„Byli dziwni.
Byli w łódce.
I wyglądali jak spiskowcy z Krainy Dziwnych Kapeluszy. Dotąd znaliśmy niby tylko tych z Krainy Deszczowców, no ale przecież nie mogła istnieć tylko ta kraina, co nie? No i te ich nakrycia głowy. Wszystkie na pewno były kapeluszami. Jeden był takim naprawdę morskim, zaciśniętym na ciele, jakby wrośniętym, ale z dziwnym pomponem. Drugi był szmaciany w kwiatuszki, wiecie taki jak noszą małe dziewczynki, a trzeci był słomianą fedorą z różową wstążeczką. Czyż już to nie wyglądało podejrzanie? No przecież, że tak!!!
Pan Tealight z Wiedźmą Wroną obserwowali ich dziwny kutero-stateczek już od kilku dni. Dziwnie nieruszający się, niepoddający się falom, czy wiatrom. Kolorowy. Serio, wyglądał niczym puzzle: pomarańczowe, białe, niebieskie, czerwone i zielonkawe, złożone w coś, co utrzymywało się na wodzie naszpikowane wędkami. Do tego te kapelusze i oni w czarnych płaszczach, dziwnie mgliści z oddali…
Na pewno był to spisek.
W tym nie było wątpliwości, ale o co dokładnie im chodziło, wciąż nie wiedzieli. Leżeli tak na piasku lekko tylko podgrzanym, od czasu do czasu fala ich obmywała, jak jej się chciało, od czasu do czasu Ojeblik – mała, ucięta główka, przywoziła im w wózeczku picie i jedzenie… bo przecież nie mogli ich spuścić z oczu.
Przynajmniej wiedźmich… w końcu jak wielkim trzeba być wariatem, by tak zwyczajnie siedzieć i stać z patykiem w wodzie i poza tym nic nie robić? No serio? Pomyślcie sami! Macie najbardziej kolorowy kuter, a siedzicie na nim w czarnych płaszczach i robicie nic. Może tak naprawdę to i oni na nich patrzyli? Znaczy na Pana Tealighta i kobietę w średnim wieku oraz coś dziwacznego bez korpusika… I jak nic coś kombinowali. Te kijki z żyłkami, to była tylko przykrywa…
… czas nadszedł na Armię Syrenic.
A może i Krakena?”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Kamerzysta” – … on. Nie, nie i jeszcze raz nie!!! Nie da się czytać tej powieści. Za nic. Jest toporna, zbyt wiele grzybów w barszczu a na dodatek tak nienawidzicie topornego głównego bohatera, że chcecie, by ktoś go zaciukał. Oczywiście nie brak onych gliniarskich pomyłek, oczywiście on ląduje w ciupie i potem niczym rycerz walczy o swoją kobietę!
Zdradziłam zbyt wiele?
Ech, nie.
To i nazbyt więcej opowie wam opis. I tak szczerze, cała reszta jest zbędna. Biedny chłopiec, który widział coś, gdy był dzieckiem, którego rodziców zamordowano, który NICZEGO nie pamięta, a jednak coś czuje… i jednocześnie nie czuje nic do swojej ciężarnej partnerki. Tak, nie dziewczyny, no przecież on się nie zaangażuje. Wielki i silny, mięśniak z mądrzejszym bratem, który go nienawidzi i ma problemy… A tak w ogóle, to jak kończy się jego wątek?
Powieść jest toporna.
A miałam taką nadzieję na coś więcej. Samo zakończenie zdaje się nie mieć kompletnie sensu, bo jeśli był film, to dlaczego tam? I te wątki łączące się wokół jednej osoby, jakby kurcze był nie wiadomo kim. Dlaczego go po prostu nie zabili? Bo nie byłoby książki? Przecież to nie ma sensu!!!
Nigdy więcej.
Pomysł może był, wykonanie straszne. Nie da się czytać powieści, w której aż tak nienawidzisz głównego bohatera.
No po prostu nie da!
Prędkość…
No dobra, nie oszukujmy się, ludzie jeżdżą jak wariaci. Tak, również u nas i nie chodzi tylko o biegaczy ze stolycy. Dobra, oni potrafią nabić na kilka milionów pulę mandatową, ale i Tubylcy nie są gorsi. Młodszych nie przerażają katastrofy i wypadki ich kolegów, ogólnie mówiąc… wszystkim chyba się wydaje, że kurna są w jakiejś grze, w której zawsze można wrócić do poprzedniego sejwa. Przeraża mnie to, bo nawet jeżeli sam jeździsz ostrożnie, to przed wariatem trudno się schronić. Jeżeli sam łazisz ostrożnie, to i tak mogą cię ustrzelić…
Świat ostatnio serio wszędzie stanął na głowie i nie omija to Wyspy. Niby budują nowe sommerhusy, niby próbują wmówić nam jakiś tam rozwój gospodarczy, ale tak kiepskich dróg w zeszłym roku nie było. A asfalt dla ubogich z chęcią wybije wam oko. Ścieżki rowerowe oczywiście też nie mają się najlepiej, tyle o ile, że w lesie i wciąż ktoś je depcze, to może zbyt nie zarosną, ale jakby co, to pamiętajcie jak odróżnić barszcz od tego drugiego i uważajcie na kleszcze. Bo może i w nocy temperatura spada i wymroziło mi kwiatki, to skurczybyki robalowe już powstały. Nawet te nasze cholerne mrówki już obudziły się ze snu, który kurna miał być wiekuisty no!
Za taki płaciłam!!!
A co do prędkości… cóż, zwolnijmy. Ale bez przesady, nie 30 na godzinę, bo cholera bierze. No i pamiętajcie o rozkopach. Czasy, kiedy jak coś rozkopali, to dokładnie co do godziny było wiadomo kiedy to zasypią, minęły bezpowrotnie i to wiele lat temu.
Sentymentalna się robię, czy co?
I wieje i pada.
Żeby nie było, dwa dni było jako takie słonko. Teraz znowu deszczyk, lekka pochmurka, znowu słonko pół na pół, jakby nie umiało opędzić się od tych chmurek. W niektórych częściach Danii śnieżne zadymki i to wcale nie w tych północnych! Naprawdę zaczynam się zastanawiać jakie będzie to lato? Czy rzeczywiście zacznie się bombą złożoną z Turyścizny, czy jednak… czy jednak wiecie, ludzie wybiorą może bardziej zatłoczone i brudniejsze, ale cieplejsze akweny? Z drugiej strony jak u nas znowu pierdyknie jakaś podrugowojenna niespodzianka, to…
Boję się.
Nie wiem dlaczego, ale ostatnio strach towarzyszy mi przez cały czas, a jestem na prochach! Chyba trzeba będzie przemyśleć coś mocniejszego, bo tak się nie da. Tylko jakoś nad morzem człowiekowi udaje się od tego uciec. Leżąc na molo, cykając jedno miejsce przez dokładnie trzy godziny tylko po to, by krople uderzających fal ułożyły się w odpowiednim wzorze. By odbijający się błękit nieba nadał zwyczajowej betonowości onej barwy kobaltowo-niebieskiej. Do tego ta biel fal. A potem plusk i rozbryzg… cudowny czas, ale słońce zachodzi i człowiek wraca do codzienności zmarznięty i przemoczony, lekko uduchowiony, nie wiadomo dlaczego, ale jednak… kurcze, ale jednak wraca do tego świata. Od niego nie można uciec. Nie da się.
Dosięgnie was wszędzie…
A może jak Tove uciec gdzieś dalej? Wziąć na hol Wyspę i przesunąć ją pomiędzy woale rzeczywistości i pieprzyć to? Moglibyście tak? Odciąć się całkowicie? Bo mi się już udało, a potem świat się zawalił i znowu trzeba dłubać oną ziemiankę. Ale może warto? Może w końcu dla niektórych nie ma innego wyjścia?