Pan Tealight i Wielka Przeprowadzka…

Sklepik z Niepotrzebnymi uniósł się, skrzypiąc i śpiewając każdą starą deską i każdym otworem, którego zapotrzebowania nie wliczono w projekt… a potem uniósł się i nawet zbytnio nie bująjąc, poleciał. Wszystko nie trwało długo. Właściwie spora część mieszkańców nawet nie zauważyła zmiany. Ale wszyscy poczuli, gdy nagle Sklepik otrzepał się i otrząsnął z zawartości w głąb starego młyna. I wtedy Senior Windmill po raz pierwszy zaśpiewał!

A zawartość rozpoczęła kolejny dzień w całkiem innej sceneri.

Tylko i wyłącznie dlatego Pan Tealight był chyba jedynym, który nie widział nadmiernie specyficznego zjawiska. Zjawiska co najmniej intrygującego, magnesu dla oczu, aromatu dla szaleńczych zmysłów. Obserwować to mogli wszyscy mieszkańcy zawarci w obszarze Wyspy pomiędzy Listed a Gudhjem, niezależnie od tego czy byli to hobbici dosadnie tubylczy, czy też przybysze z posmakiem na turyściznę. Zjawisko eksponowało się drogą. Na czele była Mała Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki, która szybko przebierając zaskakujaco szybko naprawdę krótkimi nóżkami… podążała ku sobie tylko znanemu celowi. Niebieska Kudłata Torba majtała jej się u ramienia. W dłoniach targała pióra i kamienie, do włosów przyczepiły jej się słowa. Za nią najpierw maszerowały misie. Pluszaki nie wydawały odgłosów, ale niosły ze sobą jakieś dziwne uczucia. Potem szedł Chowaniec Wiedźmy, a za nim Chochel – który próbował panować nad całą górą męskich gaci. A potem szły one… książki. Maszerowały chaotycznym rządkiem, niektóre biegnąc na pożyczonych nóżkach, inne zdzierając rogi, a jeszcze inne bezczelnie wykorzystywały turlające się i tak Weki na Turyściznę, oraz inne przedmioty zwyczajowego kultu kulinarnego. Zaniedbane przez Wronę Pożartą strasznie! A potem szły Nachalne Sprośne Obrazy. Te krzyczały i domagały się uwagi innych, narzucając się barwnie i kształtnie – na szczęście powiązane sznurkiem, musiały się poddać woli Niewymownej Miotły. Miotły, która egoistycznie postanowiła nie brać nikogo, coby jej się witki nie potargały.

Wiedźma Wrona maszerowała ku swojemu marzeniu. Marzeniu o własnej chatce, ogródku i drzewku… ale nie wiedziała, że na niewielkim stryszku jej wymarzonej Kołyski Marzeń – teraz zawierającej już sztuk jedną wiedźmę – mieszkały i czekały na nią Wietrzynoski. Dziwne stworzenia, tudzież definiowalnie raczej… no wiecie, biedne wzdęte i wydęte istoty, skazane na dietę fasolo-cebulowo-śliwkowo-kapuścianą.

Sporadycznie wybuchowe!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Przeprowadzki… gdy jest się Pożartą Przez Książki, są bolesne. Książki domagają się pieszczoty. Każda osobno i w ogóle. Mój kręgosłup i mięśnie obraziły się na mnie. Mam nadzieję, że nie na długo! Nie rozumiem jednak, dlaczego też oberwało mi się od jakiejś grypy, bezczelność powitalna?

Najgorsze? Cóż, na środku pokoju leży kupa książek, te do przeczytania są pewnikiem gdzieś tam… kurcze no!

Ale w końcu jestem w domu. Dziwne uczucie, takie przytulająco, milusiąco, kołysząco – ale bez wymiotów!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz