„Właściwie, to była nawet bardzo posłuszna. Wybitnie wprost. Znaczy… grzeczna, dziwnie dająca się wykorzystywać. No dupa totalna nieprzystająca do tych czasów i tej twarzy. A przecież powinna. Nie była durna, wiedziała, że zdałaby się jej choć jedna lekcja asertywności, albo pięćset, ale jednak głupio tak poprosić. Wiecie, komuś grafik zmieniać, narzucać się i tak dalej…
No to była grzeczna i posłuszna. Jak mówili daj, to dawała. Zawsze się uśmiechała, by nie urazić. Zawsze zakładała długie szmaty w onych religijnych krainach i ściągała je tam, gdzie było to nakazane. Jadła co dawali do końca, choć nie smakowało, nie narzekała, nie skarżyła się. A przecież miała swoje ulubione i znienawidzone. Przecież była kimś. Przecież była ukształtowaną osobą…
… znaczy wiedźmą.
Słuchawki pomagały. Udawanie, że świat istnieje wyłącznie w innych wymiarach oraz bez tego pana i tego i tej pary, która najwyraźniej zmierza w jej stronę i coś chce. No przecież i tak była na wpół ślepa, miała prawo niczego nie widzieć, czyż nie? Przecież choroby zwalniają z obowiązkowości! Koniecznie!!! Ale Wyrzut Sumienia zawsze i tak miał z niej ubaw. Totalny, doskonały i ogromniasty. Nawet już za nią nie musiał nigdzie łazić. Leżał sobie w Chatce i popijał co było. Czekał aż ona wróci. Wiedźma Wrona Pożarta… wciąż zawstydzona. Widzialna i niewidzialna jednocześnie. Albo lepiej. Jak musiała pracować i ten jej komputer ją urażał, a ona czuła się winna… ale miał wtedy ubaw! No po prostu… wiecie, są tacy ludzie.
A może jednak kosmici?”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Pora na śmierć” – … straszny zawód. Po prostu gigantyczny. Nie no, znałam ułomności pisarskie autora, ale opis brzmiał tak intrygująco, obiecywał młodego gliniarza z artystycznym zacięciem, więc się skusiłam.
Na szczęście było na wyprzedaży!!!
Problemów z tą książką jest cała masa. Po pierwsze sucha, dziwnie bezosobowa narracja i niedopracowani bohaterowie. Oczywiście, że mają swoją przeszłość i każdy zdaje się być naznaczony, ale w jakiś dziwaczny sposób… to, co wydarzyło się w ich życiu nie wpłynęło na nich zbyt mocno. Weźmy na przykład onego młodego gliniarza. Niby intryguje go Caravaggio, niby to jego konik, a gdy przychodzi co do czego, chłoptaś jest zwyczajnym idiota, którego charakteryzuje tylko to, że LUBI BIEGAĆ! Czy teraz w każdej książce główny bohater biega? Serio zaczynam tęsknić za Hutchem. Poza tym sama opowieść. Tak zagmatwana, że z jednej strony wiecie na kogo zwalić winę, z drugiej nikt go nie może ruszyć, a z trzeciej… tak w ogóle, to o co naprawdę chodziło? O Kościół, czy jednak grzech? O świętość, a może tylko dziewczynę? Jaki był sens tych morderstw, jeżeli on i tak już był skazany… Ukazanie grzechów Watykanu? Ale ja wiem, że oni tam grzeszą, książek na ten temat cała masa, a ja wierząca inaczej, więc…
Tak naprawdę, to lektura nie do zrozumienia, ciężka i właściwie zbyteczna. Może tylko ten starszy pan dodaje jej pieprzyku. Ech, te buntownicze, wiekowe dusze, zawsze potrafią człowieka pocieszyć!!!
Niebieskie morze.
Serio.
Po tylu latach życia. Po tylu latach bytowania jednak nadmorskiego, bo jak tylko jestem z dala od choć widoku onej mokrości, to mnie telepie… no wiecie, mimo wszystkich onych dni i nocy, wieczorów i poranków – sporadyczne… nie widziałam takich błękitów i niebieskości. turkusowatości, granatów, kobaltów, babyblów… i pierun wie czego tam jeszcze. Królewski, pruski, paryski, atramentowy, szafirowy, chabrowy, cyjan, Thenarda, lazurowy, lapisowy, modry, lazurowy… wszystkie były na niebie. Na niebie i na wodzie. Oczywiście pewno było to spowodowane jakimś tam frontem, jakąś oną magią pogodową, bo potem ona pogodowość przeszła na szarą i stalową stronę mocy i olała to wszystko, ale, widziałam.
Widziałam coś takiego, co wyjaśnić mogą ino one paski, co się je dostaje w sklepach z farbami. Jakby ktoś po prosty zdecydował, że jednak coś tam należy zmienić odgórnie na wiosnę i wiecie… wypróbował sobie farbki. Tylko na co się zdecydują? W końcu? A może jednak będą zmieniali niebo codziennie?
A może zwrócą się na różową stronę mocy?
Cały ten niebieski szoł skończył się, gdy nadszedł havgus. Ten oczywiście miał gdzieś one niebiańskości i wszystko zamglił, ale wiecie, tak dziwnie, jak to tylko on potrafi. Przewalał się, tańczył, szalał. Tworzył formy, mienił się, gubił zwoje, potem znowu łapał wszystko do kupy by nagle w końcu zniknąć. A potem, pojawić się od nowa. Mroźny, dziwny powiew, lepka słoność zmieszana ze świeżą słodkością. Naprawdę coś czarownego. Ale i doskonały materiał na każdy horror, serio! Jak komuś w havgusie coś odgryzie coś, to nikt się nie zdziwi.
Kokorycz się pojawił.
A może pojawiła? Tak serio, to jak to jest z tymi kwiatami? Czy stokrotka jest ino żeńska? A Krokus ino męski? No wiecie… tak serio. Pan Kokorycz ma Panią Kokryczową? A Krokus ino innego Krokusa? Oj sorry, wiosna idzie, a to oznacza, że człowiek za wiele myśli, na zewnątrz ciemności już, deszczyk milusio puka sobie szybki – zboczeniec jeden! Ciekawe, czy one się na to zgadzają. Wiecie, czy wyraziły zgodę? Havgus znowu się zwinął, jasność dziwna przez cały dzień rozbijała się nad Gudhjem, ale druga część Wyspy zaliczyła pomroczność ciemliwą, więc wiecie… jak zwykle.
U nas to zawsze inaczej.
Ale nic to, w końcu o to chodzi.
W sobotę otwierają lody, więc wybaczcie moją radosność dziwaczną. Tak serio, to nie żebym miała jakąś kosmiczną ochotę, po prostu bardziej chodzi o to, że je otwierają. Za tydzień cała reszta rozwiera podwoje i Turyścizna nas opadnie. I… przestanie być tak spokojnie. Wszystko znowu się zmieni. Najpierw powoli „jak żółw ociężale”, a potem już pójdzie. W końcu od lata nie da się uciec, co nie? Nawet lodowce się topią, więc ogólnie zimnolubni jak ja mają przerąbane. Ale, może w końcu trzeba zacząć wcześniejsze pływanie?
Ekhm… razem z tymi, co łowią? Wezmą mnie za havfrue i będzie. Lepsze rozgawory, niż te o UFO. Seryjnie!!! Albo połączą jedno z drugim i zlecą się naukowcy, tudzież wielbiciele sprośności wszelakich i będzie!!! A może warto?
Hihihi!!!