Pan Tealight i Szopa na Ławki…

„Jest taka.

Istnieje.

Zagracona, drewniana… Szopa na Ławki. Lekko pobielona, miejscami czerwonawa, ogólnie mówiąc, mocno niezdecydowana co do koloru na jaki chciałaby być pomalowana. A może po prostu lubiąca oną obłażącą farbę?

No wiecie, strupki takie?

Duża.

Tak, była nawet dość wielowymiarowa, ale na pierwszy rzut oka, ot szopa z pochyłym w jedną stronę dachem, taką zjeżdżalnią do śniegu, skraplarnią dla deszczów. Cudem dla mchów, małych brzózek… drzwi miała lekko pochylone, pociemniałe, z prostych desek, ale jakoś tak obgryzionych lekko na brzegach, bez klamki. Drzwiach rozwartych troszeczkę, jakby wyglądających na zewnątrz, jakby zerkających, czy ktoś nie idzie, jakby zaraz miały się, jeśli tylko nikt nie patrzy, jeśli tylko wszyscy są zajęci czymś całkiem innym, rozpostrzeć i ulecieć w dal…

Okna ma ona trzy z zielonkawobłękitną ramą.

Zapuszczone, zapylone, z przylepionymi kolorowymi wciąż liśćmi z zeszłego roku i pajęczynami istot mało identyfikowalnych przez tych żyjących na tej ziemi w tym świecie i wymiarze. Wiecie, mocno zakryte, choć tylko BRUDNE, nieujawniające tego, co w środku, bo przecież, po co. Zakryte w końcu jest o wiele bardziej intrygujące, o wiele bardziej interesujące!

A w niej… ławki.

Zimujące.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Dobrzy ludzie muszą umrzeć” – … kolejna powieść z serii z dwójką specyficznych gliniarzy. On bardzo zagraniczny, ona bardzo miejscowa. Inspektor Callanach i detektyw Turner. On piękny i tajemniczy, ale też dziwaczny dla zwykłych Anglików, ona… cóż, może wcale nie taka jak wszyscy myślą… a on… a tak, przecież jest jeszcze morderca.

Seryjny zabójca dobrych ludzi.

Właściwie… to skąd wiemy, że byli tacy dobrzy? Czyżby tylko zawód od razu decydował o ich poprawności ludzkiej? A może jest w tym coś więcej?

Oczywiście, że jest i nasza para detektywów do tego w końcu dojdzie, no ale, po drodze jak zwykle będzie seksizm, trochę nacjonalizmu, patriotyzm lokalny, angielskość szeroko znana i rozpoznawalna, nienawiść towards France! Bo musi być. I miłość, a raczej jakieś tam zauroczenie, bosz on taki przystojny.

A zbrodnie? No też są.

To nie tak, że to zła książka, po prostu… trudno mi przyzwyczaić się do tego inspektora. I radość mnie ścisnęła jak… SPOJLER… złamał „sobie dupę”, ale… coś tu nie gra. A może raczej wszystko już było? I nie ma w tym nic nowego? Oczywiście, że daje się czytać. Jest poprawna, zahacza o stosunki prasa-gliny, zwykle mało poprawne i wzajemnie się wykluczające, oraz o oną współczesność obsesyjnie kompulsywną w łapaniu wszelkich skandali i chciwą popularności. Tak, zbrodniarz jest, ale do połowy powieści tak naprawdę nikogo on nie obchodzi. Właściwie nikt nic nie wie i… jakoś tak, wiecie, jak ich to nie obchodzi, to dlaczego nas musi?

Bo opisy są drastyczne?

Bez przesady!

Wszystko już było. Ale i tak nie jest źle. Naprawdę da się czytać. To jest ciekawe, ale jednak… kurcze, nie do końca. Choć z drugiej strony, cała ta rozprawa dotycząca dobra i zła tym razem przyjmuje całkiem inną formę i… szokuje. Trzaska po ryju i uświadamia nam, że polegać możemy tylko i wyłącznie na sobie. Na najlepszych z przyjaciół. Choć… oni na nas już nie do końca, bo dla każdego możemy być zagrożeniem. Szczególnie jeśli pragniemy prawdy i sprawiedliwości.

