Pan Tealight i Bóg od Bólu Dup…

„BOBD, jak to wolił by go nazywać… był doprawdy rubasznym, niskim, ale wiecie, nabitym w sobie, zawsze wyposażonym w piersióweczkę, o której to zawartości nawet bał się człek myśleć… od samego myślenia kopa się dostawało… ubrany w takie, wiecie, bawarskie porciaki i ten cały skórzany wdzianek.

No i jeszcze…

Ta jego broda w warkoczyki.

Prawie jak krasnolud, ale wiecie, bez młota. Bo podobno jakoś takoś się nie sprawdził, czy coś… Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane starała się przytrzymywać Ojeblika, sławetną i lekko wredno-nieprzewidywalną, małą uciętą główkę, która strasznie chciała się pobawić z warkoczykami i nawet już przygotowała kokardeczki, ale wiecie, dziwnie tak do boga od razu z łapami…

… choć akurat w przypadku główki…

Hmmm, może powinna była jej pozwolić?

Może wtedy wszystko potoczyłoby się inaczej, bo w końcu skąd człek ma wiedzieć, a i nawet wiedźma, co taki bóg lubi, a czego nie, co go uraża, a co uznaje za darowiznę wszelaką, za pokłon i całowanie polizków… ekhm, wszelakich policzków… no co, on w końcu był od dup, więc należało się raczej liczyć z tym, że takie, pewne, raczej nakolanne sprawy będą w temacie.

No weźcie no…

Nigdy nie wiadomo, szczególnie z tymi bogami, co to są nowi, ale w rzeczywistości byli tutaj zawsze, ino dopiero niedawno znowu się o nich mówi. Na nowo odrodzeni, wybudzeni… upierdliwcy!!!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Wrzosy i inne przypadki wynajmowania domku na skale.

No mówię wam, u nas w końcu nie ma „o co loto” na Wyspie, znaczy skandale się pokończyły, bo właśnie hejcą się na Facebooku o to, że władze postanowiły obalić takie granitowe panopki, co to przy drodze do Gudhjem stały… żeby nie było, uwielbiam je osobiście, ale jednak… no były stare i dodatkowo na górze miały taki zardzewiały, łączący je pręt… Wiadomo, że akurat ten odcinek drogi tworzący U jest niebezpieczny, wąski i eksploatowany przez wariatów, więc oczywiście co do zabezpieczenia pobocza, to raczej nicz tego, kompletnie.

Adoptowałabym jednego, albo i trzy.

Serio.

No ale… zmiany, wiadomo.

Jak coś nie można w prawo, to naładują na lewo i tak dalej. Niepowstrzymany wykup ziemi i domów przez mieszkańców Kopenhagi i burżujów z innych okolic oraz niemieckich okupantów podszywajacych się pod co tam się da sprawiło, że spacuerując czoraj po Gudhjem zrozumiałam, że tego już się nie postrzyma. Bo przecież ludzie się nie zmienią, a tym tutaj na niczym nie zależy…

A juz na zjednoczeniu się w imię czegoś…

Nie.

… więc niepomalowane ściany straszą, rozpadające się budynki łkają pragnąc człowieka, albo jakiejkowliek decyzji, często pozbawione nadziei zwyczajnie chcą, by ktoś zakończył ich żywot… bo cierpienie jest za wielkie…

I co teraz?

Nie wiem, ale jeżdżąc po Szwecji, jakoś tak… wcale nie było kolorowo. A raczej było. Malownicze sterty śmieci na poboczach straszyły prawdziwie. Podobnie stan domku, który tak nas urzekł dwa lata temu…

… ech…

No więc po pierwsze domek z zewnątrz ponownie zachwycał.

Wciąż mamy w planach właśnie takie zagospodarowanie góry naszego kochanego domeczku. Bo wiecie, w końcu w moim życiu nic nie dzieje się przypadkowo, kompletnie nic… ale chciałam tutaj wrócić. Pierwszy raz był mega. Oj, pewno, że właścicielka może odrobinę i mało ogarnięta i dziwnie ograniczona i jeszcze wszelako nazbyt wylewna, ale jednak, kurde no… żeby od dwóch lat nie naprawić niczego?

Żeby nie było, zgłaszaliśmy co nie działa.

A ona przez 2 lata nic nie zrobiła?!!!

Dodatkowo…

… no właśnie, ono „dodatkowo” jest nadzwyczaj bardzo… wybitnie bolesne. Bo widzicie, poza opłatą, którą uiszczacie w agencji, no to się okazało, że chcecie, czy nie, to wiecie, trzeba 800 koron dorzucić za sprzątanie. Bo podobno ludzie źle sprzątali… no wiecie, chcąc nie chcąc, człek wiedział co podpisuje, więc… ale jak podpisuje, to oczekuje wejścia do domku, który jest czysty i nareperowany, a nie zastanawiasz się przez kilka dni co to za intrygujące są teraz kafelki pod prysznicem, dopóki nie załapiesz, że one zwyczajnie mają brudne zacieki.

Serio.

Domek choć piękny, niestety powalił nas brudem.

Stół się lepił, wszędzie plamy, ogólnie mówiąc tragedia.

To nadal cudowne miejsce, ale… dodatkowo zrobili jakiś warsztat w tym dziwnym budynku, więc odgłosy od 6 rano powalały. I mimo ideolo w pogodę, to jednak, kurde no, wszystko było jakoś nie tak. Pewno, że dzięki temu człek spędzał cały czas na zewnątrz, ale wiecie, ten domek jakoś tak uosabiał mi miejsce ucieczki… a teraz tylko się zastanawiam, po pierwsze, jak znaleźć coś na przyszły rok i gdzie, a dodatkowo, jak można było nie naprawić zlewu w kuchni!!! No weźcie. I jak podłoga może się tak lepić?

No i ta lodówka.

Piszczała.

Wiecie, taki pisk jak przy urządzeniach wykrywających dym, a potem jęki, jakieś ćwierkania i grzmoty. Naprawdę… odradzam…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.