„Zdechła, padnięta i kompletnie bleeee… Naprawdę tak się czuła.
Bolało ją wszystko.
To, co miała w tym świecie, oraz to, co przechowywała w innych wymiarach. Zwyczajnie, jakoś tak, nagle. Pojawiło się z chorobowo zdechniętym Chowańcem i nie chciało odpuścić. Męczyło i kaszliło, ciurkało z nosa, wszelako przeszkadzało, spowalniało ruchy, aż w końcu uśpiło ją… w ciągu dnia. Jakby wiedziało, że może wszystko. Że nikt onego nie pokona.
Jak nic była to Zaraza Wielowymiarowa, Pogańska Forma Wszelakiego Zagrypienia, Kara Bóstw Niewyznawalnych oraz… pewno coś jeszcze, ale wiecie spis był tak długi, że nie miała siły tego czytać. Nie miała sił na wątpliwości, na walki, nawet bijatyki, nie miała woli wszelkiej, ni nawet zmysłu jakkolwiek obronnego. Niczego nie miała. Po prostu leżała i tyle. No, a co miała zrobić i wtedy… I wtedy przybyła Ona Odpowiedzialność Babska, skopała jej boląca dupę i zmusiła do zachowań kobiecych. Suka jedna!!!
Wszetecznica sekutnica!!!
Najpierw, ale nie pomagając ino stojąc nad nią niczym on Upiór Wszelakiej Nierobotności, niczym Ta Odezwa Do Ludu Cipkowego, niczym Jebany Waginalny Stwór Od Nieumytych Okien i Ta, Która Odgryza Łeb Chujowej Pani Domu… wymusiła na niej zrobienie rosołu i Wiedźma Wrona go zrobiła. Wcześniej zabrała się za ogródek, wszelakie sprzątania, wycierania, różne tam takie domowe, no wiecie, a potem… potem na chwilę straciła przytomność, a może i zwyczajnie zaliczyła zgon a ta Kurna Wszeteczna przywróciła ją do życia, by tylko wiecie, zabrać się za zwyczajową robotę. Tutaj pędzle, tam zdjęcia, zapiski, notatki. Wszelkie nadganiania roboty, przesadzenie hiacyntów, zakupy. Bo przecież mimo wszelkich dziwnych zachowań Wiedźma Wrona Pożarta była kobietą. I choć nienawidziła onych pewnych zachowań swej płci, to jednak… nie byłaby w stanie być facetem.
No weźcie, ten zarost i tak dalej… eeee, nie!!!”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Wdowa” – … ona. Czy wiedziała? Czy naprawdę znała swojego męża? A może zrobił to dla niej? Może to nie była jego wina?
Sprawa zaczyna się od śmierci.
Śmierci mężczyzny oskarżonego niegdyś o porwanie dziewczynki. Nigdy nie skazanego, ale jednak… na pewno zostracyzownego przez społeczność. W końcu to niewielka miejscowość. Każdy tutaj go zna. Każdy znał ich. Każdy ma coś do powiedzenia. Śmierć mężczyzny sprawia, że na wdowę rzucają się dziennikarze – udaje się jednej – oraz detektyw, który tę sprawę uznaje za swoje fatum.
Czy rzeczywiście wiedziała?
Książka jest specyficzna.
Trudna.
Psychologiczna.
Jeżeli nie uzmysłowicie sobie na początku co to znaczy wcześnie wyjść za mąż i być molestowaną psychicznie… nie zrozumiecie jej samej – wdowy. A powinniście. Bo jakiekolwiek będzie zakończenie, to na pewno będzie jej opowieść. Jej opowieść o rodzinie, o rym, czego tak naprawdę nigdy nie otrzymała. O zmarnowanym życiu, o szkieletach w zbyt wielu szafach, o smutku, który nie pozwolił dziewczynie stać się kobietą. O krzyku, który nigdy nie wybrzmiał. O jednej z tak wielu… I choć domyślicie się jak pewne sprawy zaszły tak daleko, dlaczego on zginął, i czemu ona milczała, to jednak… warto. Nawet jeżeli miejscami może was znudzi, to i tak warto spojrzeć na tę powieść jak na wykluwanie się kobiety – w końcu – ze swego kokona.
Człowiek w Rønne…
Nie oszukujmy się.
W stolicy ląduję tylko jak trzeba, chyba że zachce mi się fajnych zdjęć domków, tudzież dziwnych zakupów. Sorry, ale taka prawda. Nawet moja ukochana plaża kąpielowa, choć znajduje się rzut beretem od Rønne, jakoś mnie tam nie przyciąga. Bo to w końcu miasto. No sorry. Wiem, dla większości z was to zwyczajna wiocha i tyle, ale dla mnie nadmiar ulic, chodników, domków przytulonych do siebie, bez ogródków i drzewek, no i oczywiście ludzi… yyyyy. Bleeeee!!! Tutaj w końcu znajduje się największy port, najwięcej mamy autobusów i oną kolorową człowieczeńskość, która nazbyt przypomina mi zbyt ciepłe kraje, a ja tam jednak zimę wolę. No i ostatnio, tak jakoś dziwnie mało bezpiecznie tutaj jest… ale czasem trzeba. Przejść się po rynku, zajrzeć do sklepów, które choć miniaturkowe w stosunku do onych kontynentalnych, ale jednak to sklepy. Wiecie, ta tam cywilizacja. I zawsze można znaleźć coś nowego. Na przykład kilka dni temu odkryliśmy nowy sklep z suwenirami… zamknięty oczywiście, ale na pewno tam wrócimy. Tchnął dziwną egzotyka i chińskimi napisami.
Oczywiście… za każdym razem coś jest tutaj nowego. A to targ, tym razem z kwiatami, a to nowa budka z kawą, czy kiełbaskami, otwarta nawet pomiędzy sezonami. A to… dziwna kostka brukowa, którą po raz pierwszy zauważyłam. No serio. Te kaczki w locie na ziemi, czy one serio zawsze tutaj były? Czy ja po prostu zawsze jednak mknę w kierunku toalety, więc wiecie, mocno mi umykają? Kto mnie tam wie? Jakoś zwykle zamykam oczy, gdy mam przejść przez miasto, a pamiętam czasy, gdy łaziłam tutaj dzień w dzień… który to był? 2003? Tak, nasz pierwszy przyjazd, dwa tygodnie spania w namiocie i to serio spania, bo zarazem spania w ciągu dnia jak i w nocy. Jakoś człek taki zestresowany był, że na nic innego nie miał siły… poza plażą i kąpielami. Ech, te plaże dookoła Rønne, naprawdę są niesamowite.
Ale jednak tym razem poczułam się bardziej, niż zszokowana. Wybraliśmy się w ramach bicia influenzy, a ja wiecie na aspirynę mam uczulenie, więc kurcze chcieliśmy coś innego i oczywiście odesłali nas z kwitkiem, ale mniejsza… szok przeżyłam na rondzie przy stacji benzynowej. Wiecie, po prawej Lidl, szara bryła, niczym z całkiem innej bajki, a po lewej kurna nie ma tego ślicznego domku. Tego żółciutkiego, z którego zawsze wybiegała dziewczynka i z tatą szli na hotdoga. A teraz… kolejny sklep. I na kiego się pytam? Przyszłe Lidl i Rema 1000 stoją na przeciwko siebie szczerząc zębiska. Już widzę jak będą się prały o kibiców oraz konsumentów zdesperowanych. Jedni przekupywali kiełbaskami, inni koszykami z żarciem… ale jak tylko się zbudowali, to strona Lidl kocha Bornholm zniknęła z Facebooka.
Widzicie, skurczybyki, taka to ich miłość.
No UFO widzieli między Gudhjem a Christiansø. Wiecie, jak się trollinguje przez dłuższy czas, to pewno wszystko można zobaczyć, co nie? No sami popatrzcie na ten rysuneczek trzymany przez świadka naocznego… kogo on wam przypomina? Rysunek, nie świadek!? No kogo? Jedni mówią, że robota z Walle’ego, inni znowu widzą w tym pszczółkę, beczkę ze skrzydełkami… Hmmm, wiem, że u nas dookoła Wyspy występują syreny, więc może to one coś kombinowały z tymi spoza naszego, znanego mniej, lub bardziej spejsu? A tak, serio, są nawet dokumenty o syrenach z Morza Bałtyckiego. I ludzie wciąż twierdzą, że coś widzieli… ja tam niewiele widzę, bo mi zawsze tak niedobrze i tak buja, więc wiecie, avio i kima!
Ale… było UFO.
Czy to zwiększy ilość Turyścizny?
Czy od dziś ludzie zaczną się tłoczyć na morzu i wpatrywać się w niebiosa? Modlić o jakiś spodek, talerz, filiżankę, tudzież cały zestaw zastawy stołowej w dyskretne rąbki i niebieskie kwiatuszki? Koniecznie z pojemniczkiem na śmietankę. Wiecie, musowo z nim!!! Żeby było kompletnie. Jeżeli o mnie chodzi, może ktoś stamtąd chciał zwyczajnie wyśmiać nasze coroczne próby rakietowe? Wiecie, te, co to zawsze kończą się klapą i kosmicznym klopsem? Ale i tak są słynne?
Jednego nie rozumiem.
Mówimy o kilku osobach.
O trollingu.
O dzisiejszych czasach. Ludzie mają zawsze te różne urządzenia, no wiecie, te do fotografowania… to telefon, to aparat mikruskowy, to znowu nie wiem, czip w oku, czy trzecie oko, a jak zwykle nikt nie zrobił zdjęcia? Are you fucking kidding me? No wiem, że na kuterku to buja, ale trzeba było robić!!!