„Nie dało się zaprzeczyć, że Wydźwięk miała Wdzięk. Ale i Wdzięk miał swoją Wydźwięk. Wiecie… no każdy jakoś znajduje w końcu swoje dopełnienie, a oni dwoje… malutkie ludzki, takie 30 centymetrów maksymalnie, ona trochę niższa, ale z dłuższymi włoskami, jasnymi niczym len. On wyższy, o ciemniejszej skórze i włoskach kręconych, niesamowitych pierścionkach. Niczym dwa rodzaje czekolady. Biała i jasnomleczna. Niczym wypełnione ying i yang.
Niczym nierozłączność, ale jednak w dwóch osobach…
Przybyli z walizeczką i tajemnicami. Oj, oczywiście, że książki w Wiedźmie Wronie Pożartej od razu zaczęły ze sobą walczyć o to, która z nich ma przedstawić tę historię. Kłócić się, że przecież to już było, że powielamy schematy, że przecież tak nie można, że to zrzynanie i powtarzanie, że to kopia kolejnej kopii… ale wszyscy zbyt byli zachwyceni oną idealną prawie człowieczeńskością zamkniętą w nich dwojgu. On szczuplutki, ale muskularny, w spodenkach do kolana i dużych butach, grubych skarpetach i kubraczku oraz kapelusiku z piórkiem. Ona w sukience w groszki, kurteczce w paseczki i tych pantofelkach, które choć nadziane na grube rajstopki w prążki, dziwnie sprawiały wrażenie skradzionych Kopciuszkowi.
Przybyli i niczego nie chcieli, ale jakoś tak wszyscy coś chcieli im dać. Jakby emanowali jakąś dziwną siłą, która zmuszała każdego w Białym Domostwie, by się nad nimi pochylić, potraktować jak dzieci, otulić, nakarmić, zająć się… nawet Wiedźma Wrona Pożarta, która oficjalnie dzieci tolerowała wyłącznie w formie potrawki, choć ostatnio dietę miała bardziej nieludzinową, więc wiecie, spiżarnia stała pełna i opróżniana wyłącznie przez pozostałych… nawet ona dziwnie się czuła w ich towarzystwie. Ale bez laktacji. No ma się swoje standardy!!!
Może i wyglądali jak dzieci, może i dziwna niewinność z nich emanowała i opętywała każdego, nawet Mikołajów Wszelakich, nawet Wygódkę, lekko ostatnio omszoną silniej, nawet Jednorożce Wielorogie, nawet… widzicie, oczywiście, że był ktoś, kto pozostawał poza ich wpływem. Ona. Jedyna wojowniczka. Jedyna taka… Ojeblik – mała, ucięta główka. I zajęła się sprawą. dwa słoiki i walizka zakopana zbyt głęboko, by sama wylazła i zbyt płytko, by komuś chciało się skarbów szukać.
I wszystko wróciło do normy.
Ale, czy na pewno?”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Zagubieni w mroku dusz tom 2” – … dlaczego? Kurcze, dzielenie na dwa tomy, no dlaczego? Nie lepiej jak już poczekać. Nie lepiej… Oj pewno, kupiłam w zestawie, więc niby było taniej, ale…
Tom drugi, czyli ciąg dalszy.
Ciąg dalszy sprawy, miłości i jej braku. Obsesji, a może prawdy? Próby zwrócenia uwagi na to, czym jest rodzina i czym powinna być. Bo przecież nie chodzi o niego. No sorry, ale ten osobnik tak działa mi na nerwy, że mam ochotę burżuja kopnąć w zadek. Przesadnie i mocno. Dawno tak nie znosiłam jakiegoś bohatera, ostatnio Pinokia. No nienawidzę drewniaka!!! A on… Serrailler jest dziwaczny, nudny, drętwy i niedopracowany. Jego rodzina jest intrygująca, ale on.
Wycięcie go z tej książki serio nie zmieniłoby wiele…
… można by wstawić w to miejsce ziemniaka i też by było okej.
Jako całość. Jednak ze słabszych powieści tej autorki. Nie głupia, oj nie, naprawdę poruszająca ważną sprawę, ale niedopracowana i niemroczna.
A przecież taka miała być!!!
W końcu słoneczny dzień, więc wylatuję z domu…
Mam gdzieś robotę. No dobra, nie do końca mam ją gdzieś, bo w końcu zrobienie zdjęć, to też część roboty, ale jednak… uciekam. Nie mam nawet zegarka, nie mam telefonu, ino ten rąbany błękit nad głową i słonko. Dziwne takie, mocne, nużące, a jednak kurcze zimne. Gdy zbliżasz się do portu, za przeproszeniem jak w kieleckiem się dzieje, więc wracam między puste uliczki, pomiędzy płotki, pączki kwiatów, listkowe zaczynki… ale dookoła wciąż cisza. Aż kurcze człek słyszy jak soki błąkają się w gałęziach. czyżby to znaczyło, że koniec przymrozków? Że moja kochana zima mnie olała? Nawet w urodziny nie dostanę zawiejki?
Czuję się oszukana!!!
Ale nic to. Lecę dalej. Ptaszki wariują, sikorki wymijają wróblowate wróble, które zdają się na nie nie zwracać uwagi. Wszędzie coś się dzieje, ale jednocześnie cisza i spokój. Mija mnie jeden człowiek. W ciągu dwóch godzin, jeden człowiek. Potem wracając w oddali widzę jeszcze kogoś, ale wiecie, zbliżyłam się do sklepu, no i po trzeciej już więc ludzie pewno z roboty wracają. Nawet kilka samochodów widziałam. I autobus. Właściwie to całkiem tłok, jak na nas. Miły pan w zielonym autku zatrzymał się, gdy robiłam zdjęcie. Wiecie, by nie wjechać mi w kadr. Dziwne to, co nie? Kurcze, podziękowałam i zwiałam, no bo… dziwne to.
Słonko nadal świeci.
Ciekawe jak długo pociągnie, bo ja w końcu muszę się zająć dorosłością. No wiecie, znaleźć balsam do ciała na wyprzedaży i kartki świąteczne. A to drugie całkiem nie jest łatwe w tej szerokości geograficznej. Nie żebym obchodziła, ale kartka z kurczaczkiem powinna być, co nie? Dlatego trzeba szukać… i znajduję kilka w księgarni. Po mojej wizycie zostało ich niewiele, więc jakby co Nexø. Mają tam też nowe magnesy z miastem. Gotowi na nowy sezon! Kurcze! No oczywiście, że sobie nabyłam jeden, no przecież… uzależnienie. I jak zwykle wzięto mnie za Niemca, bo któż inny poza Turyścizną nabywałby magnesy. Ekhm… no ja!!!
I słońce nadal wali.
Wyłażąc ze sklepu człek widzi tylko niesamowitą łunę pomarańczy i fioletów. Ale… ale z drugiej strony jest port, a tam. Tam wszystko niczym lustro. Tam wszystko niesamowite. Każda łódka dokładnie się odbija, każdy kształt, każdy kolor, każda flaga… budynek, wiosło, stateczek i kuterek i jeszcze… wszystko jest tak cudownie symetryczne. Tak niesamowicie, idealnie sfotoszopowane. No przecież, kto mi uwierzy, że to prawda, że światło potrafi nadać taką malinową różowawość na oną strukturę rybacką. Jakie to wszystko wydaje się być lepsze nagle, dzięki tylko światłu, takie jakieś delikatniejsze, bardziej wyrafinowane, zdobione w kryształki i cholerne diamenciki naklejane na dobry cement.
Sterczy tak człek jak głupek i się gapi. A przecież to tylko natura, co nie? A potem idzie do Lidla i nabywa sobie pluszową gruszkę za 25DKK, bo promocja się kończy, a gruszka taka fajna, no i przecież dorosłość jest kijowa, więc lepiej dorzucę czekoladowego zająca, bo kurde wykupują je ludzie migusiem… podobnie moje budyniowe coś, co to niegdyś Zott robił. Wiecie, z pianką takie. Ktoś wybiera ino waniliowe, a mi zostawia czekoladowe… świństwo i tyle!!!
A potem wracasz do domu i to słońce znowu jest. Wiecie jak niesamowicie Gudhjem wygląda prawie nocą i nocą ze wzgórza nad Saltuną? Kurcze, skąd się u nas bierze tyle światełek… i jeszcze ten zanikający, pomarańczowy fiolet w oddali. Jakież to piękne. I wiecie, podobno bez szkodliwych dodatków.
Znaczy no całkiem niesztucznie barwione!!!
A potem… ten księżyc, który gonił nas przez cały dzień zmienia wszystko w noc i on znika, znaczy księżyc, no i są gwiazdy i jest ich cała masa i…
Wiosna idzie.