„No Któryśtamzkolei, wiecie…
Już nie zwracacie na niego nawet uwagi, zbędny wypełniach przestrzeni. Może i czasem przeszkoda… może i trzeba wyminąć, czy coś, ale jednak, tylko Któryśtamzkolei, z tej samej rodziny Którejśtamzkolejowej po Babci Którejśtam i Dziadku, który nie do końca był jej mężem, a jednak…
A jednak jakoś takoś się im wiodło, tylko jednak, wiecie, no po prostu nawet sami sobie, sami wzajemnie, tak całkowicie byli dla siebie zbędni. Kolejny ludzik, kolejne rączki, nóżki i główki całkiem puste. Kolejne byty, które nie do końca oczywiście pewne były swojej nastrojowości czy też bytności, że zwyczajnie… wszystko co mogli, to było być… wyłącznie być. I nic ponad to…
Może i naprawdę niczym się nie wyróżniał, ale jednak coś w nim połyskiwao. Coś w nim było innego, coś przywołało spojrzenie Pana Tealighta i jakoś takoś zaczęli nawet całkiem niebylejaką rozmowę i…
Już żaden z nich nie był dla siebie niewidzialny.
Kompletnie.
A niektórzy czasem na początku tylko tego potrzebowali. Tylko i wyłącznie tego… na początek, bo później wszystko się mogło zmienić.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Ogień…
Wiecie co, to już zaczyna serio być niezabawne. Najpier przełom roków, potem znowu ten człowiek pod Netto, a teraz w stolicy zaczęło się od kołdry i świeczki. W pierwszych wieściach straszono stroikiem świątecznym, ale teraz okazuje się, iż winną była PIERZYNA… i przyznam, iż właśnie ono słowo mnie trochę zaskoczyło. Bo po pierwsze u nas naprawdę jest ciepło. Mimo onych wiatrów, które nieustają od początku listopada, a nawet końca października, to jednak jest gorąco, jak na oną porę roku. Prawie 10 stopni codziennie, bite rekordy ciepła, kwitnące wiśnie w Szwecji i Kopenhadze… no serio? Ja rozumiem pożary w Australii, ale czy pył nie powinien wpłynąć na ochodzenie? Zakryć słońca i tak dalej…
Widać nie tym razem.
Widać rozwiało…
I choć niektórzy przebąkują o jakimś snestormie na koniec stycznia, to roślinki już wyłażą i mają to wszystko gdzieś. Serio, czujecie, że ziemia was wzywa i do roboty do ogródka. Chwasty mają się po prostu kurna, kwitnąco. Pierony jedne. Aż tak durnie się po nie schylać, a potem przemyśliwać w styczniu koszenie rawnika, ale chyba trzeba będzie… nosz przeca z tych wilgotności i temperatur to się nam jeszcze jakieś malarie potworzą, albo i coś gorszego, nowszego…
Wiecie… ludzi przybędzie.
Ech…
No i dzień już wraca. Ona cudowna ciemnosć się kryje. Szarość zanika. I już mi smutno. No serio, doła mam mega z tej okazji. Z okazji braku zimy i powracającego słońca, światła i tak dalej. Ech…
Rekordowe temperatury… 11 stopni.
Ja pierdziele.
Wsio zaczyna kwitnąć i tak dalej. Na dodatek jakoś człowiek zapomniał o tej pieruńskiej darmowej wystawie w muzeum w Gudhjem i sobie w brodę pluje. Ale też, no weźcie, kto to robi prawie w środku tygodnia, no.
Ino ci, co nie pracują.
No nic, może kiedyś jeszcze się uda?
Człowiek miał nadzieję na wszelakie kulturalne i kulturowe rozpasanie tutaj, a jednak, jak się okazuje, no jakoś takoś braki. Albo bilety tak drogie, że bidny zjadacz chleba z Lidla nie może sobie na nic pozwolić, sam se maluje, chodzi po tak samo bidnych artystach jak on sam, ale wiecie, ile można wciąż to samo. Plany dotyczące połączenia wszystkich muzeów w jedno są moim zdaniem porąbane, jak spojrzę na preferencje ludzkości, ale wiecie, mnie się nie spytali.
A mogliby, wykształcenie w końcu jest…
I doświadczenie.
LOL
Ale jak se Duńczyk coś wbije do łba, to wiecie, no nie przegadasz. Najważniejsze, że coś się da skumulować, tych się da zwolnić, a tamtych jeszcze wykopać na równię pochyłą i będzie grało… a zarobi ktoś dziwny.
I już.
Na pewno nie artyści.
A już na pewno nie nasi, wyspowi… tych, to zawsze się traktuje jak zło konieczne na co dzień, ale za to jest się czym pochwalić, co nie. Zawsze. Jaki to plads jest, że tak inspiruje, jak niesamowity… a to światło…
… blah blah blah…