Pan Tealight i Ryba z wody…

Chatka oszalała, nadęła się, stąpnęła prawym rogiem, potem lewym, a potem… stanęła obok siebie i odeszła. Nie żeby daleko, ot na ten tell nad Melsted. Tam, gdzie kwiaty czerwone. nieba więcej widać…

… a potem zaczęła się przeistaczać i już…

… no dobra, całe ono przeistaczanie się zajęło o wiele więcej czasu, ale i tak było to coś, co Pan Tealight sporadycznie widywał. Moc natury, kamieni, drzew i woli podobno bytu… eee… nieożywionego.

Wiecie, w końcu nazywają to nieruchomościami.

I tak oto nagle, choć dla ludzi jakby wiecie, zawsze tutaj była, na tellu, który pojawił się ponad miasteczkiem, otoczona ogródkiem z różowymi różami, ziołami i wszelaką swobodą. Z trawnikiem, co prawda bez garażu, no ale… spojawiła się w innej lekko formie. Pożółkła i drewniana z ogromnymi oknami wpatrzonymi w dal tak daleką, że patrzyła poza Sklepik z Niepotrzebnymi, poza pola i lasek, rzeczkę i inne pola i drzewa i uliczkę, czy ścieżynkę…

Była nowa, inna, ale wciąż była sobą.

Prawdziwą Chatką Wiedźmy.

Nie że ta nagle stała się rybą bez wody, miejscem co to nie miało gdzie prowadzić swego kryjącego się często, skonfundowanego istnienia i wszelaką samotnie pozostawioną bez korzeni istotą… Nie. Po prostu teraz miała swoją Chatkę inną… taką, jaka się jej tak często marzyła. Mocno lekką, jasną, z podłogą, która nie gryzła w dupsko, a i wrotami do Innych Światów, które nie latają po całej zamieszkanej powierzchni, ale spokojnie siedzą w przeznaczonym dla nich pokoju.

Uporządkowaną.

Się zmieniło…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Przeprowadzka…

Czasem się zastanawiam ile razy w życiu ludzie się przeprowadzają. Wiecie, nie tak, że mieszkają przez tydzień czy dwa w cudzym domu, ale naprawdę przeprowadzają. Biorą graty, nagromadzone marzenia, życzenia i… wyjeżdżają… najczęściej mają pomoc, jakieś ciężarówki, chcociażby znajomych. Ech, ze znajomymi jest fajno, raz tak mieliśmy. To było cudowne, ale kurcze samemu, nawet w dwójkę…

To koszmar.

Jeszcze szczególnie, gdy wciąż do czegoś dążycie…

Gdy w końcu chcecie być bliżej i bliżej marzenia.

A może spełniacie własne marzenie? Nie wiem, ale właśnie tak. No więc ile razy ludzie się przeprowadzają? Raz, dwa razy w życiu? Znam takich, co wciąż mieszkają w domu, w którym… prawie na świat przyszli. pełnym wspomnien z dzieciństwa, dorastania… czy ja bym tak mogła? Chyba nie. Czy tutaj udzie tak mogą? Wydaje mi się, że na Wyspie młodzi najpierw przechodzą etap odrzucenia, uciekają w świat, do Kopenhagi chociażby… a potem, po kilku latach, czasem szybciej…

… czasem później…

Wracają.

Kupują dom, zakładają rodziny, albo wprowadzają się już z nimi. Tak naprawdę ukształtowani przez inny świat wchodzą w ten. Ten, który ktoś niedawno określił „światem dziwnych ludzi”. Była to osoba, która przeprowadziła się tutaj kilka lat temu, świeżak właściwie, ale już nienawidzący tego miejsca straszliwie… może za młody, może za stary, może zwyczajnie nie potrafiący docenić, a może…

… natura to nie wszystko…

Nie dogodzisz ludziom ino morzem, skałami i malowniczym widokiem.

Ludzie wracają tutaj często na starość, wracają na chwilę, często nie wytrzymują długo i spieprzają, aż się za nimi kurzy. Zostawiają rzeczy, mają w końcu fiirmy od przeprowadzek, ale my… biedota nie ma, więc sama musi przenieś jakieś 5 tysięcy książek te 90 metrów, bo tak, właśnie tyle się przeprowadziłam.

No więc jak często się przeprowadzaliście?

A może coś planujecie?

Może to wciąż tylko marzenie – własny dom?

Dla mnie chyba już nie, chociaż wciąż w to nie mogę uwierzyć. W Gulehusie, który, gdy zajrzeliśmy mu do wnętrza, okazał się rąbanym ideałem. Wiecie jak to jest, jak widzicie coś i czujecie, jakby ktoś wa czytał w głowie i robił i kuchnię i pokój i łazienkę jak chcieliście? No dobra, nie pomalował na biało, a tutaj rzucił czerwień niczym w rąbanym „redrum” i jeszcze brak kobaltu na ścianach w kuchni, ale przecież to szczegóły… maciupkie. Minimalne. Wytrzymam dziwną zieleń ścian kilku i brzoskwinkę w kuchni nim uskładam na bukłak farby…

Kurna, od kiedy farba kosztuje 500 koron?

I to ta najtańsza?

Gdy ludzie na Wyspie się przeprowadzają, zwykle… nie wiem, może innym się zdarza to inaczej, wiecie, tym, co się tutaj urodzili, na pewno się zdarza, w końcu każdy tu każdego zna, ale jednak… po raz pierwszy, a przeprowadzaliśmy się tutaj już co najmniej 3 razy w znaczeniu pobytu stałego, wynajmowanych na kilka tygodni mieszkań nie liczę, było ich jednak kilka…

… i nigdy sąsiedzi nie zleźli się dość tłumnie pierwszego dnia.

Jeden nawet z flaszką.

Dziwne?

Może boją się, że ich zjemy? Hihihi… albo ma to coś wspólnego z trzema dziwnymi żółtymi szopami, które mamy w ogrodzie na onym naszym telu, gdzie stoi żółty nasz dom otoczony czerwonym kwieciem. Gdzie dwie są jabłonki i starsza, chyba śliwka? Nie wiem, bo kurna owocki zniknięte są…

… nosz bezczelność mnie tak w niewiedzy zostawiać.

Tak naprawdę wciąż się przeprowadzamy, w końcu to tylko 90 metrów, a jednak, a jednak kurcze jakoś tam już nie mogę żyć. W tym czymś, co nieomal mnie zabiło, a może jeszcze dobije, co zabrało nazbyt wiele… bo widzicie, domy na Wyspie są łapczywe. A i są miejsca, w których lepiej nie mieszkać… to w końcu magiczny przybytek, a magia wcale nie jest puchatym zwierzaczkiem.

Ona warczy, macha pazurami i jadem pluje.

Ja ostatnio nie…

Jestem nazbyt zmęczona.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.