Pan Tealight i Niewiadoma…

Niewiadoma pojawiała się w Gulehusie świadoma tego kto w nim mieszka i z kim się spotka. Pewna tego, że może usłyszeć NIE…

Ale… zdziwiła się słysząc je już z oddali.

Więcej, poczuła się całkiem dobrze z onym NIE, wywrzeszczonym, wylanym z czarnawo odzianej osobniczki o wściekłych oczach, ciągnącej długi korzeń za sobą. Z wronami otaczającymi jej nastroszone niczym główka dmuchawca, włosy. I jeszcze te dziwne dźwięki, które robiły jej uszy…

Hmmm… to było odpowiednie NIE.

To było to NIE!

Na które czekała tak długo, w którym mogła się umościć i je w pełni zaakceptować, więc najzwyczajniej w świecie wynajęła działkę na przeciwko żółtego, drewnianego domku z niezbyt przyjazną osobowością w środku, masą ptactwa dookoła oraz różami, które zdawały się protestować, gdy ktokolwiek przechodził… tak, to było idealne miejsce dla niej. Po prostu perfekt!!!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Paradoks” – … prawdziwy pradadoks. Serio. Ta książka to mega instant paradoks. Coś nieprawdopodobnego. Problem w tym, że ilość postaci naprawdę przytłacza i…

… i człek nagle gubi tych ulubionych, oni gubią się w lustrach, właściwie pół książki to opis łażenia i liczenia kroków, więc…

No dobra, środkowy tom trylogii Nadzoru nie jest złą powieścią. Jest lekko nudnawa, jest przewidywalna, oni źli bohaterowie są bardziej intrygujący niż dobrzy, no i… ech, no jakoś tak wsio się nie klei. Naprawdę. Nie rozumiem luster. Pojmuję Slaugh. Wiem coś więcej o Kowalu, a synowie na pewno nabroją… ale jest jeszcze ona dziwna, która prowadzi niemowę i jej zemsta.

I jeszcze jest pies i Hodge i…

AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!

Za wiele tych postaci, a najbardziej intrygująca na dodatek nie chce należeć do gromady i zbyt jej mało. Nie no! Nie zgadzam się!!!

A jednak przeczytałam.

Wiem więcej o Nadzorze, tragediach ludzkich i nieludzkich, ale nagle, może nie po raz pierwszy, ale sporadycznie się mi to zdarza, żebym kurde… wolała złych niż dobrych i im kibicowała. Bo tutaj w końcu poznajemy najgłębszą z prawd i zaprawdę, robi się nam łyso i głupio. Bardzo bardzo bardzo… i… nic nie jest białe nic czarne i nic… nawet ten Londyn nie jest taki sam…

… hmmm, naprawdę nie do końca, ale nie jest tragicznie.

I mam już ostatni tom!

Jesień…

Pojedyncze liście tańczą w powietrzu. Winogrona na krzaczkach dobijają fioletowości perfekcyjnej. Przesmaczne skurczybyki. Wiecie, prawdziwe takie, jakże inne są one od tych sklepowych. Boleśnie inne. Przerażające nagle tym, co wsadzamy w siebie na codzień. Co wmawiają nam, że jest ekologiczne i zdrowo-najlepsze…

Naprawdę.

Naprawdę lepiej nie próbować jedzenia tego takiego ni psikanego ni pakowanego, zwyczajnie se rosnącego, co go wiecie, ptaki podżerają. Bo na przykład sroki to się u nas w okolicy tak bardzo rozmnożyły, że no… aż to zaskakujące. Mewy nagle zdają się być sporadycznością, no i te motyle, te same, co to w Polsce są w sporawych ilościach, takie wiecie, kropkowane, no wszędzie są…

… muchy nagle też…

A zwykle u nas muchy sporadycznie.

Ciekawe to wszystko. Ono nagłe, z dnia na dzień ochłodzenie, one robale takie inne, stwory wodne i ziemne. Tak jakby się zmówiły, bo przecież nie można zwalać na Doriana. A przynajmniej nie w momencie, gdy to piszę.

To dopiero pierwsze dni września.

Ni się człek obejrzy, a już będzie zima…

A może jej nie będzie?

No ale, dość meteorologii.

Świat tam podobno szaleje, to wiecie, popatrzę sobie w niebo. Przytnę róże, zbiorę winogrona ostatnie, borówki i jeżyny. Bo przecież tych cała masa. Jakoś nie padają ofiarą osobników dwunożnych. Nie wiem dlaczego. Bo przecież seryjnie przesmaczne. No i wielkie całkiem i jeszcze… za darmo.

Może i krzaki drapią, no ale…

Naleweczek czy konfitur z dzikich róż też nikt nie robi, a nawet syropu z płatków, bo one jakoś u nas czasem kwitną kilkakrotnie. Wszystko się zdaje marnować, bo ptaki to nawet głóg w ostatniech chwili szamają. A może taki przezimniony lepszy, czy co? Nie wiem? Albo jednak lekko już przewieszałe… bo nie zleżałe, no nie. Podobnie zresztą z jabłkami. Też leżą. Czasem ktoś podejdzie z kubełkiem i wyzbiera, miejmy nadzieję, że w celu jakiejkolwiek konsumpcji, bo serio, jak nie, to niech zgniją i nawożą.

Świat naprawdę obecnie jest nielogicznym paradoksem.

Dziwacznie pokręconym.

Ale nic to… popatrzę sobie na morze nocą, które jest… eee czarne. No dobra, ciemnografitowe. Nawet żadnej lampeczki kołyszącej się na horyzoncie. Tylko te kilka lamp przy drodze, w oknach ciemno, sąsiad już zasypia, sąsiadka też.

Ech…

Cisza, psy nie wyją, kury nie pieją. Znaczy, nocą raczej tego nie robią pewno, no ale, wiecie, coby opisać stan umysłu… bo chodzi o oną czerń. Czerń, która nastaje tutaj gdy wyłączą te nieliczne lampy, ona czerń staje się wszystkim. Kompletnie wszystkim. Wdziera się w domy i ludzi jakoś tak…

… jest normalniej…

Chyba bym nie mogła tak po prostu przenieść się do świateł miasta.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.