Pan Tealight i Wiedźma dla Kapłana…

„Nepal…

Znaczy chyba Nepal.

A może tylko dziwne wyobrażenie go? Pokręcone, pomędlone, dziwacznie przekształcone. Może i wybrzuszone, może i zagięte, tutaj nadmuchane, tam znowu ktoś z niego spuścił powietrze? No wiecie: mieszanka marzenia, zdjęć nieznajomych ludzi i tego, co zwyczajowy człowiek wyciąga z książek. Wyobrażenie pełnych świątyń skał, wiecie, takich w nich rzezanych, razem z masą zdobień, nastroszonych, dziwnookich bóstw i zwierzęcoczęściowych baśniowości. Po prostu barok, misterium, cudowność. Dzieło rąk ludzkich, które tworzyły to powoli, nie spiesząc się, bo przecież nie mieli dokąd się spieszyć. Wiedzieli, że to jest plan ich życia, więc…

Mieli czas.

I ona tam była. Stąpała po stopniach wytartych milinami wszelakich podeszw i nagich stóp. Kolan i dłoni, które zawsze czegoś szukały… bo tak, w tym miejscu należało coś odnaleźć. Na szczęście, na zawsze, na dobrą prognozę. I ona coś znalazła. Tak po prostu błysnęło jej pod nogami. Lekką perłowatością, ale i brązowawym przetarciem, wszelaką nierównością, ale i dziwną gładkością połysku…

Skamielina z zębami.

To ją znalazła. Wiecie, jakby ktoś was zatopił jak Harrisona Forda, ale z otwartą paszczą, na stojąco tak, że widać ino te ząbki, nic poza nimi. Tak od góry… cyk… Znalazła je i oczywiście były dla niej. Nie żeby miała je wykopać, wydobyć, czy wykilofować, ale od dziś należały do niej. Pełne uzębienie, ale młodziana bez mądrościowych szkietów. Pogłaskała je, przyklęknęła, zamyśliła się i wtedy zobaczyła maciupki ślad dinusia odciśnięty w kawałku wapienia. Ten był dla niej.

Na zawsze, by wzięła go do domu… ale po co?

… a potem wszystko się zmieniło.

I w świątyni bez dachu, za to ze zdobionymi kolumnami, których autor pełen był horroru vacui, Kapłan stwierdził że to Wiedźma dla niego.

I tyle…

… miała tam zostać już na zawsze, ale… pojawił się mężczyzna z dziwną bransoletką i wsunął jej ją na rękę. Przyciasną i całkiem nie w jej guście, ale gdy chciała zaprotestować, poczuła, że nie powinna, a nie pałała do tego uczucia pozytywnym uczuciem, więc spojrzała tylko na Kapłana, a ten powiedział, że choć żon nie biorą, bo to oznacza ten drobiazg z przydrożnego jarmarku, to dla niej wciąż mogą zrobić wyjątek i musi tu zostać. Na zawsze. Pomiędzy sklepikami ze suwenirami i wszelaką kamiennością…

Gdy Wiedźma Wrona Pożarta się obudziła, wiedziała, że do tamtego świata lepiej jej jednak już nigdy nie wracać. Bez urazy dla mężczyzny, który chciał ją poślubić – nie pragnęła haremu – ni do Kapłana szaleńca, któremu zamarzyła się Wiedźma Boginka… zwyczajnie, za dużo tych skamielin, a ona to jednak archeo!!!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

img_7360-2

Z cyklu przeczytane: „Sekta” – … Duńczycy. Oj Duńczycy w tej opowieści wyglądają nader… prawdziwie. To już nie milusie skrzaty wyznające „hygge”, najszczęśliwsze na świecie – a w ogóle kurna, kto i jak te badania prowadzi, bo ja jakoś onej szczęśliwości nie widuję – ale ludzie.

Nawet potworowe.

Nasz bohater, to właściwie gliniarz po przejściach. Wiecie, ten, co go w robocie już nie chcą i nie wie co ze sobą robi, więc pije… Nic nowego. Ona nie żyje, on nie może się uporać ze stratą, wie, że coś gdzieś go pędzi, ale… Na szczęście dostaje zlecenie, ale dość dziwne. Odnaleźć syna przebogatego gościa. Dorosłego. Fanatyka. Sekciarza. Jakie tajemnice może kryć taki osobnik? I co się stanie, jeśli go znajdzie?

Oto i jest kolejna opowieść napisana dokładnie pod szablon kursów pisarskich tak obecnie popularnych w Danii. Skacowany bohater główny, łódź i pies, do tego kobieta, jeszcze bardziej niesamowita. Sprawa, oczywiście mocna, dobrze poprowadzona, chociaż i miejscami dziwnie nielogiczna. No i trauma, bo przecież nasz bohater nie mógłby żyć bez nie, czyż nie… Przyznaję, że czytają czułam się, jakbym JUŻ TO CZYTAŁA!!! I to tak słowo w słowo. Jakbym znała już takiego bohatera, taką łódź, psa nawet… nosz kurcze no! Tak wtórnego kryminału nie czytałam dawno!!! A już cała prawda o Duńczykach mocno mnie rozbawiła, bo zwykle autorzy starają się… jej unikać, by zatrzymać oną prawdę o szczęśliwych Duńczykach.

