Pan Tealight i Kociołek Wszelkiej Potliwości…

„No bo czemu nie?

Jak już wiecie, wykopali go pewnego dnia gdzieś w piwnicach, tam gdzie zawsze trwały dziwne prace, pod Sklepikiem z Niepotrzebnymi, który zarazem był Białym Domostwem… no i go użyli.

Co do tego kopania, to Wiedźma Wrona Pożarta, coby nie było, jednak prowadziła całą dokumentację. Naprawdę. Tak jak ją uczono. Tak jak jej mawiano i tak dalej. Tak jak ją kształcono, kształtowano, manipulowano jej mózgiem, członkami, aż w końcu i zabrano się za nawyki, więc profil był tak równy, że ciął jak brzytwa, a wyrysowana stratygrafia wykopu waliła po oczach kolorami kredek. Wszystko po prostu było jak miało być, więc samo znalezisko mogli zatrzymać. Zresztą… chyba i tak było tutaj przetransportowane przez jakiś niesamowicie równy i dobrze uksztaltowany podziemny tunel, który planowali potem prześledzić, ale najpierw…

Kociołek.

Bo widzicie, on był taki słodziutki. Kochany taki. Z tymi misiowymi, czterema łapkami, z onymi rączkami rzezanymi w bluszczowe, ale i kwieciste strofy i jeszcze w onej niesamowitej, błękitnej, a może i nawet labradorytowej barwie. I on tak szeptał, że nie mogli go zostawić tam w dole, ale Wiedźmę Wronę już tak, bo wiecie… no i nalali do niego wody z ziółkami i nagle, właśnie tam, w onych Piwnicach Pod… w końcu zrobiło im się wszystkim dobrze.

Wiedżmie Wronie nie.

Ale ona już tak miała.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Mokro i szaro.

Szaro i mokro. Niby zima, a jednak temperatura tak rzadko spada poniżej zera, że człek nawet już tego nie zauważa. Dodatkowo od czasu do czasu słońce wyłazi i gdy tak człek siedzi na plaży, to wiecie, tu go przygrzewa, tutaj nagle nie wieje, wszystko ucichło i na zdjęciu… to lato po prostu! No zwyczajnie. Gdyby nie tylko brak ludzi, kąpiących się i onych pościąganych, tudzież odpłyniętych i zniszczonych pomostów, to dałoby się powiedzieć, że u nas lato.

Naprawdę.

Kamienie połyskują w świetle słońca, niebo się w nich odbija błękitne, żadnej chmurki, mocne słońce pali człowiekowi policzki i już, już właściwie, już się właściwie rozbiera szaleńczo, gdy dociera do niego powiew i wie… wie, że to nie lato jednak, ale i nie pora na morsowanie, bo by nas morsy wyśmiali za taką ciepłą aurę i wody temperaturę, co nie? Wyśmiali, czy jednak nie? Czy morsowanie to tylko określona temperatura, czy jednak coś bardzo mocno określonego?

Jakie są definicje?

Trzeba wygooglać.

No ale… na plaży bez zmian, jeśli ktoś pyta. Znaczy sama plaża zmieniła się jak zwykle i ponownie wodorosty stworzyły te hałdy, w które zapaść można się smrodliwie po pas, ale poza tym, lato jak nic!

W sprawie ptasiej, to orły.

Wspominałam o nich poprzednio, ale pewno będzie to temat tłuczony przez wiosnę, gdy już zaczną się jajcowania i takie tam. Ornitolodzy na pewno leją po gaciach, jak ja na widok glinianego dysku z wgłębieniami. No rozumiem gości.

Naprawdę!!!

Każdy ma swoją pasję.

A na ptaszki popatrzeć fajnie. Nawet jeżeli tylko przez miasto się przechodzi. W krzakach solsorty wyżerają ostatnie jagódki. Widok takich czarnych męskich, czy też onych brązowawych żeńskich z czerwienią w dziobach jest magiczne. Naprawdę. Szkoda, że są takie płochliwe, ale lepiej żeby były takie, czasy są jakie są i ludzie mają wszystko w dupie, a już naturę naprawdę głęboko, więc lepiej niech uciekają. Psychicznych nie brakuje. Znaczy takich wiecie, gardzących ich pięknem, a nie jak ja czatujących z aparatem. Są też oczywiście wróble, sikorki, są i rudziki, ale te trzeba wypatrzyć i najlepiej podglądać z domu. W końcu mieszkają w moim płocie.

No i są oczywiście i mewy i wrony.

Te pierwsze wysiadujące na dachach, czekające na coś rzucone z okna, drzwi, czy wepchnięte do karmnika. Wrony zaś wolą jednak drzewa, choć często obydwa gatunki tupią mi na dachu. Ale, gdy przychodzi co do czego, to mewy są szybsze, mają większą pojemność i zwyczajnie chapną więcej. Wrony jednak umieją walczyć o swoje, choć rzadko próbują. Zastanawia mnie to. Zarazem szare jak i czarne pozostawiają większym mewom pierwszeństwo… hmmm, serio siostry, jak tak można!

Ale wrony…

Ech, gdy tylko zawieje i zobaczycie jedną taką na szczycie dachu, to chcecie ją przytulić. Kulą się tak, że tworzą kulkę pierza, które zdaje się poruszać w różne strony. Słodziaki nastroszone, całkiem nieuczesane, bez żelu i lakieru… bo i po co im, jak wyglądają perfekcyjnie!!!

… więc jak? Przyjeżdżacie na ptaszki?

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.