Pan Tealight i Pławienie Wiedźmy…

„… no i pławili.

Wiecie, dla dowodów.

Ale też i odwrotnie pławili, bo przecież chodziło o to, by wypływała, a nie odwrotnie. Znaczy by nie tonęła. Ale też… widzicie, by nazbyt się w te wodorosty nie zaplątała, by zbytnio się nie nawodniła, bo ogólnie susza i mało wody, nawet w morzu, więc lepiej niech go nie żłopie jakby była na seryjnym kacu…

Oczywiście, że wszyscy pomagali.

Wiecie, z jednej strony udzielali rad z drewnianego pomostu, z drugiej prosili Syrenice, by jednak nie robiły TEGO więcej, ale też i Wielki Kraken, wiecie, zawsze miał jakiś krasz na jej punkcie, więc… trzeba było dużo krzyczenia, machania i wrzucania czekolady do wody… 

… a ona pływała.

No tak, tutaj należy coś uściślić.

Nie no, goła nie była, bez przesady, ale też i nie do końca ubrana. Wiecie, w dzisiejszych czasach jakoś tak zbyt wielu nakazuje babom kompletny ubierunek, gdy skaczą w fale, ale ona… ona nie przepadała ostatnio za żadnymi strojami z plastików, za żadnymi cudami i wiankami, a jednak… jakoś tak, nie do końca czuła się w tej wodzie pewna. Mimo koszulki mimo gatek, wciąż dziwnie goła, totalnie goła, naga, wszelako nie do końca wystrojona, a może i dostrojona do omszonych skał, wodorostów i implantów… Oj tak, znowu się cholerniki pojawiły!!!

Znowu!!!

Ale pływała.

Mimo ich rad, mimo wszelkich ciągot dowodnych… pływała i nie tonęła. Zwyczajnie jakoś tak. By się zmęczyć, by nie myśleć, by zapomnieć i udowodnić wszystkim, że jest wiedźmą. Taką jedyną w swoim rodzaju, co to nawet ów potężny Młot Naczarownicowy na swoją stronę przekabaci. Bo kto jej zabroni? No kto? Powiedzcie, kto jej zabroni. Może jedynie jej być nie stać, ale poza tym… może skakać jak rąbnięta kozica po rozgrzanych skałach, w zimne tonie skakać i oczywiście, pierdolić już to wszystko, bo naprawdę za wiele tego wszystkiego było!!!

Za wiele.

… więc pływała. Może i styl był to jakiś specyficzny, może i nie tonęła bardziej dzięki sferze tłuszczowej i balonom, ale jednak unosiła się. Nie tonęła. A przynajmniej nie specjalnie, czy coś? Nurkowała, fikołkowała, zdawała się mieć gdzieś i swój wiek i wszelkie doniosłości sprawowanego urzędu oraz jakieś tam retrospekcje, czy jeszcze gorzej… wiecie, te reguły i nakazy i dorosłości i jeszcze może protokoły. Bo przecież nikt nigdy nie był nią, więc nie mogli jej zmienić, nie mogli jej powiedzieć jak i gdzie, kiedy i w której z form ma co robić. Zwyczajnie… i po niej tez już nikogo takiego nie będzie. To wiedzieli wszyscy, więc woleli przypilnować, by jednak nie tonęła.

Nawet częściowo.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Sekta z Wyspy Mgieł” – … o rany. Wszyscy już chyba wiedzą, że cała Skandynawia kursami pisarskimi stoi. No serio, nie możecie tego nie wiedzieć, jeżeli każda z książek jest spisana według tego samego schematu. Tutaj, jakże nowatorsko, wymyślono wyspę.

ŁAŁ.

Bo tego jeszcze nie grali. Tak, to jest sarkazm.

Poznajcie naszą bohaterkę, ślepą komendę, która nie widzi, że sekta to sekta i brnie w to wszystko, bo… chce zmienić swoje życie. Wiecie, podstawowy zestaw. Bidulka co chce odmiany i źli ludzie, którzy na początku głaskają i pieszczą. No i tyle… Najbardziej z tego wszystkiego intrygująca jest oczywiście wyspa, legenda i przeszłość… ale żeby się nie domyśleć.

No serio?

