„No wiecie.
Naturalna sprawa to kupa.
Nie oszukujmy się, każdy robi kupę, co nie? Choć dziwnie tak pomyśleć sobie, że ryby pływają w swoich siuśkach i innych tam, to jednak my też, więc walenie robiące sobie dobrze… eeeee, może jednak zacznijmy od początku.
Wdepnęła w kupę.
Dobrze, to też nie było odkrycie roku tudzież cud wszelaki, czy coś, co nie zdarzało się już wcześniej. Naprawdę. Tyle razy ile znosiła krowie placki, końskie boby, psie śmierdziuchy, kocie koszmarki i oczywiście najmniej problemowe owcze bobki, nikt już nie liczył. To już nawet nie chodziło o to, że ich nie widziała, Wiedźma Wrona Pożarta po prostu miała już tak silnie, mocno koszmarnie dość wszystkiego, że lazła jak lazła… tam gdzie chciała. I byle gówno nie mogło jej powstrzymać.
No… chyba że ludzkie.
Z takowym mógłby być problem.
Ale tym razem.
Widzicie… niby dzień był zwyczajny, choć słoneczność zdarzała się bardzo sporadycznie ostatnio i mokrość wszelaka była obecna dosłownie wszędzie i przytłaczała swoją niezimowatością… a ona musiała łazić, bo przecież bez łażenia to ją telepało maksymalnie i w ogóle, to wdepnęła i wdepła. Wdepnęła butami, w których podeszwy były już starte, pozbawione swoich taktownych „traktorków”. Czarnymi, i tak obłoconymi, bo jakoś ostatnio błota nie można się było pozbyć z niczego właściwie. Wszędzie było, jakby narastało, jakby maleńkie golemy nocą tworzyły nie tylko sobie nową garderobę, nie tylko rodzinie bliższej i dalszej, nie tylko planowały podbój planety, ale i siebie samych odlewały, a ją mocno podlewały, śpiewały jej, nuciły, kołysanki może i nawet, bajeczki czytały… i jak nic dodawały czegoś na szybszy wzrost.
No musiały.
I właśnie w golemową kupę wdepnęła Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki… obecnie znowu na głodzie.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Zapisane w kartach” – … bo tak. Po prostu lubi się tę autorkę, albo nie. Umie się odnaleźć w nienatrętnym niebogactwie słów piękno jej opowieści i opisów, albo nie. I tyle. Ja ją uwielbiam. Za wszystko. Za świat, za nienachalność, za wszelaką prawdziwość inności, za zrozumienie tych, którzy nie potrafią żyć w dzisiejszych czasach.
Bo może to trochę na wyrost, ale dla mnie ta seria to odbicie naszej codzienności i głupoty. Naszych bolączek i błędów. I oczywiście tego, jak traktujemy innych, przyrodę, oraz samych siebie. jak trudno zrozumieć samego siebie.
Kolejna część.
Niby spokojniejsza, niby pobitewna, a jednak lekki dreszczyk chce ciastek. Tak… ciastek. Oczywiście, że nasza główna bohaterka znowu będzie w opałach, ale nie tylko ona, bo wątki poboczne, w szczególności niesamowitego Kosiarza się rozwijają… I zawsze są Inni gotowi poznać ludzi. Lub ich zjeść. Cóż, to nie zawsze zależy od ludzi, ekhm… I jest miejsce, w którym naprawdę bym się odnalazła i kobieta, której przybycie można było przewidzieć… starsza pani. I jeszcze tak wiele!!! I tak wszystko się nie spieszy, daje rozmamłać w treści, rozpuścić w tych jeziorach, kucykach, naturze, żywiołach…
Jakże inna jest ta seria od seksualnych powieści Bishop. Jakże bardziej powolna i pozwalająca smakować wszelkie uczucia…
Jeszcze są płaty śniegu, zapowiadają i słonko i deszcz i wiatr. I człek nie wie czego może oczekiwać, ale łeb go boli, więc wiać będzie. Na pewno. Ale czy więcej śniegu i mrozu i jeszcze zimy jako takiej?
Pierun wie, na razie walki z nowym armatorem od promów. Wszystko oczywiście wyjdzie w praniu, jak zwykle, ale wrzesień może być naprawdę gorący. Zobaczymy. Na razie trzeba będzie przetrwać lato i kolejny sezon. Bo zima i wiosna to wiecie, nie wiadomo nawet czy ktoś je zauważy, chyba że nas jeszcze zaskoczą, a tutaj wsio możliwe.
Świat dookoła zwykle szarawy coraz częściej rozbłyska onym znajomym, typowo wyspowym światłem i znowu można robić zdjęcia, choć akurat, czy ja tam lubię gołe gałęzie. No dobra, czasem lubię. Coś w nich jest tak niewinnego, pięknego, niesamowicie wolnego i wyzwolonego, że aż się chce do ich tulić. Ale mokrawe są i meszki mają takie i porosty i potem pluje się, i w ogóle… ale nic to. Przetrwamy. A drzew nie da się nie kochać. Po prostu nie da.
Może i nagi, świat wciąż pełen jest szumu morza, przesypujących się piasków, tańczących i muzykujących falami kamieni. Zmiennej linii brzegowej i wszelakiego oczekiwania. To w końcu ten czas, w którym większość zwyczajnie wyjeżdża, abo wypoczywa, by potem w sezonie powrócić do uzeów i sklepów. Wakacje odbębnić gdzieś indziej. Robią niektórzy nawet remonty, malowania, wszelakie ulepszenia. Wiadomo, gdy na dworze pięknie morzem jedzie, ale jednak nazbyt wilgotnie lepiej siedzieć w domu. I oczywiście pleśń ganiać, bo tutaj taka pleśń to coś, czego za kija grzyba Wojtka jeża nie da się uniknąć. Ani na amen pozbyć. Naprawdę. U nas trzeba wymienić wszystkie drzwi, ale… jako że to nie nasz dom, więc wiecie, są problemy.
Pożyjemy, zobaczymy…
Spaceruję sobie dookoła wioski i tak se patrzę. Jeden odważny w gumowych gaciach, drugi odważny, ale nie… do wody nie włażą. A ja tak. Jakoś tak, wiecie no całkowity przypadek. Tego się trzymajmy!!! Łowienie oczywiście trwa. Jak tylko nazbyt mocno nie wieje stoją i moczą te kije, chociaż jeden wygląda…
… no sorki, ale on wygląda jakby morze mieszał. Pewno to jakaś fajowa technika zanęcania rybeniek, ale dla nie ubaw roku. Zresztą, ja dla niego pewno też ubaw, leżę na płachcie lodu i fotografuję pęcherzyki powietrza. Po leżeniu na zamarzniętych liściach czerwonych i zielonych wodnych lilii, nic już nikogo nie powinno dziwić, no ale… przecież wariaci są wśród nas, czyż nie?
Ale nic to.
Lekko zamarznięty piasek ugina się i nagle wpadasz po kolana, bo oczywiście jak zwykle piasek skrywał butwiejące glony i wodorosty. Mewy i wrony się ucieszyły, że człowiecze się gramolenie odkryło im jedzonko, no ale. Miło mi, że mogłam pomóc. Serio!!! Polecam się na przyszłość… nie. Wydobywam się na powierzchnię i oczywiście idę po tej linii która jest morzem i piaskiem jednocześnie. Zmoknę, ale co mi tam. Takie to jakieś wyzwalające. No przecież kto mi zabroni?!! I wolność dziwna w tej zimowej wodzie… więc w nią włażę. Myślę, że to porównywalne z pływaniem nago. Serio… jeśli znajdziecie się na niepublicznej plaży, albo wiecie, prywatnie oznaczonej, tudzież dla golasów i nietłocznej… spróbujcie. Coś w tym jest tak atawistycznego, że…
… odradzacie się w cząstkach, o których nie mieliście pojęcia.
Spróbujcie zimna.
Czy mogliśmy zapomnieć, że i jego bardzo potrzebujemy? Nie, nie mówię o nie wiadomo jakich temperaturach, ale jednak… zwykle zimno. Zapomnieliśmy o nim niczym o ciemności. Tej pełnej i prostej.
Odważycie się?