Ha ha ha!!!

Nie polecam.

img_8493

Na dworze wieje…

W porcie chwieją się choinki. Nauczeni wcześniejszymi problemami ludziska mocują je coraz mocniej i mocniej i mocniej… ale ta w Nordhavnie jakoś się trzyma. Stoi dzielna, wpatrzona we wzburzone fale. Pod nią zielona trawka, na niej te czadowe pseudoświeczkowe lampeczki.

Spokojność… może i zjechała podobno do nas masa Niemców, sommerhusy pozajmowane, ale idąc sobie ulicami Gudhjem sporadycznie spotykacie żywą duszę. W oknach, ale też rzadko, jakieś wiszą ozdoby, czy stoją świeczniki. Gdzie niegdzie ktoś zaszalał i poobwieszał swoje krzaczki, ale poza tym cisza i spokój. W porcie w Gudhjem aż nazbytni. Na przystanku zatrzymuje się niebieski autobus, potem znowu żółciutki, jakby jakieś niewidoczne całkiem osobowości wciąż nimi podróżowały… Jakby może i transportowali nissenów z miejsca na miejsce, bo przecież na tych malutkich nóżkach, to sporo im czasu zabiera takie podróżowanie, no i wiecie, zakupy. Taka pani nissenowa też musi zrobić przedświąteczny shopping, tym bardziej, że przeceny u nas już się zaczęły i Chowaniec kupił mi cudowny wieniec na drzwi, wiecie się w oczy rzucający, który oczywiście będę na nich trzymać cały rok, bo jak się doda kwiatki, albo wstążki, to przypasuje nam do każdej pory roku…

Co nie?

W końcu i tak ze mnie dzikie pogaństwo, więc… czemu nie? No kto mi zabroni? Jakaś policja obyczajów pororocznych?

A niech spróbują!!!

Na dworze wieje!!!

Wspominałam o tym, że święta mamy mieć nader wietrzne, co wzmóc może totalne, Wyspowe Szaleństwo i jak nic ono wylezie ze swojej nory i sprawi, że albo oszalejemy na wesoło, albo serio wcześniej skończą się zapasy prochów i alkoholi. No cóż, zobaczymy. Najważniejsze, że zaczął się tydzień wolności. Duńczycy wklikują sobie powiadomienia na mejle, coby wszyscy wiedzieli, że nie, nie odpowiadam, bo przecież są święta i odpoczywam! Szynki w piecach, choinki ubrane. Nie ma co, tylko uwalić się i robić ono Mityczne Nic!!! Nawet Wyspowe Szaleństwo nam przecież w tym nie może przeszkodzić.

Nie może!!!

img_7239

Gdy wiatr tak macha Chatką, to kurcze człowiek wdzięczny jest za dach nad głową. Zresztą, nie oszukujmy się, ja tam wdzięczna jestem za niego codziennie. Tak to jest, jak ktoś czego nie ma. Jak wyrósł w ciągłych przeprowadzkach, właściwie bez swojego miejsca, bez możliwości go znalezienia, spokojnego wypróbowania… wiecie, no tak jest. Wiem jak to jest gdy cię nie chcą, wiem, jak to jest się bać tak, że znikasz, oraz czuć głód, który sprawia, że nie możesz zasnąć… Wiem… dlatego dla mnie zawsze najważniejszy będzie ten dach nad głową i szafka, w której jest jedzenie. Miejsce, w którym można się schować, miejsce, które można nazwać swoim. Może i Chatka nie jest moja, bo tylko wynajmowana, ale kiedyś w końcu musi się jakoś obrócić ono fortunowe koło na moją stronę… choć to koło, więc jak się obróci, to kurde, pewno znając mnie, to na plask upadnie i tyle z tego będzie. Jak nic mi na nogę!!!

Ludzie, którzy od zawsze mają dom, możliwość powrotu w rodzinne pielesze, pod opiekę rodziny w większości nie mają o tym pojęcia, jak bardzo wdzięcznym można być za wszystko, mocno wdzięcznym, płaczliwie. Czy chcę coś powiedzieć tymi słowami… chcę, ale chyba lepiej jeśli tego nie zrobię, bo przecież poprawność polityczna, co nie?

Cóż… jak to mówią God Jul!

Najedzcie się, nabawcie, serio nie żałujcie sobie. Naprawdę bądźcie w końcu rozpustni. Bo tak. Bo przecież szczęśliwości malutkie, ten kawałek czekolady, paczka cukierków, leżenie pod światełkami… nie zdarzają się codziennie. A tak serio, ostatnio to chyba kurna ino raz w roku!

img_7196

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.