Naprawdę warto sobie oszczędzić tę pozycję. Po prostu jest źle napisana. Sztywno i dziwacznie. Niekonsekwencja postaci i całej historii bije po oczach, pęta, a potem nadziewa nas na pal. Niby morze fajne, ale co z tego, jeśli to nie o tym opowieść. Ni o tych tajemnicach. Ni o… no właśnie, widzicie, najgorsze jest to, że to mogła być fajna historia! Może gdyby tylko napisał ją ktoś inny?

I jednak zaryzykował innego głównego bohatera.

Ostatnie dni lata?

Serio?

No tak nas straszą, ale co tam.

Tutaj straszą jak temperatura w granicach 20 się utrzymuje, od razu nie wiadomo jakie mrozy i tak dalej. A w rzeczywistości milusio jest!!! Cudownie jest. Idzie sobie człowiek po skałach, wynajduje nowe miejsca, których jeszcze nie poznał, nie zmacał, nie zmoczył się w nich. One maciupkie plaże na północy, które doprawdy są czarowne i czyste. Nagle tutaj nie wieje, a u nas wieje, więc człek eksploruje i wszystko go zachwyca. I te owcze bobki i dziwne odkrycia, że kozy robią to inaczej…

A tak, pojawiły się większe plemienia kóz na północy Wyspy. Wszystkie wyglądają jak te obrazki Szatanów z wszelakich strasznych, religijnych ksiąg. Serio, serio, serio. Ale jednocześnie no takie z nich słodziaki. Ale wiecie, mi z tamtą religijnością nigdy nie było po drodze, więc jakoś tak… te uszy wielkie i długie, oklapłe takie, te ogoneczki malutkie, sterczące, włochate i wiecie, oczyska, co to od razu człek wie, że do piekła prosta droga klifem w dół, a potem na lewo panowie, na prawo panie…

Kozieły raczej takie wiecie rogate, zawijają im się one rogi… jedne brązowe, a raczej takie w kolorek zwany ściana palona… he he he, no sorry, ale tak miałam napisane na paletce w szkole. Wiem, że to błąd, ale wpoiło mi się na amen i omegę!!!  No więc brązowe, rzemienne dziwnie, białawe, w ciapki i jedna ino czorna jak same podniebienie Szatańskiego. Asz genialne zwierzaczki. Po prostu genialne. Najedzą się porostów i trawki, wyleżą na nagrzanych skałach. Popatrzą w morze. Ale najśmieszniejsze są te tak w połowie zwisające ze skał. Wiecie, totalne rozleniwienie. Wiedzą, że mają wszystko: i żarło i miejscówkę i jeszcze wolność ugryzienia przechodnia w dupsko, ale co tam… przecież im się należy, czyż nie?

Znów jesteśmy najsłoneczniejsi!!!

Gratulacje dla nas! Nikt nas w tym roku nie pobił!!! Ha! Nawet sól im nie pomogła. Nic a nic. A co. Jesteśmy najsłoneczniejszym miejscem w tej części świata. Może i niewielkiej części świata, może i malutkiej… ale jednak.

Poza tym, tak z wieści, znów ktoś się utopił.

Mam wrażenie, że ostatnio jest ich coraz więcej.

Wiecie, tych wodnych trupów. Jakby morze naprawdę było ich głodne. Jakby coś się zmieniło. Zniknęła jakaś ochrona. Nikt już nie przestrzega zwyczajowego: jak wielkie fale do wody wcale. Każdemu się wydaje, że pokona naturę i morze. Że po prostu się uda. Że jesteśmy tacy ludzcy, tacy silni… a w rzeczywistości przecież i tak nie pokonamy natury. A przede wszystkim, naprawdę nazbyt mocno ufamy swoim umiejętnościom. A morze… morze potrafi naprawdę namieszać w głowie. Pociąga, wciąga, pływy i fale. Wszystko to sprawia, że naprawdę z jednej strony nie chcemy się od niego odrywać, a z drugiej nas przeraża.

Niby zwykłe morze, a przecież tyle w nim siły.

Niby zwykła woda, a jednak… naprawdę nie właźcie do wody przy większych falach, naprawdę pamiętajcie o bezpiecznych, wytyczonych miejscach do pływania, a już przede wszystkim… nie szarżujcie. Naprawdę nie warto. W końcu moglibyście przegapić jesień, którą w tym roku możemy mieć. Serio. W zeszłym raczej, po tych koszmarnych upałach i suszy, to było ogólnie mówiąc ubogo.

Właściwie w ogóle jesieni nie było.

W tym mam wielkie nadzieje!!!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.