Pan Tealight i Lampa Nastrojów…

„Ostatnio Wiedźma Wrona Pożarta najchętniej nie wychodziła z domu, a jak już to w durnym amoku, z kapturem na oczach, słuchawkami w uszach i wszelaką niechęcią do wzystkiego ludziego, co żywie. Dorobiła się koszmarnych otarć od nowych, zbyt nowych butów i wciąż utykała. Ogólnie mówiąc nie była ani w sobie ani w zalewie, ani w galacie, więc lepiej było schodzić jej z drogi. Na dodatek przestała lubić czekoladę i ogólnie słodycze, więc w ogóle już nie wiedzieli co z nią zrobić. Finansów na nowe książki nie było, bo było MARZENIE, a dodatkowo jej urodziny szczerzyły się już zza rogu swoimi starszymi o rok ustami. Opuchniętymi, spierzchniętymi i wszelako już zdradzającymi zwisłe, widoczne obwisanie…

Naprawdę nie miała z górki. Zresztą pod górkę też nie miała, tak serio siedziała w tym swoim dole, znajdującym się pod innym dołem, kupą kurzowych kłaczków, warstwą żwiru, betonową postacią Lenina i piętnastoma pudłami cegłówek i po prostu starała się to wszystko jakoś przetrwać. Jakoś. A świat nie ułatwiał. Niby wiedziała, że wszelaka szczęśliwość i radosność to jest dostępna dla każdego, ale jakoś u niej brakowało chyba tego gniazdka, czy wtyczki, czy czego kto tam wie, coby to podłączyć. No innego wytłumaczenia być nie mogło. Może jeszcze jakieś mazidła dobre by były i napary… w pigułkach najlepiej. Wiecie, łatwe do połknięcia. I od razu się uśmiechasz i od razu nic nie czujesz… bo inaczej, taka Lampa Nastrojów wygląda strasznie kiepsko. Niby świeci, a światła nie daje, niby szarawa, a jednak jakoś mrocznie czarna. Niby zdają się w niej srebrzyste migać gwiazdeczki, ale zdajesz sobie z tego sprawę, że ktoś koło ciebie beknął, albo odbija się w niej reklama kolejnej nawiedzonej trenerki życia…

A tak, Lampa Nastrojów istnieje.

Stoi przy cybuchu Pana Tealighta, i dlatego nikt nie chce wchodzić do jego pokoju, bo widzicie, ona wyciąga nastroje ze wszystkiego i wszystkich. Wyciąga i kumuluje w sobie, ale nie zamienia ich na inne. Nie zamienia ich na lepsze, czy gorsze. Po prostu… jak z lizakiem, nażre się, a patyczek zostawia, a wy musicie posprzątać po niej i czujecie się z tym, jakby to była wasza wina, że te wszelkie słodycze zeżrą jej plomby i zrobią wałeczki. Ale Pan Tealight nie ma nastrojów, więc wiecie, używa jej jako ochronnego pieska, i idealnego zamka do drzwi, ale ostatnio… ostatnio Wiedźmie już i tak było wszystko jedno, więc przyszła i potarła lampę…

I stało się to, co zwykle.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_6608

Z cyklu przeczytane: „Harry Potter i przeklęte dziecko” – … nie. I szczerze, nie chodzi tylko o to, że mamy przed sobą scenariusz. Serio? Nie można było tego uksiążkowić? No weźcie no! Toż to zakrawa na lenistwo.

Nie, nie dlatego, że to rąbany scenariusz, ale raczej, że coś przewidywalnego. Coś, co właściwie każdy fan mógł by wymyśleć. Coś… co nie zaskakuje i nie ma klimatu. Coś, co nie ma w sobie magii. Co zostało stworzone przez jakichś rąbanych Mugoli!!! I serio, tak pokrzywdzić biednego dzieciaka? Serio? Nie no, pewno, że fajnie by było poczytać o niesamowitym Hogwarcie raz jeszcze, ale tak naprawdę, to pokazywaniem nam tylko tego, co było. Ciągłe operowanie przeszłością, jakby kurcze zaklęcia im się nagle skończyły… jakby się już nikomu nie chciało pisać.

Wymyślać.

Wejść w ten świat.

Nie.

Nie polecam.

Oj pewno, konflikt: tatuś znany, synek niekochany, mamusia, co nie głaszcze… do tego szalony wujek – dobra, on jest super, no i trudna przyjaźń. Serio? Podróże w czasie? Ile jeszcze? Przecież, bez urazy, ale nawet dziecko wie jak to się może skończyć. Nawet takie skotłowane w onych niekochających – jego zdaniem – ramionach rodzica. Nawet ono powinno to wiedzieć. A scena na pociągu? SERIOUSLY? Nie… i nie.

IMG_3085

Dawno nie było…

No wiecie, doniesień z pierwszych stron policyjnych doniesień, znaczy stron, znaczy… eee, no wiecie, kurcze, no chodzi o to, gdzie oni wypisują to, co się stało i tych, których złapali. No i widzicie, ostatnio w necie największą śmiechawę robi Polak w szwedzkim aucie, który to szmuglował pół tony ponad wagę pyntegrøntu. Ekhm, tak serio, to nawet nie mam pojęcia, jak to się po polskiemu nazywa. No wiecie, listki, ozdóbki, wiechecie pod wieńce? Ale przeca to nie te święta i nie te listopady! Mniejsza, gość oczywiście podążał w kierunku promu. I tak teraz pierun wie co o tym myśleć. Czy policja użyła innego słowa, by nie powiedzieć czegoś innego? Czy chodziło o inne zieleniny? Ale może kurcze macie takową potrzebę na zieleninkę? Pierun wie, Dania to porąbany kraj, ale Polska tyż!!! Może teraz pali się inne rzeczy? A może ktoś tam w środku siedział?

Kosmita?

No nie wiem, ale kurcze dziwna sprawa. Dziwniejsza tym bardziej, że jako jedyna taka intrygująca intryga, trafiła na wszystkie strony pisemek wszelakich. Od razu można zaobserwować w jaki sposób działa dzisiejsza tak zwana dziennikarskość… jedni napisali, że Polak szmugluje, inni znowu, że kurcze szwedzki samochód przewoził oną dziwną zawartość.

A tak w ogóle, to nadal nie wiemy, co to było dokładnie? Listowie, czy jednak iglistowie? Bardziej to drugie, ale jeżeli tak, to czy nie wolno? Są jakieś normy na ilość przewożonych gałązek? Wiecie, samo słowo można przypasować do tak wielu dziwnych roślinek, że wyobraźnia puchnie i się nadmiernie rozrasta w boczkach. Tyje jak nic. Bo wiecie, zieleninę czuje.

IMG_7180 (4)

No mniejsza. Zostawmy polityki.

Cieszą się wszyscy z podobno wiosny, pomijając dyskretnie poranne przymrozki i szklistość i wszelaką srebrzystość Wyspy. Wiecie, gazetowa filozofia. Nie no, pewno, że jest cieplej, ale ono wietrzysko, co mi się właśnie przewala nad głową, zimne jak sopel nielizany. Dziewiczy taki, zwisający się w cieniu, u powały, nieznający słońca. Ale tak, wiosna…

Jedno wiadomo na pewno, szykujemy się na ferie. Lodziarnia w Gudhjem otwiera się 1 kwietnia i podobno nie jest to żart, chociaż… wiecie, no mam nadzieję, że nie jest to żart. Bo życie w takim miejscu, w którym rzeczy trwają wyłącznie przez krótki czas, rzeczy obecne rok cały w innych miejscach świata, jakoś tak wiecie, uczą tęsknoty. Od nowa. Tu na Wyspie nic nie jest na szybko i od razu. Kurier informuje cię pięć razy, że chociaż paczka od rana jest w Kopenhadze, to jednak jej nie dostaniesz, bo przecież nie mieszkasz w Danii, ale w Narnii. Ino zamiast onej lampki i kozieła, to mamy morską latarnię i tłuściutkie foczki. Człowiek szybko się uczy nie tyle cierpliwości, co tego, że w świecie od razu, to w pysk można oberwać, a co do reszty, to czasem też musi się wiecie, jakoś wykazać w robocie.

Ogólnie mówiąc, nie jest źle. Krokusy zdychają, pierwsze pączki pojawiają się na forsycji. Połowa marca, ale tak prawdę mówiąc wydaje mi się, że rok temu było cieplej. Mam zdjęcia na dowód. Nie żebym tęskniła za ciepłem, ale to fakt. Morze piękne, pachnie świeżością, jakoś na ten moment, a fale umiarkowane, poza tymi, które bujają teraz promem…

Sztormowo!!!

IMG_6129 (2)

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.