„No takie wybrały życie.
Można je za to ganić, można je nagradzać, można rozumieć, lub całkowicie uznawać za szalone, ale one tak wolały… no zwyczajnie wiecie, czekać. A nawet i nie czekać, co zachowywać. Pielęgnować, nacierać, wazelinować i wszelako się, tak trochę od świata, no wiecie, izolować. Bo świat to zło. Kusząca maszyna, która jak już wciągnie twój głos, czy choć nitkę z sukienki, to masz przegibane. Już się nie wyrwiesz, spruje cię do końca. Na amen i na zawsze.
Wieczne Dziewice…
Nie no…
… nie że jakieś plemię, czy grupa większa. Nie… znaczy nie oceniajmy po wielkości, ale jednak nie było ich aż tak wiele. Ale miały moc. Wielką i potężną, aczkolwiek mało używaną i zardzewiałą w postaci starego traktora o przekłutych i pociętych na wiatraczki oponach. Ot zwyczajnie… tak wybrały. Nie żeby było się komuś kłócić, bo przecież były tylko dwie. I to na dodatek bliźniaczki. Totalnie takie same. Jakby dzieliły jeden mózg. Kurcze, a może i dzieliły, bo czasem jedna całkowicie milczała, a druga gadała, więc może się nim wymieniały, a wiecie… na noc wsadzały do chłodni, czy w trzewia jakiegoś mitycznego stwora, który go ładował w okolicach podżołądkowych?
Może?
Siadywały przed Sklepikiem na starej, drewnianej ławce bez oparcia, dziwnie chwiejnie, jakby przez cały czas szukały onej dźwigni, by tylko dać odpocząć plecom… siadywały i tkały. No wiecie, miały takie niewielkie krosna i tkały błony dziewicze. Do wyboru, do koloru! Chcesz czerwoną w gwiazdeczki, będzie, a może coś z rąbkiem, koronkowo, czy raczej coś bardziej stałego ze stalowej nici, a może srebro wysadzane diamentami, albo złoto, albo lepiej… coś z nowoczesnych włókien, które pod wpływem światła zmieniało kolory? No co?
Dlatego były dziewicami wiekuistymi, bo wiecie, trza wiedzieć co się robi, jeśli się chce to dobrze robić, a na dodatek jeszcze wyobraźnię mieć i… ekhm, jakieś reguły dla dobrej reklamy! Bo wiecie, Wieczne Dziewice były zwyczajnie pazerne!”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Jule Jule Julemarkety…
Melstedgård tym razem nie poszedł na łatwiznę. Po pierwsze napitki i ciasteczka, po drugie sklepik ze specjałami z Wyspy, a po trzecie otwarta dla pospólstwa ona nowa, żywieniowo-gotująca część gårdu. Mnie tam jeszcze nie było, więc wiecie… zwyczajowa ciekawość mnie pchnęła, pozwoliła olać jakieś tam specjały i cuda wianki, brokuły – najnowsze modele ekologicznych choinek… kurna mutanty takie wiecie, ale z lampkami – i pogapić się na fajny komin i stoliki niczym z jakiegoś rąbanego Hell’s Kitchen. Ino Ramseya brakowało, no serio. Pasowałby tam. I ten widok na morskość i te piękne dachy… ech, cudne widoczki. Jak ktoś was zabierze na jakieś gotowalne ekskursy tutaj, to idźcie. może być zabawnie.
I mają nowy piec!
Hmmm… co do reszty, to sorry, przyznaję, że nie pogapiłam się na to, co sprzedawała ona maleńka garść sprzedawców poza… ech, gościem sprzedającym piękne dechy. Wiecie, kuchenne takie, ale piękne. Nosz kawał drewna, no wiem, przeca to nic dziwnego, ale dla mnie drewno to po prostu baja… a już taki orzech, ciemny i woskiem pszczelim powleczony lekko… ech, no brałabym, ale cena, no sorry, no cena!!! Ale ten dziki kształt, cudowna grubość i ten zapach, taką dechą przypierniczysz zombiakowi i już po gościu, czacha zostaje na ściance i tworzy malowniczą mozaikę, dorzucasz lampeczki i jest stroik na Merry Christmas!!!
Ale choinki są.
Znaczy tym razem pure økologisk oczywiście. Do tego wiązanki gałązek i już można świętować. A co. Na co czekać. Za oknem przecież tak wyje i wieje, że serio lepiej świętować teraz, niż kurna czekać na jakieś tam zmiłowanie. Serio. W oknach światełka, gdzie niegdzie lampeczki na oknach, dachach i drzwiach. Ale najczęściej na drzewkach i krzaczkach i… fajnie jest. Gdzie niegdzie po kątach stare narty i saneczki, aż kurcze chciałoby się znowu być przeszłością nie baczącą o WiFi i kurna słaby internet, który nam ostatnio podsyłają…
Wyspa sobie wieje.
Czasem o poranku razi słonkiem, a potem się mruczy, mroczy i ogólnie mówiąc kołdra zakrywa i odmawia wszelakich kontaktów cielesnych. Do tego teraz się wietrzy tak, że wiecie, ma człek wrażenie, iż jeszcze chwila i trza będzie dach trzymać. Niby nic nowego, ale jednak ten wiatr potrafi troche człeka mocniej przerazić.
Gdy tak jest mroczno, ostatnie liście na drzewach, jakby chciały wszystkim udowodnić, że mogą więcej, no świecą. Te żółcienie przybierają ten jeden jedyny w swoim rodzaju odcień, który nawet nocą zdaje się być mocno fluorescencyjny. Jak te mchy na korzeniach, tak i liście zdają się wydalać całe te słoneczności, które zagarnęły latem. Temperaturka oscyluje w granicach stopni na plusie sześciu, więc ciepło… bleee, ale wiecie, zwykle tak jest, gdy wieje. Oj tak, pewno, że ja wciąż czekam…
… na śnieg.
Na prawdziwy śnieg, na dużo śniegu, na wszelaką mroźność i mazy na oknach fantazyjne, na czerwone nosy, ale nie alkoholowe i oczywiście na gluty zamarzające i jeszcze może na ten zapach i odglos, jaki wydaje śnieg. Na zimę czekam. Na wiecie, cudowność wszelkiej sparkliwości i takie tam… pewno, że nikt inny nie czeka, ale co tam, uwielbiam własną oryginalność. He he he
Wiecie, co jest najfajniejsze o tej porze roku na Wyspie? Pustki. Cudowności dzikości i możliwość wszelakiego się szlajania. Bo przecież ludzików pozostało na samej naszej ziemi niewiele… pierun wie, czy my nadal mamy te 40 tysiączków, czy jednak nie? Może znowu ktoś uciekł? Albo znowu kogoś nam na siłę dosztorcowali? Hmmm, kto to tam wiem. komu wierzyć, gdy ludzie ostatnio ogólnie z matematyką to na bakier?
No komu?