„Wolność.
Niezbywalna, pierwotna i prosta.
Wolność…
Leżenia gdzie się da, gdzie się przeszło. Wszędzie. Gdzie się spadło może dokładniej, no ale, wiecie, semantyka! Co nie? Bo przecież dla placka to raczej życie się zaczyna po upadnięciu. Czy to na piaszczystą ścieżkę, czy na skalistą, a może jednak się uda gdzieś na coś wyższego, głaz jakiś, pień i tym podobne… albo w trawę się zagłębić i być częścią jakiegoś tam, rodzącego się świata…
Bo gówno to początek wszystkiego.
Naprawdę.
Jeśli jeszcze nie wiecie, to Krowie Placki są jak najbardziej żywe i życiodajne. Posiadają własne związki zawodowe, skomplikowany system wierzeń oraz i nawet zbrojni są w kasty. Tak, jest lepsza i gorsza kupa. Jakkolwiek zdaje się być to intrygująco popierniczone, to jednak takie jest i tyle.
Po prostu…
Mają też swoich świętych. Umarłych i wciąż żyjących, którzy są ich przewodnikami zarazem politycznymi, jak i duchowymi, bo gdy stajesz u początku wszystkiego, to wiecie, tak można. Jakoś tak można.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Ostrzeżenie o mgle.
Wiecie, w końcu wyspa, więc mgły mamy, czy raczej o tej porze roku ów sławetny havgus. Coś, co się kłębi, żyje własnym życiem, coś… więcej, niż tylko zjawisko pogodowe. Jakiś byt otulający, ale też czasem lekko przerażający. Wisi teraz tuż za trawnikiem, za żywopłotem zawężając, zmniejszając optycznie mój świat, a moze… może naprawdę przenosząc nas w jakiś inny świat?
Inny wymiar?
Może tak naprawdę stajemy się onym mitycznym Avalonem i nikt nas nie widzi poza wybranymi? Może i tak jest. Dzięki tej mgle wszystko staje się takie ciche, miękkie i przytulne. Nagle naprawdę można zwonić, a jeszcze jak zacznie kropić, to po prostu raj! Wiem, że za oknem bzy już zaczynają rozkwitać, ale moje ręce muszą odpocząć i mam bana na zdjęcia, więc… sorry.
Nie będzie kapiących fotek.
No tak, wiecie, współczesność wymaga zbyt wiele od naszych dłoni.
Ale wróćmy do mgły.
Szczególnie teraz, gdy zbliża się wieczór. A właściwie noc już prawie. Lampy się pozapalały, ale wszystko wciąż dziwnie biale, jakby za żywopłotem toczyła się śnieżna zadymka, impreza, na którą mnie nie zaproszono, ale czy chcę wychodzić? Nie, nie chcę. Ja tylko chcę popatrzeć, może i wścibsko bardzo…
… podpatrzeć… oną czarowność.
Inność, która w końcu stała się dla mnie pogodową magią, na którą czekam.
Co roku.
Żółte krzaki przekwitają, widać w tym roku bez spotkał się ze złotem forsycji, ale wiecie, tylko tak na chwilę. Nad polem, zamotanym w mglistości kołują ptaki. I dobra, przyznaję, że może to lekko przerażać, ale jednak… przecież to tylko natura. Może robaki wyszły, może coś zdechło, może się urodziło… a wiecie, u nas kurde mewy to jak krowy niebiańskie latające. Serio!!!
I tak latają nad tym polem.
Dziwnie, rozyte przez białawe kłęby kształty. Może… może tak naprawdę nie są to mewy, a jakieś porąbane mikro anioły? Anioły kanibale wygnane z niebios, co to zaczęły podgryzać inne w kostki i wiecie… zostały wyganen. I to bardzo mocno i na zawsze. Mam tylko nadzieję, że nie przeniosą się na ludzinę, a może… może zaczną wyżerać kleszcze czy inne tam robale czy szczury. Bo te to akurat mamy wielkie, ogroniaste. Najadłyby się na pewno!!! Nawet je doprawimy!
I głębszy mrok nagle zmienia mgłę w niebieskawą ścianę, która się nie porusza. I która, ja gromko wrzeszczą media, zostanie z nami i jutro.
Ja jestem za!!!
Bardzo.
Może w końcu się wyśpię? Bo wiecie, ostatnio ze snem to kiepsko. Jak czlek szaleje w tym życiu, to po prostu nie da się. No ni w te ni wewte! A może to coś innego? Może jednak to te anioły? Wiecie, rąbane kanibale? Dobierają się do nas bezczelnie przy naszej kompletnej, wiecie, senności…
Kurcze, teraz zaczynam się bać.
Hmmm… ale to ta mgła!!!
Naprawdę.