Dobra powieść.

Julemarkety w tym roku to porażka.

Ale… Wyspa na razie nie może się zdecydować na pogodę. Najpierw wiatr i chłodno, potem pada, potem słońce i 10 stopni, potem leci temperatura w dół i już nie wiadomo o co chodzi. Choroby mają się dobrze, robale też!!!

No ale, kolejne dwa julemarkety. Moje dotąd ulubione… eee już nie. Kolejne. Ja już nie wiem co będzie za rok. Po prostu chyba wszystko odwołają, zjebią, rozpier… w większości miejsc nawet nikt już nie próbuje. Już się nie stara? Nie wiem o co chodzi, bo przecież chcieliście tych turystów, połączenie z Niemcami cały rok… ale pewno ona szarość, dziwna pogoda, ponurość, to chyba ludzi przygnębia.

Ja palę.

Świeczki oczywiście. LOL

Ale detale!

Czas by „spill the tea”. Jak to mawiają w Brexicie. I powiedzieć, że Sandvig było słodkie jak zwykle, ale bardziej z tego już kawiarnia. Na szczęście moja ulubiona artystka była i mam domek do kolekcji i świnke na szczęście i suchy chleb do końca roku. Merry Cokolwiektam. Walić to. Ona zawsze tak się cieszy, a ja uwielbiam jej ceramikę. I ceny ma normalne a nie z kosmosu. No ale… cała reszta… wiecie, może w moim przypadku jest tam po prostu za ciasno i za głośno. I jakoś tak za bardzo krewni i znajomi królika… ci się znają, ci w przejściu, ci znowu piją…

Zdecydujcie się!!!

Czy będzie ten market za rok?

Nie wiem. Mam nadzieję. Naprawdę i szczerze boli mnie upadek i ekologiczny i artystyczny miejsca, które kocham niestety na zabój, do końca i w ogóle. Na amen z pacierzowym stosem!!! To koszmar obserwować coś, co się zaczęło rozwijać w okolicach 2005 roku, by po kilku latach zacząć powoli upadać. Ginąć, zanikać. Wyniszczać siebie i wszystko dookoła.

No ale, jeśli Sandvig, to też julemarket pod latarnią!

I było źle.

Tutaj już na pewno nie wrócę.

Jedyne co dobre, to to, że był ten niesamowity pan, który robi migdały „w cukrze”, ale w rzeczywistości korzysta z jakiejś starej rodzinnej receptury i naprawdę one są najlepsze. najlepsze na świecie!!! Nie tylko smaczne, ale nie łamią wam zębów, nie zgrzytają, one są… magiczne!!! Mniam!

Ale potem było już tylko gorzej.

Ludzie, jedzenie, baba rzucająca się na mnie bo zrobiłam zdjęcia. Widzicie… bajer w tym, że chodziło mi o podłogę i jestem ślepa, więc używam go/aparatu żeby widzieć cokolwiek i wiem co robię, ludzi nie focę, obiektów strzeżonych też, zresztą, za pierwszym razem człek się pyta, ja to robię, robię to w każdym miejscu, ale w salonie czysto wystawowym… ech, powinnam pamiętać, że Duńczyk zawsze uważa, że to co zrobił to jest w ogóle pierwsze takie na świecie. Tym razem Dania wymyśliła origami, więc wiecie, zmieńcie sobie w książkach od sztuki, historii, czy też… czegotam.

Przecież chodzi o reklamę…

Przecież zawsze o to prosiliście, więc…

Nie wracam tam. I tyle… czy pójdę na średniowieczny market? Nie wiem. Pewno tak, bo ja jestem chodzącym pomnikiem masochizmu stosowanego!!!

Wiecie co… kijowo jest.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.