciolinii. Ale jak lubicie wyraziste postacie, na pewno warto spróbować.


„Wyprawa do Imperium Mroku” – czy ja mam pecha? Mam. Albo po prostu niektórzy autorzy przestali się przykładać do swojej roboty, stracili tą cudowną iskrę? Bynajmniej Feist musiałby naprawdę się postarać, bym znowu sięgnęła po jakąś jego książkę. To nie jest to, do czego mnie przyzwyczaił. To jakaś niemrawość i popłuczyny… i ten koszmarny rozmiar książki!

Szanowne Wydawnictwo!

Za co mnie tak karzecie? Odbieracie idoli! Psujecie Puga!!!

„Sherlock Holmes. Biografia nieautoryzowana” – Dobra. Po prostu dobra. Powieść, po którą powinni sięgnąć ci kochający Holmesa i ci, którzy na przykład go nie znają, a chcą poznać intrygującego człowieka z zajmującej epoki! Bo w końcu można go właśnie książka Rennisona zacząć kochać!

To nie tylko narracja, nie tylko jakaś taka wrażliwość… to po prostu życie jednego z najsłynniejszych, jeżeli nie najsłynniejszego, detektywa tej ziemi. Ale też faceta. Mężczyzny i jego przyjaciela. Londynu, zbrodni, ciemnych typków spod jeszcze ciemniejszych gwiazd… ale przede wszystkim ewolucji niespotykanie fascynującego umysłu!

Czy naszą erę nazwą: Epoką Badziewia i Kopii? Chyba tak. Świat zdaje się nie tylko kraść pomysły, ale przede wszystkim wyklejać okolice plastikową tandetą. Gdzie się podziali wolnomyśliciele? Kto im zaszył usta i mózgi? Dlaczego nie tworzy się nowego, a tylko kopiuje, gorzej, kradnie pomysły… Po kiego grzyba milion plastikowych Hello Kitty, a nieważne są cudne handmade cuda?

Po wczorajszym żarze z nieba jasnego, wersji Sahara na Bornholmie, względnej mgielności i suszy totalnej… dziś nadeszła mgła i zatańczyła wilgoć. Może ta sama, która skrywała się gdzieś na granicy morza i nieba? Ta robiąca z mojego świata śnieżną kulę, szklany balonik, tylko że zamiast płatków śniegu, w powietrzu tańczyły liście. We wszelkich kolorach, nawet takich niewyobrażalnych…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz