Pan Tealight i Ogród zimowy…

„Zimowy ogród nie był gotowy.

I to kompletnie.

Poza kilkoma zamarzniętymi, nader cienkimi warstewkami wody, właściwie nie istniał. I miał z tego powodu szczerze wyrąbane, bo jeśli go nie chcieli, to wiecie, miał ich gdzieś. I to w bardzo niecenzurowalnych zarazem słowach i gestach i wtedy… Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane… powiedziała, że przecież ona chce. Że on jest jej marzeniem i nagle zrobiło się mu głupio, że tak klął. I nagle… znowu zapragnnął być kochany i chciany… ale jak.

Ciepło zabijało i jego i Wiedźmę Pożartą.

No naprawdę, nie mogli się utrzymać w onej cieplności tym bardziej, że przecież to już była druga połowa stycznia, a tutaj temperatury w okolicach 10 stopni, a wiatry wielkie niemożebnie mocne, do tego deszcze, nosz kurna się trzeba będzie przekwalifikować chyba na tropiki, ale nie dla nich…

Nie.

Oni obydwoje potrzebowali zimna prawdziwego, ale wiecie… nie wiedzieli jak nagiąć naturę do onej normalności, do której ona sama ich przyzwyczaiła. W której właściwie, ich wychowała, stworzyła, zrodziła…

Gdzie ta zima?

Piękna, cudowna, szroniąca. Ona zima malująca obrazy lodem, śniegiem sypiąca, mrozem ładująca pod koce i w piernaty. Ona zima, co to sprawiała, że twarze się same kolorowały, a wszelaka okoliczność natury odpoczywała snem sprawiedliwego… bo w końcu natury nie da się przecież… okrzyczeć.

Czy też, wiecie, ocenić i oskarżyć…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Truciciel” – … no tak. Właśnie. Przyznaję, że autorkę trzeba znać, żeby nie walnąć byka i nie traktować tej książki jako nowości, tudzież, wiecie, czegoś osobnego. Bo po raz kolejny wraacamy do krainy magii, Pendle. Do wiedźm, zbrodni z przeszłości i duchów domagających się sprawiedliwości oraz…

Kolejnych tajemnic.

Nim sięgniecie po tę powieść, niezwykłą naprawdę, pamiętajcie, by zapoznać się z pierwszą częścią historii Florence Lovelady „Mistrz ceremonii”. Naprawdę. Bo jakoś tak łatwo przegapić informację, pomylić Florence z Lacey Flint i tak dalej. Wiecie, człek widzi ukochaną autorkę, od razu łapie za książkę…

Albo klika w koszyczek… ale…

Jak już przeczytaliście pierwszy tom, to wiecie o kogo chodzi. O kobietę, która była jedną z pierwszych kobiet w policji w czasach, gdy wszystkim władali mężczyźni. Nie żeby się wiele zmieniło, się nie oszukujmy. Nadal powiedzą wam, iż kawa dobrze wam wychodzi, czy herbata, czy coś… Jednakowoż poza onym wymiarem feministycznym, nie narzucanym, wcale nie kłującym w oczy, nie jakimś porąbanym, ale po prostu rysem historycznym. Bo przecież cała opowieść to czasy współczesne. Jednak zbrodnia, tak, zbrodnia jest aż nazbyt przedawniona, no i jeszcze ta magia…

Tak, ona jest tutaj prawie najważniejsza.

Namacalna…

Oto kolejna powieść, thriller, kryminał… wszystko w jednym, bo Bolton niesamowicie potrafi łączyć człowieczeństwo, oddawać jego wady i przywary, pokazywać prawdę, i nie oceniać. Bo tak naprawdę dla niej człowiek, to istota, która szuka szczęścia, ale jednak ono szczęście zbyt często nie jest przez niego zauważone.

Lub pominięte…

Tym razem zbrodnia sprzed lat zmienia się w walkę kobiety o prawdę. Walkę, która sądząc po zakończeniu, wciąż jeszcze będzie się toczyć. A ja nie mogę się doczekać kolejnych części. I to o obydwu bohaterkach. Tak od siebie odmiennych, a jednocześnie i tak podobnych. Po prostu… bohaterkach.

Tych, co zawsze walczą.

Nie odpuszczają.

Naprawdę warto zainwestować w każdą powieść tej autorki. Bo u niej zawsze, poza kryminałem, dostaje się folklor, człowieczeństwo oraz… niespodzianki.

I wieje i pada…

Człowiek zdążył się odzwyczaić, a przecież cicho było tylko przez kilka dni. A już człek uwierzył, że będzie cisza, że jakoś takoś będzie inaczej, w końcu… ale nic to. Ostatnie świąteczne ozdoby znikają, wszystko wraca do codzienności, a zieloności wyłażą z ziemi, bo temperatura sporadycznie dotyka tego, co niegdyś niektórzy zwali przymrozkiem przygruntowym… wiecie…

… zimą.

Nie ma zimy.

Nie ma odpoczynku.

Orane pola zdają się krzyczeć o spokój i sen, który przecież im się należy, ale jednak, nie dostają ich. Wciąż orane, wciąż męczone, jakoś tak nie potrafią już się uśmiechać bruzdami. Drzewa w większości odarte z liści mają dosyć tej całej wilgotności, bo przecież pada i pada i pada wciąż. Niedługo zamieni się nam strefa klimatyczna. Nie ma onych wielkich fal powodzi morskiej, które się nam zwyczajowo o tej porze zdażały. Nie zalewa Saltuny… nie żebym tego ludziom życzyła, ale…

Człowiek się przyzwyczają.

Do różnych spraw, rzeczy i czynności, ale żyjąc na Wyspie przede wszystkim uczy się natury. Stara się przewidzieć i fale i wiatry, ale ostatnio zmysły go zawodzą. I to mocno. Bardzo mocno. Zaskakująco brutalnie. Tak wiem, wszyscy wrzeszczą od razu „globalne ocieplenie”, jakby to było coś nowego, ale przecież nie jest. To zwyczajnosć, naturalność. Jak dowiodła natura po raz kolejny, jest nieprzewidywalna nawet dla najbardziej rozpasanych naukowców.

Nawet dla tych najbardziej głośnych…

I tak, pożary dają swoje.

Wycięte lasy też.

Zniszczone nieużytki… można by wymieniać godzinami, ale wiecie co, fakt jest jeden… prawda koszmarna – pogoda nie jest taka, jaką człek kiedyś znał.

Tęsknię za zimą.

Pamiętam czasy opadów śiegu, które zaczynały się na Wszystkich Świętych, a potem kończyły jak się im podobało. I tyle. Były i zwały śniegu, było i wszelakie niechodzenie do szkoły i jeszcze oczywiście były te zaspy. Ech, a kiedyś to były nawet i cudne tunele śnieżne. I jeszcze te bałwany…

No dobra, bałwany wciąż są.

Sztormy są dość dziwne, wiatry bardziej wieją, a wszelka chłodność umyka z wiatrem z powietrza. Temperatura wzrasta i tyle. Widziałam kawałek lodu – hurra!!! Czy to koniec tej zimy? Kto to wie? Jak na razie zielone wyłazi z ziemi, słońce sporadyczne, wszystko naprawdę jest… inne. A może zwyczajnie na mniejszym obszarze lepiej widać one zmiany klimatyczne?

Może…

Albo też i wszystko jakoś tak widać bardziej…

No nic to.

Dla rozrywki gawiedzi muzeum w Gudhjem zostaje otwarte dla pospólstwa, ale… ekhm, nie do końca rozumiem jak to ma grać, bo zaproszenia dostali tylko ludzie z Gudhjem i Melsted. Bo wiecie, my to właściwie wsio Gudhjem Fiskerleje, ale cała reszta tak sobie tylko wisi na onych tabliczkach. Znaczy nazwy, wiecie… Ale, wracając do onej rozrywki kulturowej, co to nas czeka, wiecie, jak najbardziej chcę iść. Nie dość, że za darmoszkę będzie wjazd, to jeszcze pokażą wsio, znaczy to co zwykle i to, czego nie pokazują pospólcom, ale przede wszystkim będą opowiadać o przyszłości, o planach, no i wiecie… o pociągach…

Bo jakbyście zapomnieli, to muzeum, to stara stacja. Jeszcze odbudowali ostatnio kawałek torów. I podobno chcą w to brnąć dalej.

No ciekawe, zobaczymy jak to będzie?

I na co kasę będą wydawać.

PS. Podobno zaproszenie serio ino dla okolicznych mieszkańców… ciekawe, czy się trza będzie legitymować przy wejściu?

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.